nomad napisał(a): Tymonka zapowiadałaś przerwę, ale o dezerterowaniu nie było mowy, oj
byłaby interwencja.
Wobec takiego argumentu...
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Barcelonie, ale boicie się zapytać - cz.II
Nie muszę Wam pisać, że nastał kolejny dzień, i że oczywiście był słoneczny. Nie muszę też mówić o tym, że pierwszym pytaniem, które po obudzeniu zadały nam, dzieci było:
A pójdziemy na Lamble?
Nie muszę o tym pisać, bo Wy już to doskonale wiecie. Ale... nie wiecie, jaka była nasza odpowiedź na to pytanie, bo my - ludzie dorośli
nie mieliśmy najmniejszej ochoty marnować naszych tylko trzech barcelońskich dni na kolejne spotkanie z ramblowskim światem
Natomiast Potomstwo nasze... a i owszem... miało ochotę
Cóż... trzeba było pertraktować
i tak przedstawić plan dnia, żeby okazał się bardziej atrakcyjny niż kolejne spotkanie z ramblowskimi stworami
A więc próbujemy
Pójdziemy do parku pada pierwsza rodzicielska propozycja, zgodna zresztą z planem, według którego mamy odwiedzić rozłożony na wzgórzu rozległy park
Montjuic.
Do paaarkuuu - nuda - padła odpowiedź podbudowana mocno zdegustowanym tonem, świadczącym, że tak łatwo jednak nie pójdzie
Rozpoczyna się więc gonitwa myśli:
jaka z licznych atrakcji tego miejsca, będzie tą, która entuzjastycznie oderwie myśli naszych dzieci od wizji kolejnej wizyty na Ramlach I w końcu nas oświeciło
Pada więc propozycja z serii tych nie-do-odrzucenia:
Wiecie co - pójdziemy do zamku!
I to był strzał w dziesiątkę. Zamek okazał się skutecznym chwytem marketingowym, dzięki któremu mogliśmy odwiedzić wzgórze
Montjuic wraz z górującym na jego szczycie fortem? warownią? budowlą fortyfikacyjną? no... czymś takim "zamkowatym"
Z tego co pamiętam Robcro
miał inny sposób dostania się do owej zamkowatej budowli więc pozwolę sobie chwilę Wam poprzynudzać na temat pozostałych możliwości komunikacyjnych. Mianowicie my dostaliśmy się tam metrem, z którego przesiedliśmy się na zawożący pod same zamkowe wrota autobus.
Z autobusu wysiedliśmy na końcu jego trasy. Przywitał nas oto taki widok:
Pozostało do przejścia tylko kilka schodków (dobrze, że tylko "kilka", bo upał i duchota był jak cholera, i generalnie chodzenie po schodach w takim nasłonecznieniu bolało
) i naszym oczom ukazały się wrota do budowli zamkowatej
A w środku czekała nas miła niespodzianka - nie, nie "zamkowata", tylko taka bardziej współczesna
Mianowicie w jednej z zamkowatych
części urządzono bezpłatną wystawę o najbogatszych i najbiedniejszych ludziach na świecie. Wystawa była mocno interaktywna - można było wszystkiego dotykać
dzięki czemu nasze Potomstwo było mocno zajęte
a my przez dłuższą chwilę w cieniu starych "zamkowatych"
murów mogliśmy poprzyglądać się światu
Zobaczyliśmy:
najbogatszego
z najbiedniejszych
Potem przez chwilę oglądaliśmy pozostałe "zamkowatości". Ale oglądaliśmy je tylko przez krótką chwilę, bo pewien widok zdecydowanie skuteczniej i na zdecydowanie dłuższą chwilę odwrócił uwagę Tymka (i tatusia
)
Gdy męska część rodziny kontemplowała widok na port, dziewczyny miały inne do wyboru - choć też mocno urbanistyczne
Ale po pewnym czasie nastąpił odwrót. W końcu mieliśmy możliwość odwiedzenia niewielkiego fragmentu wspomnianego wcześniej parku
Niestety - udało nam się zobaczyć tylko niewielki fragment tego, co oferuje wzgórze Montjuic. Postanowiliśmy autobusem zjechać w okolice Placu Hiszpańskiego:
Wiadomo nie od dziś, że okolice Placu Hiszpańskiego wieczorem zamieniają się w miejsce, w którym króluje orgia świateł, barw, muzyki, no i... wody
A to dlatego, że wieczorem w tym oto miejscu:
A wiec, wieczorem w tym oto miejscu rozpoczyna się spektakl, w którym aktorami są... fontanny
Jak się domyślacie, pora dnia wskazywała na to, że jeszcze długo musielibyśmy czekać na fontanniany spektakl, dlatego odnaleźliśmy najbliższą stację metra, co nie było zbyt trudne. Jako rzetelna relacjonistka muszę także odnotować jakże istotny fakt, że w podziemiach metra nabyliśmy drogą kupna upragniony i wymarzony wachlarz Mai, który kosztował 1E i sprzedawał je taki Pan z mocno skośnymi oczami. I wiecie co! Wachlarz ten po dziś dzień jest maltretowany przez Majeczkę. A to oznacza, że porządny nam się trafił
Oj, i znowu temat mi uciekł.. Wracamy do metra, po to, by przemieścić się w okolice ulicy
Passeig de Gracia 92, bo pod tym adresem od 1910r niepodzielnie króluje
Casa Mila, przez barcelończyków potocznie nazwana
La Pedrerą.
W opowieści o Barcelonie nie może zabraknąć informacji o człowieku, który na początku XX wieku - projektując budynki mieszkalne, Park Guell, czy słynną Sagradę, znacząco wpłynął na architektoniczny charakter miasta. Zaryzykuję tezę - przyczynił się do stworzenia ducha Barcelony
Ducha, który do dzisiaj chce być odkrywany przez niezliczone rzesze turystów. My też do takich należeliśmy. Pierwsze nasze spotkanie z Barceloną, które miało miejsce 10 lat temu, było zarezerwowane dla
Antonio Gaudiego - bo o nim tu mowa
Wtedy mieliśmy okazję przyjrzeć się większości jego architektonicznych prac. Dlatego tym razem wybraliśmy tylko jedną z jego perełek, która wtedy zapadła nam mocno w pamięć. Dlatego właśnie wybieramy się na Passeig de Gracia 92.
Widząc La Pedrerę tylko z ulicy, można przejść obok niej w miarę obojętnie. Przechodząc, można pomyśleć:
ot, Casa Mija wzruszyć ramionami i powędrować dalej. Niestety, to błąd, bo cały urok tego budynku ukryty jest w jego środku i... na dachu
My o tym wiedzieliśmy, więc nie przerażała nas wizja odstania w kolejce po to, by kupić bilety wstępu
Nie wszyscy stali grzecznie po bilet, bo niektórzy oddawali się pasji pozowania do zdjęć
Po pewnym czasie - udało się. Wchodzimy. Jesteśmy na dziedzińcu:
Następnie wędrujemy do windy, która zawozi nas na przedostatnie piętro budynku. Samemu po klatce schodowej się chodzić nie da, bo ładne, miłe, aczkolwiek stanowcze Panie z obsługi na takie samowolne spacery nie pozwalają
To całe przedostatnie piętro jest przeznaczone dla turystycznej rozrywki, którą jest zwiedzanie mieszkania rodem z początku XX wieku. Zwiedzanie rozpoczyna się od malutkiej salki kinowej, w której co kilka minut jest wyświetlany niemy (zresztą cały utrzymany w takiej konwencji) film o historii La Pedrery:
w sali kinowej
Następnie wędruje się od pokoju do pokoju (nie omijając oczywiście kuchni i łazienki), by choć przez ułamek sekundy poczuć, jak wyglądał świat w starym stylu.
Po zakończeniu zwiedzania tym razem klatką schodową (ładne, miłe Panie stanowczo to sugerują
) idziemy na poddasze, zwane też strychem:
Króluje tam ekspozycja poświęcona Gaudiemu i jego architektonicznym pracom. Można zobaczyć makiety stworzonych przez niego budynków, posłuchać informacji o ich wykonaniu:
A na koniec cream de la cream całej wyprawy - wejście na dach La Pedrery i spacer pośród niesamowitych kominów wentylacyjnych:
Hm, niestety... jak to w życiu bywa, chwila, która miała być tą wyjątkową, z przyczyn od niej niezależnych zamienia się w wyjątkową - ale katastrofę
I tak też było z naszym zwiedzaniem kominów, bo zaraz po wejściu na dach zorientowaliśmy się, że gdzieś w siną dal odeszła ta piękna słoneczna pogoda, a jej miejsce zastąpiła jakaś taka pachnąca burzą i to burzą z niezłymi piorunami
W związku z tym nasz pobyt na dachu został skrócony do niezbędnego minimum i do wykonania zdjęć w miejscach turystycznie strategicznych
czego dowodzi choćby ta fotografia:
I tak po krótce wyglądało nasze spotkanie z barcelońską Casa Milą. Należało jeszcze w bezpiecznym miejscu przeczekać deszcz i burzę, żeby zakończyć dzień obiecaną od samego rana Dzieciakom wizytą na La Rambla