Piątek, 8 maja. Droga przez mękę.Było już trochę zwiedzania miast i trochę plażowania, nadszedł zatem czas na inne atrakcje. No to jedziemy w góry
A konkretnie do NP Paklenica. Dojazd z Povljany do Starigradu, w którym znajduje się główne wejście do parku, wg nawigacji ma zająć ok. 1,5 h. My dojechaliśmy w mniej niż godzinę, ale nie polecam takiego pośpiechu
A dlaczego to się wyjaśni na końcu odcinka.
Wstęp do parku kosztuje 50 kun od łebka(w porównaniu z takimi np. Tatrami, to rozbój w biały dzień), ale w cenie jest parking. My parkujemy tuż za bramą parku- Pan z obsługi każe nam jechać jeszcze 2 km, cobyśmy mieli bliżej, ale odmawiamy. Nie mamy w planach Wielkiej Paklenicy, tak jak prawie wszyscy(tzn. w planach mamy, ale później), a Małą Paklenicę. Pan mówi, że jak tak to ok., możemy zaparkować gdzie chcemy.
Wejście do Małej Paklenicy znajduje się we wsi Seline, oddalonej ok. 4km na południe od Starigradu. Początkowo myśleliśmy, że tę odległość pokonamy asfaltem. Miło się jednak rozczarowaliśmy, kiedy okazało się, żer nie jest to konieczne. Ponad Starigradem znajduje się leśna ścieżka, łącząca wejścia do obu wąwozów.
O Małej Paklenicy naczytałam się wcześniej niestworzonych rzeczy, m.in., że to niby taka miniatura Orlej Perci, albo, że są tam bardzo śliskie kamienie wielkości domów, a między kamieniami ogromne szczeliny, w które można powpadać
Trochę muszę jednak te informacje sprostować- z tą Orlą Percią to jest raczej lekka przesada, owszem trudności są, w kilku miejscach trzeba się podciągnąć(i to mi sprawiło najwięcej problemów), ale trudny odcinek jest relatywnie krótki. Poza tym nie ma tu zbyt wiele ułatwień w stylu łańcuchy, drabiny itp.(jest stalowa linka w 1 miejscu), no i najważniejsze- szlak wiedzie głównie dnem wąwozu, więc nie ma tu absolutie żadnych przepaści. Na Orlej Perci co prawda nie byłam, a jedynie stałam na jej początkowym punkcie, jednakże pojęcie jakieś mam jak to wygląda i myślę, że Mała Paklenica jest jednak dużo łatwiejsza.
Co do kamieni, to owszem są wielkie, ale na pewno nie tak jak domy, a śliskie to one nie są wcale. A dziura, w którą można wpaść jest w 1 miejscu, ale da się ją ominąć.
Ja tu gadu-gadu, a tymczasem widać już wąwóz:
jeszcze bliżej:
Na razie przysiądę sobie na kamyczku, puki co nieświadoma, jakie atrakcje mnie dzisiaj czekają:
Trasa wiedzie głownie po raz większych, raz mniejszych, za to zawsze krzywych i niewygodnych kamieniach i nie jest specjalnie widokowa- nie ma tu rozległych panoram, w końcu jesteśmy w wąwozie, i tym co widzimy są głównie jego kamienne ściany.
Niedogodności są, ale wąwóz posiada też wiele zalet. Przede wszystkim jest tu bardzo dziko, poza tym niewiele osób się tu kręci, przez cały dzień spotkaliśmy 5 sztuk. Można się więc delektować dziką przyrodą w samotności.
Można też odetchnąć od upału w cieniu:
Dość szybko dochodzimy do miejsca, o którym myślałam, że jest najtrudniejsze(nic bardziej mylnego). To widoczna na zdjęciu poniżej wąziutka półeczka skalna. Trzeba się na nią wdrapać z pomocą zamocowanej linki.
A teraz krótka dygresja: Jest w chorwackich górach coś co mnie wkurza strasznie- podczas gdy szlaki którymi chodzą tysiące turystów są wymuskane na wysoki połysk(równe chodniczki w Wielkiej Paklenicy, kibelki wybudowane w skałach, sklepiki, sriki i inne cuda, tak na szlakach mało popularnych, nie dbają nawet o najbardziej podstawowe rzeczy. Wspomniana linka była zamocowana na jakieś małe wystające druciki(po drugiej stronie były te same druciki, ale zabezpieczone tasiemką-czyli pierwsza tasiemka musiała być...kiedyś). Można się tam trochę o te druty poharatać, co za chwilę udowodnię
No dobra, przeszkoda pokonana, ja się oczywiście stresowałam nią maksymalnie, prawie chciałam już zawracać(niestety w trudniejszych miejscach zawsze wpadam w panikę, Chłop Mój zwykł mawiać, że zostawi mnie niedźwiedziom na pożarcie, bo ma czasem dość marudzenia
).
Schodzę z tej skalnej półki, dumna z siebie, a tymczasem Chłop Mój przemawia:
- No to teraz trzeba opatrzyć twoje rany poniesione w boju
-
Doprawdy nie wiem o co mu chodzi. Spoglądam w dół na swoją nogę. Aha, wszystko jasne:
Mówiłam coś o drucikach? No własnie
Wyglądało to nieciekawie, krew kapała na buty, ale nawet jakoś specjalnie nie bolało. Martwił mnie tylko jeden fakt- jak ja z taką raną wlezę do tego zasolonego Jadranu?
Po tym miejscu nastąpiła seria miejsc trudnych do pokonania. Mogło ich być około 5, wszystkie podobne. Kamienie większe ode mnie, takie dosyć gładkie, bez miejsc na wygodne oparcie nogi. Przed niektórymi trochę utknęłam, zastanawiając się nad sposobem przejścia, na niektóre popchnął/ podsadził mnie Chłop, samej byłoby mi trudno.
Najtrudniejszy okazał się ostatni kamień, nie dość, że ciężko na niego się w drapać, to potem na kolejny, znajdujący się sporo poniżej trzeba chyba zeskoczyć(tak mówiły biało-czerwone kółka). W tym miejscu miałam już naprawdę dość, na szczęście dało się wdrapać trochę ponad szlak i obejść nieszczęsne miejsce bokiem.
Z trudnego odcinka, nie mam zdjęć, ręce musiały być ciągle w użyciu, dla tego nie bardzo było jak wyjmować aparat.
Źródłem tytułowej męki (poza upierdliwym przejściem po kamulcach i rozglądaniem się co chwila "czy jest tu czerwone kółeczko"), okazała się mała ilość wody. Stan ten został spowodowany(nazwijmy rzecz po imieniu) moją poranną głupotą-kupiłam tylko 1 1,5 litrową butelkę- przy upale i męczącej trasie jest to zdecydowanie za mało. Zwłaszcza, że pierwszy potok pojawia się po 4-5 godzinach marszu.
Właśnie się pojawił:
Od momentu pojawienia się wody kończy się też trudny odcinek, teraz będziemy dłuuugo szli po płaskim. Ale żeby nie było za łatwo:
Trzeba się przeprawić na drugą stronę potoczku, niestety mostek "nie działa", ciekawe czy to kogoś w ogóle obchodzi
No i znowu utknęliśmy na dłuższą chwilę. Tzn. Chłop Mój jakoś się przedostał prawie suchą nogą na drugą stronę(w akrobacjach), ale on jest dużo większy więc mu łatwiej
Ja sobie stoję i myślę, i jedyne co wymyśliłam, to zdjąć buty i skarpetki i pokonać potok drogą wodną(płytki był). Jak pomyślałam tak zrobiłam, ale....zapomniałam zdjąć butów i skarpetek
Nie wiem co mi strzeliło do łba, ale chyba byłam już zbyt zmęczona by się nad tym zastanawiać. Buty na szczęście były świeżo zaimpregnowane i z membraną, więc od biedy użycie ich jako kaloszy nie było aż tak szkodliwe
W potoku uzupełniliśmy wreszcie zapasy wody. Smakowała wybornie, choć obiektywnie patrząc prawdopodobnie jest obrzydliwa. Ale jak się nie ma co się lubi....
Za potokiem idziemy trochę pod górkę(teraz kierujemy się do Wielkiej Paklenicy), ten odcinek jest najbardziej widokowy.
Nawet kawałek Jadranu widać:
Na koniec jeszcze dość długie i strome zejście po małych kamyczkach osypujących się spod nóg i jesteśmy w Wielkiej Paklenicy- wąwozie bardziej popularnym, nieco dłuższym i bardziej przyjaznym.
Na koniec jeszcze miłe zejście po równym chodniczku, 2 km. na parking asfaltem i finito.
Bardzo mnie ten szlak umęczył. Mala Paklenica ma 12 km. długości, ale dla mnie spokojnie mogłaby mieć 6km
- po prostu miejscami jest zbyt monotonnie- kamienie, kamienie i końca nie widać. Gdybyśmy mieli planować Paklenicę jeszcze raz, to pewnie wybralibyśmy któryś ze szlaków szczytowych, przynajmniej byłoby bardziej widokowo.
W Starigradzie poszliśmy jeszcze na pizzę, do jednej z niewielu czynnych konob, po czym zapakowaliśmy się do samochodu. Ale to jeszcze nie koniec przygód na dzisiaj.
Jesteśmy już na Pagu, pora późnawa, więc ciemno, a Chłop mój nagle przemawia:
- Tyy, zobacz, a co to się tam świeci takie czerwone??
Ja tymczasem ze stoickim spokojem odpowiadam:
-Noo, jak to co? Policja
Spokój stoicki szybko ustępuje. Myślę sobie, że przecież bez powodu nas nie zatrzymali, cholera, niedobrze będą kłopoty. Nie mylę się. Oni zaczynają recytować te swoje formułki:
-" Czy wiesz dlaczego Cię zatrzymaliśmy?"
Pewnie, że wiem, może być tylko jeden powód. Czekam na wyrok. Wyrok pada "five hundred kuna".
No ładnie, całe moje oszczędności poczynione na tym, że bardzo mało w tym roku jedliśmy w konobach właśnie diabli wzięli
Panowie są na szczęście dość mili i łagodzą wyrok. 250 kun, jeśli płatne na miejscu.
Chłop Mój ma inny pomysł. Postanawia się Panom zwierzyć czym się zajmuje w swoim kraju( a zajmuje się dokładnie tym, czym Ci co nas zatrzymali), mówi do nich jakieś bzdety w stylu "rozumiem, jaką macie ciężką pracę"(
buhahah, rzeczywiście
). Oni na to, dobra, to pokaż jakąś legitymację służbową. No i ok. Skończyło się na pouczeniu
. Potem śmiałam się z tego, że przepuścili nas bo i głupio było dawać mandat "swojemu". Teraz jednak myślę że te 250 kun to może chcieli bez pokwitowania sobie skubnąć i dali nam spokój, żeby samemu uniknąć problemów
W każdym razie od następnego dnia, patrzyłam bez przerwy na licznik pilnując przepisowej prędkości. Drugi rz mogliby nam już nie darować.
Wskazówka dla wybierających się wkrótce na Pag: Policja stała w miejscowości Dinjiška, na skrzyżowaniu koło sklepu. Tak naprawdę jest to jedno z niewielu miejsc gdzie mogą się schować. Także uważajcie, albo miejcie zapasowe 250 kun