napisał(a) Franz » 28.04.2016 19:37
Wkrótce góry ogarnia strefa mroku, a samolot szykuje się do lądowania. Nadrobił kilka minut spóźnienia i kiedy po dosyć długim kołowaniu wreszcie możemy wejść do rękawa, spoglądam na zegarek. Zostało nam jedenaście minut na przesiadkę...
I tutaj poznajemy przezorność lotniskowych przepisów - stoi służbowy pan z tabliczką, na której wypisany jest numer naszego lotu do Warszawy. Pokazujemy mu nasze bilety, a on otwiera jakieś tajne drzwi, wpuszcza nas do pustej sali i odprowadzając nas kilka kroków, pokazuje następnie, dokąd mamy się kierować. Trafiamy na ruchome chodniki, na których jeszcze dodatkowo podbiegamy i w efekcie zdążamy jeszcze do naszej bramki na czas. A tutaj... pełen luz i spokój. Samolot do Warszawy ma opóźnienie... Odczuwam ulgę, bo w tej sytuacji może i nasze bagaże zdążą na przesiadkę, mimo iż nie biegają tak szybko jak my.
W końcu wylatujemy jednak z Genewy, lot przebiega bez niespodzianek i po dziesiątej wieczorem dotykamy stopą polskiej ziemi. Telefon na parking, po chwili nas odbierają, samochód wystarczy odśnieżyć, bo nic nie jest przymarznięte i w końcu o 23:00 wyruszamy w ostatni etap tej podróży, tym razem już własnym wozem. Najpierw czuję się dosyć rześko, ale w połowie drogi odczuwam taką senność, że się zatrzymuję, wychodzę na zewnątrz i nacieram twarz śniegiem. To jakoś pomaga i już bez dalszych problemów dojeżdżamy do domu. Z konsekwencjami mrozów i poczynionymi przez nie szkodami w chałupie będę się musiał później zmierzyć, ale to nie wpływa na ocenę wyjazdu.
Było po prostu wspaniale!