Pycha, pycha, jasne, że pycha, owoce morza są dla mnie poezją kulinarną, i jeszcze w tych smutnych zimowych dniach powrócimy do tego tematu, z wielką zresztą przyjemnością.
A dzisiaj ruszam temat
Na targu w Makarskiej
Targi warzywno-owocowe lub jak je tam kto chce nazwać są fantastycznym miejscem, na całym świecie. Tu można odkryć duszę regionu, kraju lub tylko określonej miejscowości. Zawsze tam gdzie jestem staram się dotrzeć do takiego miejsca. Różnie jest oczywiście z autentycznością, bo tak naprawde targ w Makarskiej jest zrobiony głównie pod turystów, ale przecież miejscowi tam się również zaopatrują. Widziałem niesamowite targi we Włoszech, nic tak nie podgrzewa atmosfery jak gwarny, krzykliwy targ włoski, gdzieś tam na południu, gdzie komercja, oczywiscie istnieje, ale tak naprawdę liczy się inwencja samego sprzedawcy. Nawet na sławnym rybnym targu w Wenecji, gdzie trzeba przyjść naprawdę rano, takich gatunków ryb, kolorytu, wijących się owoców morza, zapach, zapach, jeśli to kogoś kompletnie nie zraża, to miejsce cudów i wycieczek kulinarnych.
Ale również w Afryce, niesamowite kontrasty, jasne, że oferowane przedmoty, może całkiem inne, ale jak autentyczne,
Do rzeczy, Na targ w Makarskiej przechodzimy z głównego placu św. Marka, położonego blisko promenady nadmorskiej, przepiękny widok na szczyty Biokova.
Oczywiście kolorytem są niesamowite owoce, stosy podwędzanych lub suszonych fig, wspaniałe, świeże winogrona, arbuzy, to jest to!!!
Zupełnie fajne warzywa, mnie zachwyciły takie niesamowicie wielkie liście szpinaku, a przecież, tutaj zieloności rosną różnie, a jak wypali słoneczko, to tak nie urosną, ale było, było!!!
No i oczywiście regionalne sery, ktoś lubi, nie lubi ale spróbować warto, tak z resztą jak i w innych krajach, reklama dzwignią handlu. Jak smakuje to kupimy, jak nie to nie.
Higiena nie musi być tak ostatecznie przestrzegana, no cóż, tam nasz Sanepid nie dopływa.
I całkiem dobrze, bo smak był autentyczny, podeszliśmy ze zrozumieniem, no niestety akurat tego nie kupiłem, a potem żałowałem, trudno.
Ale jak juz popróbowaliśmy to czas zobojętnić lub odkazić górny odcinek przewodu pokarmowego, i już czas na degustację. Nie spróbujesz, nie kupisz, i racja.
Kilka ładnych lat temu w San Marino, podchodzęc pod sławną górę, bo ta miejscowść znajduje się na okropnej stromizmie i nie zawsze można tam zaparkować, spotkaliśmy dwóch polskich pobratyńców, którzy właśnie schodzili z degustacji, a degustować tam można w dziesiątkach sklepów, i owi podtrzymując jeden drugiego, autorytatywnie stwierdzili, ze Juutrro jeeszczcze razzz idziemmmy. I dobrze, że mieli z góry.
A tu do wyboru do koloru, aż się w głowie może zakrecić!
Na dzisiaj już pozdrawiam, wessołłegggo! Grzegorz.