Coś mi nie wyszło z tym linkiem. Skopiowałem całość
Śmierć płetwonurków ...
Były szef klubu płetwonurków "Skorpena" był jedną z ofiar, która zginęła w Chorwacji po wystrzale butli z powietrzem. - To taki pech, jakby ktoś poszedł na spacer i nagle uderzyłby w niego piorun - mówią wstrząśnięci przyjaciele.
Dwójka polskich turystów zginęła w czwartek po tym, jak wystrzeliła na statku butla do nurkowania ze sprężonym powietrzem. Jednym z nich był Przemysław Bielawski z Olsztyna, były prezes Akademickiego Klubu Płetwonurków "Skorpena". Troje innych Polaków jest rannych, jak nieoficjalnie wiadomo, poważnie.
Do wypadku doszło na adriatyckiej wyspie Vis, w porcie Komiża, na południu Chorwacji. Na miejscu zginęła 48-letnia Polka. Do szpitala w Splicie przewieziono cztery osoby. Tam lekarzom nie udało się uratować 43-letniego olsztynianina.
Informacje o śmierci Przemysława Bielawskiego potwierdziła jego żona Agnieszka, która także tam była. Przypadek sprawił, że nic jej się nie stało.
Olsztynianie pojechali do Chorwacji nurkować. Kiedy zatrzymali się w porcie Komiża, żeby zabrać na pokład przewodnika nurkowego, pani Agnieszka wyszła na nabrzeże.
Oficjalnie nie wiadomo, dlaczego butla wystrzeliła. Szczegóły wypadku badają chorwaccy śledczy.
Z informacji, do których dotarła "Gazeta" wynika, że podczas przenoszenia sprzętu na łódź, jedna z butli do nurkowania spadła na pokład. Musiała uderzyć o coś twardego, prawdopodobnie wtedy złamał się zawór. Ważąca około 20 kg butla wystrzeliła niczym pocisk i zaczęła w niekontrolowany sposób "latać" po pokładzie, raniąc ludzi. Przebywający na małej przestrzeni, nie mieli szans na ucieczkę.
Na miejscu wypadku bardzo szybko przyleciał helikopter ratunkowy, który przewiózł rannych do szpitala.
Znajomi Przemysława Bielawskiego są wstrząśnięci tym, co się stało. Gdy dowiedzieli się o jego śmierci początkowo sądzili, że zginął w wypadku drogowym. - To był niesamowity człowiek - wspomina Paweł Laskowski ze "Skorpeny". - Zawsze uśmiechnięty, dynamiczny. To była niezwykle popularna postać w olsztyńskim środowisku. Każdy, kto choć trochę nurkował, znał go. Zresztą to nie była jego jedyna pasja. Chodził też po jaskiniach, był niezwykle aktywny.
Przemysław Bielawski miał najwyższy stopień nurkowania rekreacyjnego. Na co dzień pracował w firmie ubezpieczeniowej Hestia, która zresztą jako pierwsza zaczęła ubezpieczać nurków. Przemek zawsze przypominał kolegom, jak ważne jest, aby pamiętać o bezpieczeństwie. Mówił też o odpowiedzialności prawnej podczas nurkowania. - Pamiętam wykład w "Skorpenie", na którym przypominał, że zawsze jesteśmy odpowiedzialni za partnerów, z którymi nurkujemy - wspomina jeden ze znajomych olsztynianina. - Tłumaczył: to nie jest tak, że coś stało się jednej osobie, a drugiej udało się uniknąć nieszczęścia i tyle. Zawsze ponosi się odpowiedzialność prawną za towarzysza. Tak to do mnie przemówiło, że od tego momentu jadąc na wyprawę nurkową, zawsze się ubezpieczam.
- To był pech nad pechy - ocenia Paweł Laskowski. - Mogę to jedynie porównać do tego, jakby jechał samochód, nagle odkręciło mu się koło, przeleciało 300 metrów i uderzyło przypadkową osobę, która akurat była na chodniku. Albo jakby ktoś poszedł na spacer i nagle trafił go piorun. Zwykła złośliwość losu. Nigdy nie słyszałem, żeby komuś coś takiego się przydarzyło. Ta tragedia nie ma nic wspólnego z nurkowaniem. Tym bardziej że Przemek był profesjonalistą i zawsze skrupulatnie przestrzegał zasad bezpieczeństwa. Dbał o to, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, dużo od siebie wymagał. I los zabrał akurat takiego człowieka.
Źródło: Gazeta Wyborcza Olsztyn
Więcej... http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,8423988,Smierc_pletwonurkow_na_lodzi__Wystrzelila_butla.html#ixzz10XNtxA8v