Tekst do zakończonego właśnie dnia:
Trudno nawet zliczyć wszystkie miejsca, w których coś się gotuje, lub wydobywają się śmierdzące opary.
O ile na ten teren weszliśmy zupełnie nieświadomi ewentualnych szykan, to kiedy wychodzimy z drugiej strony, przychodzi nam przekraczać zamykający wstęp, gruby łańcuch. Czyżby jednak wałęsanie się tutaj nie było całkiem bezpieczne?...
Teraz już i tak po herbacie, a nikt się do nas nie przyczepił, już choćby z tego powodu, że jedyne poza nami żywe dusze, to dwa kundle, z których jeden nam przez chwilę towarzyszył. Wsiadając do samochodu, mamy w planie jeszcze w drodze do hotelu zahaczyć o pobliskie jezioro, jednak droga prowadzi nas inaczej, niż to sobie założyliśmy. Poniewczasie się orientujemy, że z ulokowanego blisko południowego brzegu wyspy Furnas do leżącego zupełnie na południowym wybrzeżu Ponta Delgada, drogowskazy prowadzą przez... północne wybrzeże Sao Miguel. Ha! Na to bym nie wpadł...
Trasa jednak jest wygodna i mimo rzęsistego deszczu, który w końcu na nas spadł, w trzy kwadranse dojeżdżamy do Ponta Delgada, co wywołuje mój uśmiech, jako że od hotelu do Furnas zeszło nam nieco więcej - konkretnie dziewięć godzin. A deszcz okazał się bardzo przydatny - umył nam samochód, po tym jak wczoraj zapaćkali go czymś niezdarni fachowcy w Mosteiros. Czymś białym spryskiwali dom za płotem i robili to tak nieumiejętnie, że zaparkowany przy ulicy nasz samochód był równo wyświniony. Mimo, że próbowali potem przez płot jakoś go umyć wodą pod ciśnieniem, to ich próby były mizerne, podczas gdy dzisiejszy deszcz wykonał robotę na medal.
Czeka nas jeszcze niespodzianka przy hotelu - brama wjazdowa na parking jest zamknięta, a gdy idę do recepcji, dowiaduję się, że niekoniecznie mam prawo użytkowania tegoż parkingu, że za wjazd trzeba wnieść 5 euro depozytu, zaś parkowanie za każdą noc kosztuje dwa euro... Tłumaczę, że przecież wczoraj i przedwczoraj nikt nie oponował, gdy wjeżdżałem, że przecież jesteśmy gośćmi hotelowymi...
No, to kto mnie wpuszczał? na jakiej podstawie?...
W końcu szlaban się podnosi i możemy jednak wjechać bez żadnych opłat. O co chodziło? Któż to odgadnie...
Wieczór mija nam już zupełnie spokojnie - zaczynamy każde od ulubionego napoju, czyli ja od kawy, Bea od herbaty, a potem zgodnie przestawiamy się na wino, kończąc w ten sposób pierwszy miesiąc tego roku.