Przeniosłem ze starego wątku, żeby szło od początku, bez wstępnych dyskusji
No, to skleciłem relację, bardziej foto-relację, bo dużo zdjęć, mniej treści
Plany wyjazdu do Portugalii snuły się od kilku lat, początkowo planowaliśmy wyjazd samolotem, a na miejscu wypożyczenie samochodu, jednak spokoju nie dawała mi Barcelona, którą chcieliśmy koniecznie zobaczyć. Tak więc ostatecznie zdecydowaliśmy się na samochód. Termin wyjazdu musiałem również pogodzić z terminem Formuły 1, na którą miałem już kupione bilety wcześniej. Zdecydowaliśmy więc, że jadę na F1, a później prosto do Portugalii. Na Formułę ruszyłem z trzema znajomymi ich samochodem, pod czym oni sobie wrócili do Polski po wyścigu w niedzielę, a żona z córą przyjechały po mnie na tor w niedzielę wieczorem celem kontynuowania podróży na południe.
Ruszyliśmy więc 26 lipca w kierunku toru Hungaroring. To był mój pierwszy wyjazd na F1, klimat fantastyczny, pogoda upiornie upalna, jak to na Węgrzech…
Po dojechaniu na miejsce, w czwartek i rozbiciu namiotów na campingu przy torze, ruszyliśmy na podbój pitlane, które w ten dzień są udostępnione zwiedzającym.
Później wycieczka po torze i oczywiście zdjęcie na podium z dziewczynami z Pirelli
Nie będę się rozpisywał na temat samego wyścigu, bo po pierwsze nie na temat, a po drugie nie to forum
Podsumowując, jeśli jest się maniakiem F1 to na pewno warto chociaż raz zaliczyć wyścig na żywo, nie tyle dla samego wyścigu, co dla otoczki i klimatu, który wypełnia te cztery dni fantastyczną zabawą i wrażeniami.
Niedziela.
Planowałem wyjazd zaraz po zakończeniu wyścigu i pokonaniu tłumów wychodzących z toru, ok. godziny 18.00. Z lekkim, godzinnym opóźnieniem udało się wyjechać po godzinie 19.00.
Przed nami ponad 500 km do pierwszego hotelu, które pokonaliśmy w 4 godziny – 100% autostrady.
Pierwsze spanie mieliśmy zarezerwowane we włoskim hotelu w miejscowości Gradisca d'Isonzo, zaraz za granicą ze Słowenią. Byłem mocno padnięty po wyczerpującym dniu na Węgrzech i jeszcze bardziej po trasie. Jak przyjechaliśmy, tak zasnęliśmy po kilku minutach.
Poniedziałek
Na drugi dzień trasa również nie zapowiadała się zbyt emocjonująco. W planach przejazd przez całe północne Włochy i część wybrzeża Francji do Arles. Jazda bardzo dobra, 100% autostrady.
Za Niceą okazało się jednak, że emocje były i to nie małe
Przyznam bez bólu, że jadąc autostradami przekraczam prędkość. Niewiele, ale przekraczam. Zdarza mi się to na Węgrzech, gdzie wolno 130 km/h a jadę 140-150 km/h. Zdarza się również we Włoszech. Niestety, zapłaciłem za ten błąd we Francji. Właśnie mijaliśmy Saint Tropez, miasteczko sympatycznego żandarma, kiedy zaraz za bramkami autostrady wyłonił się trochę mniej sympatyczny żandarm, który poinformował mnie, że przekroczyłem prędkość o 20 km/h. Przerażony wysokimi mandatami we Francji z ulgą zapłaciłem 90 Euro, spodziewając się mandatu o wiele wyższego.
Bez większego zmęczenia dotarliśmy do Arles, gdzie żył, tworzył i obciął sobie ucho Vincent van Gogh
W Arles znajduje się również amfiteatr, gdzie kręcono sceny do filmu „Ronin”.
Kilka fotek z hotelu w Arles:
Wtorek
Dzisiaj ciekawa trasa. Z Arles do Barcelony jest tylko 415 km, więc nadkładamy drogi i jedziemy przez Pireneje i stolicę Andory - Andorra la Vella. Zaczynamy odczuwać klimat śródziemnomorski. Jest ciepło, pogoda wspaniała.
Andorra jest rajem podatkowym. Po odwiedzeniu Monako spodziewałem się cen kilkakrotnie wyższych niż w Polsce. Tymczasem nie są aż tak wygórowane, a największym zaskoczeniem były dla mnie ceny papierosów, które nie są objęte podatkiem i akcyzą, przez co są tańsze niż w Polsce. Niestety, jestem palaczem i zaopatrzyłem się w kartony fajek, żałując że zrobiłem zakupy na zapas w Polsce
Kolejną ciekawostką Andory jest fakt, że kraj ten nie posiada armii, ale każdy obywatel jest traktowany jak rezerwista i ma obowiązek posiadania broni. Jeśli nie masz karabinu, dzwonisz na policję a ta przywozi ci go do domu gratis
Andora jest piękna, cała leży w górach. Fotek nie zrobiłem zbyt wiele, bo zrobiliśmy tylko jeden mały postój.
Barcelona
Do Barcelony dojechaliśmy planowo, wczesnym popołudniem. Spanie mieliśmy zaklepane w hoteliku w samym centrum, 10 minut od metra, 20 minut od Sagrady Familii. Samochodem po Barcelonie nie da się jeździć, a parkingi na ulicach są tylko dla mieszkańców. Jedynym rozwiązaniem jest pozostawienie auta na parkingu podziemnym. Nie pamiętam ceny, około 16 Euro za dobę.
Zostawiliśmy więc auto na dwie noce i po wypakowaniu się, mając kilka godzin czasu do zmierzchu, ruszyliśmy na Barcelonę.
Nasz hotel:
Widok z balkonu:
Barcelona jest wspaniała. Czuć klimat pięknego, śródziemnomorskiego miasta, plaży, morza, zabytków i architektury. Było trochę późno na zwiedzanie metrem, więc poszliśmy pieszo na długi spacer ulicą Las Ramblas w kierunku plaży.
Las Ramblas to najsłynniejsza ulica/deptak w Barcelonie, gdzie kłębią się turyści, stragany, kawiarenki i różne dziwactwa Znajduje się tutaj również najsłynniejszy bazar – La Boqueria, gdzie można kupić niemal wszystkie produkty spożywcze świata. Setki gatunków ryb, owoców morza, najdziwniejsze warzywa i owoce, słodycze.
Las Ramblas kończy się i zaczynają się plaże. Barcelona ma ich ponad 5 kilometrów. My dotarliśmy do pięknej plaży Barceloneta. Zaskoczeniem był dla mnie fakt, że w porównaniu do innych zachodnioeuropejskich plaż na podobnych riwierach, w Barcelonie nie ma w ogóle tłumów. Gdzieniegdzie tylko przesiadują ludzie, być może pora była już późna, zaczynał się wieczór. Ale pogoda cudowna, lekki wiaterek od morza i ten widok Barcelony za plecami...
Dzień zakończyliśmy pijąc zimne piwko na plaży w Barcelonie
Żeby w pełni zwiedzić stolicę Katalonii potrzeba 5-6 dni. Kiedyś tu na pewno wrócimy. Tymczasem obieramy plan jak w 2 dni „zaliczyć” flagowe miejsca i zabytki.
Na drugi dzień ruszamy szlakiem Antonio Gaudiego. Pozycje obowiązkowe: Sagrada Familia, Casa Batilo, Casa Mila, Park Guell, Casa Vicens.
Te budynki, zwłaszcza Sagrada zapierają dech w piersiach. Nie ma stylu, który zmierzyłby się z wyczynami Gaudiego. Pozostawiam więc poniżej jego twórczość na fotkach, bez zbędnych komentarzy
A dzień zakończyliśmy zimnym piwkiem
Nazajutrz Barcelona przywitała nas gorącym słońcem. Po śniadanku ruszyliśmy na kolejne zwiedzanie, tym razem bez pozycji obowiązkowych... raczej luźne spacerki uliczkami miasta.
No, może poza Camp Nou, stadionem FC Barcelona
Stadion dla mnie okazał się gniotem architektonicznym, bez wyrazu, bez zachwytu. Podobno wrażenie robi od środka, jednak wejście kosztuje kilkanaście czy kilkadziesiąt Euro, zwiedza się trybuny, szatnie, itp. Dla miłośnika klubu i piłki nożnej warto wejść, jednak ja nie jestem takim maniakiem FC Barcelony i odpuściłem.
Ruszamy dalej w trasę. Przed nami odcinek Barcelona – Cordoba, który okazał się najbardziej męczącym etapem podróży ze względu na pogodę. Gdzieś w połowie tego odcinka jest takie miejsce, gdzie nie ma żadnego miasta, równina ciągnie się kilometrami, a powietrze stoi w miejscu. Termometr w samochodzie pokazywał 44 stopnie w cieniu! Kiedy zrobiliśmy przerwę w podróży i wyszliśmy z samochodu, miałem wrażenie jakbym wszedł do piekarnika. Nie wytrzymaliśmy minuty poza autem i ruszyliśmy dalej.
Po południu dojechaliśmy do Cordoby.
Jak okazało się później, Cordoba zrobiła na nas większe wrażenie niż Barcelona. Może nie za sprawą zabytków, architektury i lokalizacji bo Barcelona jest tutaj niepokonana. Ale Barcelona jest miastem europejskim. Tymczasem będąc w Cordobie ma się wrażenie jakby się było na jakimś pograniczu kultur Europy i Bliskiego Wschodu. Mnóstwo napisów na sklepach i kafejkach w języku hiszpańskim i arabskim, meczety, a architektura mocno nawiązuje do klimatów arabskich.
Cordoba została zdobyta przez Maurów w 711 roku, a panowanie emirów arabskich trwało aż do 1236 roku. Ogromne wrażenie zrobił na nas meczet La Mezquita, za Wikipedią:
„Mezquita – przebudowany na katedrę meczet, jedno z najwspanialszych dzieł architektury islamu. Zajmuje teren o wymiarach 179x128 metrów otoczony murem z wieżą-dzwonnicą (dawnym minaretem, na którym wzorowano się w krajach islamskich). Budowany od 785 do końca X wieku na fundamentach świątyni rzymskiej i na murach istniejącej wówczas bazyliki Wizygotów. Po zdobyciu Kordoby przez chrześcijan, na środku sali modłów meczetu zbudowano w XVI wieku katedrę. Kiedy w 1526 cesarz Karol V przybył tutaj był wstrząśnięty tym widokiem i podobno powiedział: "zniszczyliście coś, co było jedyne w swoim rodzaju i postawiliście coś, co można zobaczyć wszędzie". Wnętrze o wysokości 11,50 metrów, z 850 kolumnami połączonymi podkowiastymi łukami robi wrażenie labiryntu”
Na Cordobę mieliśmy kilka godzin, późnym wieczorkiem wróciliśmy do hotelu, przed nami ostatni etap podróży – około 430 km.
Portugalia
Wjeżdżamy!
Samochód przed wyjazdem sprawdziłem na cztery strony, wymieniłem wszystkie płyny, filtry, itp. Ale i tak miałem jakiś ułamek procenta niepewności, czy damy radę przejechać całą Europę. Na szczęście okazało się, że nie było najmniejszych problemów z samochodem. Prawie 4 tysiące kilometrów bez żadnej, nawet najdrobniejszej awarii.
Po przekroczeniu granicy i wjechaniu do Portugalii – zaskoczenie. Granica hiszpańsko-portugalska przebiega przez most i zaraz za mostem wszyscy turyści są kierowani na boczny pas. Granica? Coś wisiało w powietrzu Okazało się, że dopiero co wprowadzono nowy system opłat za autostrady w Portugalii. Do dziś nie wiem na czym on polega
W każdym razie musieliśmy zjechać na boczny pas i czekać w kolejce. Kiedy przyszła pora na nasz samochód, podeszła do nas pani, która poinformowała nas o nowym systemie opłat. Należy wsunąć do automatu kartę kredytową, podać numer rejestracyjny pojazdu i to wszystko. Jadąc autostradą co jakiś czas znajdują się czytniki tablic, które odczytują numer rejestracyjny pojazdu i automatycznie ściągają określoną kwotę z karty. Niestety, okazało się że system działa tylko na karty kredytowe, a my mieliśmy tylko karty płatnicze. Bardzo uprzejmie pani skierowała nas do najbliższej stacji benzynowej (30 km), na której możemy uiścić opłatę „manualnie”.
Po dojechaniu na stację okazało się, że prawie wszyscy turyści nie mają kart kredytowych. Przy kasie odbywały się dantejskie sceny, w kolejce stali Włosi, Hiszpanie, Anglicy, Francuzi i my
Odstaliśmy swoje (około 1,5 godziny), kiedy przyszła kolej na nas. Przy kasie musiałem zadeklarować skąd jadę, dokąd jadę, ile dni jeszcze mam w planie jeździć po autostradach. Mniej więcej określiłem swoje plany, po czym otrzymałem rachunek z kasy fiskalnej i informację, że jest on ważny do północy, po wyczerpaniu się ostatniego limitu kredytowego. Jak limit będzie się kończył to mogę aktywować usługę dopłaty SMS-em, lub udać się na pocztę i zakupić kolejny paragon Tak, nic z tego co napisałem nie rozumiem do dzisiaj, nawet rdzenni Portugalczycy niewiele rozumieli, więc zapłaciłem kilkanaście Euro, i już za autostrady nigdzie nie płaciłem. Jakiś koszmar po prostu
Burgau – jesteśmy u celu.
Hotelik w Burgau zarezerwowałem na stronie booking.com. Całkiem przyzwoity, trzy gwiazdki, choć z racji kiepskich śniadań (przez 7 dni to samo) i zepsutej klimatyzacji (wtoczyli nam do pokoju taką przenośną co huczała), powinno się skończyć na dwóch gwiazdkach. Za to lokalizacja świetna, do plaży 5 minut pieszo, a całe miasteczko tak maleńkie, że w 15 minut można obejść całe. Miejscówka na pewno udana i polecam. Zwłaszcza, że sklepik jest tylko jeden, kilka małych knajpek, zero dzikich tłumów. Gdybym miał porównywać do miejscówek chorwackich, to najbliżej by mi było do Loviste. Z tym, że Loviste leży na płaskim, a Burgau wznosi się od oceanu wzwyż.
Ludzi bardzo, bardzo mało. Być może z racji tego, że to jednak kawał drogi i w grę wchodzi tylko samolot. Pewnie dlatego też 90% turystów to Anglicy. Półwysep Iberyjski to jeden z głównych celów wakacyjnych w tym kraju.
Nieco dziwnie się czułem, bo to moje pierwsze wakacje, gdzie nie ma Polaków i Niemców Przez to dość egzotyczne.
Nasze miasteczko:
Plaża, która znajdowała się w naszym miasteczku była duża, bardzo ładna, jednak byliśmy na niej tylko w pierwszy dzień, bo nazajutrz wybraliśmy się zwiedzać okolicę i dotarliśmy do plaży Carrapateira, oddalonej od nas około 20 km. Jak się później okazało, plaża ta jest mekką surfingowców. Jest ogrooomna. Ma chyba kilometr szerokości i ze dwa kilometry długości
Fale na takiej plaży nad oceanem rzeczywiście robią wrażenie. Są ogromne. Trzeba uważać jak się jest z małymi dziećmi. Sama fala krzywdy nie robi, ale jak woda z takiej fali już wraca do oceanu, to czasami musieliśmy mocno stać na piasku, bo strasznie wciąga do morza. Wrażenie niesamowite. To na plus w stosunku do Chorwacji. Minusem jest niestety temperatura. Kąpaliśmy się, ale temperaturę wody można bardziej równać do Bałtyku niż do Adriatyku. Są dni, kiedy można się kąpać, ale przez pierwsze dwa dni pobytu byliśmy nieco zdezorientowani, bo woda była tak zimna, że można było tylko wejść po kostki A wszyscy surfingowcy w piankach po szyję...
Drugim ogromnym zaskoczeniem były dla mnie efekty przypływów i odpływów. Nieprawdopodobne! Przychodziliśmy na plażę przed południem, rozkładaliśmy parasol i ręczniki 10 metrów od wody, a popołudniu już nas podmywało. Kiedyś, będąc właśnie na Carrapateirze odkryliśmy świetne przejście pomiędzy skałami:
Po przejściu przez ten skalny wąwóz oczom naszym ukazała się kolejna piękna mała plaża, ani jednej osoby, jak na folderze
Posiedzieliśmy tam kilkanaście minut i wróciliśmy, po czym po godzinie znowu nam się zachciało tam iść
Przejścia już nie było, a wody było po pas i ostre skały. Zresztą, na drugi dzień na tej samej małej plaży znaleźliśmy linę przymocowaną do skał, która pewnie służy za pomoc tym, którzy zostali uwięzieni przez przypływ, bo do tej plaży było tylko jedno dojście, przez wąwóz. Od strony lądu większość plaż jest oddzielonych wysokimi skałami i skarpami.
A to plaża w naszym miasteczku (w prawy górnym rogu nasz hotel):
Jeśli chodzi o żyjątka i podłoże, jest lepiej niż w Chorwacji. Zamiast kamiorów cudowny piaseczek, zamiast jeżowców muszelki i rozgwiazdy
Chociaż dwa razy widziałem czarne płaszczki wielkości ok. pół metra i uciekałem w popłochu, bo nie wiedziałem czy były groźne, czy nie
Dużym zaskoczeniem były dla mnie (chyba) agawy, które również spotykamy w Polsce, gdzie są roślinami doniczkowymi. Tam wyglądają bardzo podobnie, z tą tylko różnicą, że portugalskim agawom wyrasta ze środka kwiat, który potrafi mieć wysokość kilku metrów i z daleka wygląda jak spore drzewo
Plaża Carrapateira:
Rankiem, już po odpływie maniacy muszli ruszali na łowy
To chyba tyle. Może pora na krótkie podsumowanie.
Portugalia na pewno jest bardzo egzotyczna pod względem zróżnicowania terenu (te skały!) i oceanu. Piaseczek na plaży też robi swoje. Pogoda nie jest tak upalna jak nad Morzem Śródziemnym – najwyższa zanotowana przez nas temperatura to 33 stopnie, ale generalnie było 28-30 stopni. I to przy oceanie jest chyba regułą.
Ceny całkowicie porównywalne do Chorwacji. Trochę drożej niż w Polsce. Portugalia to chyba najtańszy kraj zachodnioeuropejski.
Najbardziej podobało mi się to, że jakoś nie czuje się klimatu wielkiego centrum turystycznego, nie ma setek camperów, tłoku na plaży. Wygląda to wszystko tak, jak w Chorwacji w maju, lub po sezonie. Ja tak lubię, więc to dla mnie plus A pogoda wspaniała. Trochę żal tego, że morze jednak mogłoby być cieplejsze.
Prawie nie ma (lub nie spotkałem) campingów. Ale to chyba z racji ukształtowania terenu i klimatu oceanicznego. Klify, często wysokie na kilkadziesiąt metrów oddzielają ląd od morza. Campingi, które spotkaliśmy były oddalone od plaży czasami kilka kilometrów. W dzień może być 33 stopnie, a w nocy 16. Pierwsze dwa wieczory chodziliśmy na kolacje w polarach
Jeszcze kilka fotek na koniec:
A na zakończenie mapka naszej całej trasy - dla maniaków wytyczania tras i liczenia kilometrów
(najlepiej otworzyć w nowym oknie, bo duża)
Trasa niebieska: Polska – Portugalia, trasa zielona: powrót.
Zaznaczone również spania w postaci piktogramów
http://www.jarooo.com/cro/portugalia/001.jpg