napisał(a) Franz » 10.06.2018 13:38
Czekam przy taśmociągu na mój plecak, a tu... nic. Pomny sytuacji z poprzedniego wypadu na Maderę, kiedy nasze plecaki - jako bagaż niewymiarowy - stały spokojnie w innym kącie hali, kieruję się w tamtą stronę, ale tutaj też go nie ma. Ogarnia mnie niepokój - jeśli plecak nie przyleciał wraz ze mną, to jestem ugotowany. Podchodząc do faceta w mundurze, pytam go o resztę bagaży, na co ten znika za jakimiś drzwiami, by po chwili wrócić z innym gościem, targającym mój plecak. Uff...
Przepakowuję się, by wszystko znalazło się na plecach, a następnie znajduję przed budynkiem stanowisko aerobusów - za pięć euro mogę jechać i wysiąść na dowolnym przystanku. Muszę poczekać trzy kwadranse na najbliższy kurs i w tym czasie dochodzi jeszcze czwórka Francuzów i para Chorwatów. Kiedy bus nadjeżdża, Francuzi pewni, ze mają kurs za darmo, gdyż przylecieli liniami TAP, dowiadują się od kierowcy, że to już przeszłość i płacić trzeba. Przynajmniej nie czuję się dyskryminowany.
Proszę kierowcę o wysadzenie mnie na ulicy, przy której znajduje się biuro informacji turystycznej w Funchal i wkrótce ląduję przy deptaku Arriaga - znanym mi z poprzedniego wyjazdu. W biurze wypytuję o interesujące mnie kwestie - kartusz mogę kupić w sklepie wskazanym mi przez Dabo, wszystkie szlaki są otwarte, wodę wszędzie mogę pić bez gotowania - po czym wyposażony w rozkład jazdy autobusów z Machico na lotnisko, ruszam do bliskiego sklepu ze sprzętem turystycznym.
Tu pokazuję swój palnik, żeby nie było nieporozumień i za siedem euro nabywam ostatni element niezbędnego wyposażenia - upragniony kartusz z gazem - jak twierdzą, jest to jedyne miejsce na Maderze, gdzie mogę go kupić. Wypytują mnie o moje plany, pan trafnie zgaduje ciężar mojego plecaka, pytając mnie przy tym o wiek. Potakuje z uznaniem głową i sprawdza jeszcze żartem moje muskuły, tylko... czemu u rąk zamiast u nóg?... Żegnamy się ze śmiechem i opuszczając sklep, rozpoczynam start ostry mojej przygody.