Gdy już głód doskwiera nam niesamowicie, i jesteśmy skłonni zjeść porządną porcje owoców morza decydujemy sie na wybor lokalu. Ja odradzan te miejsca okrzyczane, bezpośrednio polożone przy głównej trasie zwiedzania. Tam gdzie kelnerzy są zbyt elegancko ubrani, gdzie podaje się piękne porcje na przyozdobionych talerzach, gdzie na środku leży kupka krewetek, kawałek langusty, a wokół pustego miejsca po bokach nakapano nieco kolorowego sosu, takie lokale mnie po prostu wkurzają.
Idziemy nieco dalej. Bliżej miejsc, gdzie są już domy zamieszkane przez lokalną ludność i tutaj wybieramy knajpkę najlepiej prowadzoną rodzinnie. Tutaj nie ma macho kelnerów, tutaj podaje fajna mamucha, mamma, donna. i jak się je nazywa w lokalnym języku. Tutaj wchodzac uśmiechamy się, staramy zagadać, udokumentowac niejako, że sie nam tutaj podoba. Patrzac do karty dań cieszyć się, jakie tu wszystko wspaniałe. Taki teatr ma na celu zjednanie gospodarzy, aby podali nam dobre, świeże i objętościowo dobre danka.
I tak też zrobiliśmy. We dwóch z kolegą zamówiliśmy cały stół owoców morza, za cenę pojedynczego półmiska w drogiej knajpie. No i oczywiście dobre, zroszone regionalne winko. Do tego miejscowa buła maczana w oliwie z oliwek, moze nawet z pierwszego tloczenia?
Zapraszam do stołu
Obrusek troszkę pogięty, nawet troszkę dziurawy, ale jakie robale
Langustynki, śwtne krewetki, mule, kawałki ryb, których nazwy nie potrafie nawet wymienić, chociaż gospodarze nam to przekazali, no tylko w języku hiszpańskim, ja niestety na tym polu jestem zerowy.
I jeszcze wspaniałe małe ośmiorniczki o bajecznym smaku!!
Na koniec zdjęcie z gospodarzami i po dwóch godzinkach spędzonych w knajpce przy genialnej kolacji, spacerkiem do łóżeczka.
Pozdrawiam Grzegorz.