darek1 napisał(a):Myślę, że przedstawiony przez Grzegorza zakład to poprostu młynek do mielenia zboża, jakże często jeszcze spotykany na polskiej wsi. Słuzy do sporządzania osypki dla zwierząt hodowlanych
.
Napewno się mylę, ale jest podobny. Być może służy do mielenia ryżu na mąkę jeśli takowa wogóle jest albo do robienia makaronu sojowego, ryżowego.
W zasadzie Darku masz rację. Ta manufaktura to miejsce, gdzie ludzie, a w głównie Hindusi lub Chińczycy przynoszą własne przygotowane mieszanki ziołowe i tu dokonuje się ich zmielenia. Zioła w tej części świata znacznie odbiegają swoim składem i forma od tych używanych w Polsce, Chorwacji i całej Europie. Nie chodzi tylko o ich intensywną woń, ostry najczęściej smak. Te zioła są zawsze sproszkowane, nie tak jak u nas chrzęszczą podczas jedzenia. I właśnie w tym zakładzie dokonuje się takiej obróbki. A sam jego wygląd, bo to przecież biedna hinduska dzielnica. Ale jaki odjazd. Wszędzie roznosi sie zapach smażonych pierożków oraz dosy, czyli cienkich jak kartka papieru naleśników wyrabiane z soczewicy i mąki ryżowej. Nadziane warzywami przyprawionymi curry zmieniają się w masalę dosę - wyśmienitą i mocno pikantną przekąskę. Podobnie niezwykle popularne są kluski ryżowe (idli), często podawane z pikantnym sosem ze zsiadłego mleka (dahin idli) lub soczewicą. Ze zmielonej soczewicy i mąki wypieka się chrupiące placko-pierożki, spożywane z gestym sosem.
Przegryzając niesamowicie wonnymi pierożkami, uciapani sosami do nieprzyzwoitości, wyruszyliśmy na zwiedzanie City. Ale wieczorem, kolacja zaplanowana była w pobliżu naszego hotelu, tzw. Food center.
Singapur jest nazywany stolicą kulinarną Azji. Jest tutaj mnóstwo różnych barów, restauracji, knajpek, kawiarni, lokali, jadłodajni, w których można zakosztować potraw z całego świata , chyba za wyjątkiem kuchni polskiej, bo takiej przynajmniej nie widziałem. W większości centrów handlowych są całe piętra (food court), gdzie obok siebie jest kilkanaście bądź kilkadziesiąt barów szybkiej obsługi. Food courty oraz food center'y są bardzo popularne, dania są tanie, więc w godzinach szczytu trudno znaleźć miejsce siedzące. Wybór potraw jest naprawdę imponujący: kuchnia chińska, hinduska, arabska, japońska, włoska, meksykańska, oczywiście są tutaj też bary McDonald&s, ale kto by do nich zaglądał.
Do naszego Food Center zwaliliśmy sie po długim zwiedzaniu, a była chyba jedenasta w nocy, ale z powodu kompletnego przestawienia czasowego i porcji bezcłowej whisky którą spożyliśmy w hotelu, oczywiście w celu odkażenia przewodu pokarmowego, senności nie czuliśmy.
Na pierwsze danie oczywiście prawdziwa chińska zupa.
Rosołek palce lizać, kluski sojowo-ryżowe, prawdziwa wieprzowina w plasterkach, świeża zielenina. Dodatkowo na łyżce piekielnie ostre chili. No i oczywiście pałeczki. Wyglądało to jedzenie dość śmiesznie, wszyscy okoliczni kolorowi współbiesiadnicy zaśmiewali sie z nas okrutnie, ale nasza wycieczka dała odpór i zupkę spożyliśmy do końca.
W przerwie regionalne piwo, Tygrysek, całkiem niezłe, jak na tą stronę świata. Najważniejsze, że podawali do niego zmrożone kufle, co w tym miejscu, a wieczorem temperatura tylko nieznacznie spadła poniżej 30, było zbawiennym obyczajem.
Na drugie danie, no tu rozgorzała polemika, zamawialiśmy kaczkę po chińsku, curry, ja natomiast, jak zwykle całkowicie niepoprawny, świeże owoce morza.
Tu otrzymałem genialne, takie o jakich marzyłem jadąc do Azj, KRÓLEWSKIE KREWETKI, świeże do nieprzyzwoitości, pachnące oceanem. W dodatku na liściach bananowca. No po prostu szałłłłłłłł!!!!!!
A teraz kolejne pytanie kulinarne, co gospodarz naszej knajpki ma w tej szklanej skrzynce i po jakiego diabła to tam trzyma??????
Pozdrawiam wszystkich głodomorów z forum. Grzegorz.