Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj! [Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Zadreptaliśmy pod Łuk Sergiuszów, który stanowi bramę wejściową na Stare Miasto. Kiedyś Pulę otaczały mury miejskie z 12 bramami wejściowymi, do dziś pozostały jedynie dwie: Podwójna Brama i Brama Herkulesa. Łuk Sergiuszów wzniesiono na miejscu dawnej Złotej Bramy - często nazywany jest Łukiem Triumfalnym.
Łuk jest bogato zdobiony, podpierany korynckimi kolumnami. Przez lata inspirował wielu artystów min. Michała Anioła, obecnie w jego otoczeniu również nie brakuje malarzy.
Za łukiem, przedzieramy się wąskim deptakiem z niezliczoną ilością kafejek i sklepików. Nie brakuje też galerii .
W poszukiwaniu rzymskich mozaik wypatrujemy brązowych tabliczek informacyjnych. Nie łatwo trafić do tego miejsca, gdyż znajduje się ono na kompletnym tzw. zadupiu ... w miejscu gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Z deptaka zgodnie z tabliczka informacyjną skręcamy w lewo, kolejna tabliczka przyczepiona na drzewie znów nakazuje skręcić w lewo - ale tam jest jakiś parking ... w końcu wchodzimy w podwórze i dostrzegamy to dzieło
Rzymska, kompletna mozaika podłogowa została odkryta pod willą, zrujnowaną wskutek nalotu bombowego w czasie II wojny światowej.
Mozaika przedstawia znaną z greckiej mitologii scenę kaźni Dirke - żony króla Teb Likosa. Dirke skazana została na tak okrutną śmierć przez Zetosa i Amfiona, którzy byli synami Dzeusa i Antiopy - córki brata Likosa - Nikteusza. Po śmierci Nikteusza, Antiopa została niewolnicą Dirke, która z zazdrości o jej urodę bardzo źle ją traktowała. Nie zgodziła się też na sprowadzenie synów Antiopy do pałacu - w obawie o to, że upomną się o swe dziedzictwo. Po latach niewoli, Antiopie udało się zbiec i wrócić do synów. Kiedy ci dowiedzieli się jakie krzywdy spotkały ich matkę, obdarzeni nadludzką siłą pokonali Likosa i jego drużynę zaś Dirke przywiązali do rogów rozwścieczonego byka. Synowie Antiopy wraz z matką przejęli królestwo, rządząc nim sprawiedliwie przez lata.
Historię tę poznałam dopiero po powrocie, wcześniej sądziłam, że chodziło może o jakąś zdradę i stąd taka kara.
No dobra ... tuptając dalej, trafiamy na Forum - główny plac antycznej i średniowiecznej Puli, przy którym mieści się świątynia cesarza Augusta i Ratusz Miejski - wkomponowany w dawną świątynię Diany.
Świątynia Augusta jest okazałą budowlą, zdobią ją wysokie korynckie kolumny zwieńczone rzeźbionym belkowaniem. Podczas II wojny światowej została niemal doszczętnie zniszczona ale udało się ją wiernie zrekonstruować.
Po krótkiej sesji foto i odpoczynku na kamiennych schodach ruszamy dalej.
Na tyłach świątyni nakryte stoliki czekają już na gości a wokół krążą kelnerzy zachęcający do zajęcia miejsca.
Jak wspomniałam, na tylnej ścianie obecnego ratusza pochodzącego z XIII w. zachował się fragment dawnej świątyni Diany.
Krążąc labiryntem wąskich uliczek, docieramy na wzgórze
do Samostanu sv. Franje z XIV w., tuż obok znajduje się kościół pod wezwaniem tego samego świętego.
Na przyklasztornym podwórzu fragmenty kamiennych brył być może pochodzące z przebudowy tego obiektu - ale opisu nie znaleźliśmy. Kiedy my odpoczywamy w cieniu drzewek oliwnych młode Pierzaste brykają jak szalone, nagle dostały energii choć jeszcze przed chwilą bolało je chodzić i domagały się barana
Idziemy zobaczyć kościół i przyklasztorne krużganki, które widzieliśmy na tablicach informacyjnych.
Do kościoła prowadzą schody, na murach wokół przykościelnego placu wyeksponowano kamienne płyty.
Okazałe wejście do świątyni pięknie zdobione motywami przypominającymi muszle.
Rozglądamy się w poszukiwaniu jakiegoś wejścia na teren klasztoru ale nijak nie możemy go zlokalizować. W świątyni trwa właśnie nabożeństwo, więc nie wchodzimy w trakcie - dziś wiem, że do poszukiwanych przez nas krużganek wejście jest właśnie przez świątynię
Zawracamy aby po chwili piąć się dalej pod górkę ...
gusia-s napisał(a):cd. Dzień 6 – 16.07.2015 czwartek – Pula vel Pola W poszukiwaniu rzymskich mozaik wypatrujemy brązowych tabliczek informacyjnych. Nie łatwo trafić do tego miejsca, gdyż znajduje się ono na kompletnym tzw. zadupiu ... w miejscu gdzie nikt by się ich nie spodziewał. Z deptaka zgodnie z tabliczka informacyjną skręcamy w lewo, kolejna tabliczka przyczepiona na drzewie znów nakazuje skręcić w lewo - ale tam jest jakiś parking ... w końcu wchodzimy w podwórze i dostrzegamy to dzieło
Widzę, że od 2009 roku nic się nie zmieniło w kwestii oznakowania dojścia do mozaik, choć wtedy była tylko 1 tabliczka przy ulicy dochodzącej do Forum i wskazującej wejście do jakiegoś pasażu z knajpą to teraz jest postęp, bo czytam, że tabliczek było kilka. W 2009 r. teren dookoła mozaik (ten minidziedziniec) był bardzo zaśmiecony, a przed bramą stały sterty kosz na śmieci. Czy to się zmieniło, czy otoczenie dalej straszy?
Dotarliście na wzgórze (ja kościoła jakoś nie pamiętam), ale do twierdzy z armatami już nie poszliście? Brak zainteresowania czy brak sił? A stamtąd masz taki widok na koloseum
piekara114 napisał(a):Widzę, że od 2009 roku nic się nie zmieniło w kwestii oznakowania dojścia do mozaik, choć wtedy była tylko 1 tabliczka przy ulicy dochodzącej do Forum i wskazującej wejście do jakiegoś pasażu z knajpą to teraz jest postęp, bo czytam, że tabliczek było kilka. W 2009 r. teren dookoła mozaik (ten minidziedziniec) był bardzo zaśmiecony, a przed bramą stały sterty kosz na śmieci. Czy to się zmieniło, czy otoczenie dalej straszy?...
Tak tabliczek jest kilka ... 1, 2 tuż za rogiem i 3 na drzewie. Szczególnie ta 3-cia poddała w wątpliwość czy oby na pewno dobrze idziemy bo za nią ślad się urywał ale jakoś trafiliśmy. Nie zauważyłam żadnych śmieci ale okolica z tych co wieczorową porą nie powinno się zapuszczać
piekara114 napisał(a):...Dotarliście na wzgórze (ja kościoła jakoś nie pamiętam), ale do twierdzy z armatami już nie poszliście? Brak zainteresowania czy brak sił? A stamtąd masz taki widok na koloseum...
Kościół znajduje się mniej więcej w połowie drogi między Forum i twierdzą - tu, a widoczek zapodany przez Ciebie dane nam było zobaczyć o czym będzie w następnej odsłonie
Skoro dotarliśmy do połowy wzgórza to trzeba iść za ciosem tym bardziej, że po drodze widzieliśmy kolejną tabliczkę informującą o twierdzy znajdującej się w najwyższym punkcie Puli na wysokości 32,4 m.n.p.m. Hoho... tylko lub aż Wenecki fort zbudowany został w XVII w. Od ponad pół wieku mieści się w nim Muzeum Historyczne Istrii. Przed wejściem do muzeum, po prawej stronie mostku przerzuconego nad fosą wyeksponowano kilkanaście luf armatnich. Robią furorę wśród dzieci, które chętnie pozują na nich do fotek. Zaglądam tylko na chwilę na dziedziniec, reszta wycieczki gdzieś się rozeszła
Samego muzeum nie zwiedzamy, raczej kręcimy się po zewnętrznych fragmentach murów skąd roztacza się piękny widok na okolicę.
Powoli musimy wracać na dół gdyż kończy nam się czas parkingowy - opuszczamy fort.
Po drodze dochodzimy do wniosku, że w sumie nigdzie się nie spieszymy więc decydujemy o dotankowaniu parkomatu - jak wymyślili tak zrobili Dalej spacerujemy bez konkretnego celu - całkiem przypadkiem trafiamy w okolice Katedry Marii Panny.
Tuż obok katedry drewniane stragany z wyrobami Hand Made oferujące śliczne lawendowe i kamienne pierdołki.
Jest też oferta wycieczek jednej z agencji turystycznych - kierunki i ceny widoczne na zdjęciu, wśród nich Wenecja katamaranem - 520 kun os. dorosła, bilet rodzinny 1040 (2+1).
Przyznam, że mieliśmy gdzieś tam z tyłu głowy pomysł aby na jeden dzień wyskoczyć do Wenecji właśnie katamaranem z Puli i nawet przewidzieliśmy taki wydatek w budżecie. Dlaczego katamaranem a nie autem ano dlatego, że z Premantury to jest prawie 300 km w jedną stronę, raczej nie obejdzie się bez korków więc dojazd zająłby trochę czasu, nie chcieliśmy go tracić w aucie. Katamaran z Puli płynie ok. 2,5 h - w takim czasie autem raczej nie dojechalibyśmy. Katamaran przybija pod Plac św. Marka - na zwiedzanie Wenecji jest ok. 5-5,5 h, o godz. 17 ej zaplanowane jest wypłynięcie z Wenecji - powrót do Puli na 19.30. Sam rejs stanowi jakąś tam dodatkową atrakcję, w trakcie można się zrelaksować a nie jak w przypadku auta skupiać na jeździe. Już na miejscu doszliśmy do wniosku, że dni upływają jakoś tak szybciej i mamy zbyt mało czasu na samą Istrię aby jej podkradać jeszcze jeden dzień na Wenecję ... No więc plan był dobry a że nie wypalił tak bywa... Postanowiliśmy odłożyć Wenecję na inny wyjazd, na kiedyś tam - gdy będziemy mieli dłuższy urlop, po drodze do Cro lub spowrotem, może zatrzymamy się gdzieś w pobliżu aby mieć przynajmniej 2 dni na ten zakątek - poza Wenecją chciałabym zobaczyć pobliskie wysepki Murano i Burano.
Póki co zadowalam się spacerem po Puli która pod względem architektonicznym jest bardzo różnorodna - rzymskie zabytki, wciśnięte między budynki w stylu wenecjańskim i te całkiem nowsze tworzą niezły mix
Nie brakuje też kuszących, szczególnie dzieci sklepików ze słodkościami.
Odnajdujemy też kolejne znaleziska archeologiczne.
Na przeciw nich znajoma rzeźba.
Podobną widzieliśmy w ubiegłym roku w Ston na Peljesacu.
Docieramy też do makiety przedstawiającej Pule.
Z tego miejsca w oddali dostrzegam jeszcze jedną z dwóch ocalałych bram miejskich - Porta Gemina. Prowadzi ona do Muzeum Archeologicznego - zajrzałam na moment ale własnie zamykano furtkę .
Dalej, zmierzając w kierunku amfiteatru znów trafiamy w lawendowy zakątek - nie sądziłam, że na Istrii jest tyle lawendy . Dotychczas mieliśmy okazję buszować po Makarskiej Rivierze, Pagu, Peljesacu, wpadliśmy na Rab i Korcule i nawet na najbardziej lawendową wyspę Hvar i nigdzie nie spotkaliśmy tyle lawendowych akcentów co na Istrii. Oczywiście pól lawendowych takich jakie są na Hvarze nie spotkaliśmy ale akcentów pełno. Ten Hvar to był tylko Sucuraj i kemp. Mlaska więc to może nie lawendowe rewiry Hvaru ale nie widzieliśmy tam nawet jednej gałązki natomiast na Istrii dosłownie wszędzie
O tej porze amfiteatr zastajemy w zupełnie innej odsłonie, pięknie oświetlony przez zachodzące słońce.
Młode Pierzaste jeszcze mają siłę i domagają się placu zabaw, który dojrzały gdzieś tam w Parku Franja więc dla nas krótka przerwa na promenadzie .
Jest po 20-ej, słońce zachodzi na dobre i znów kończy się nam parking, wzdłuż portu wracamy więc do auta.
Przy nabrzeżu cumuje katamaran kursujący do Wenecji - to nim mieliśmy tam dotrzeć . Kiedy dziewczyny brykały na placu zabaw, widzieliśmy jak przybił do brzegu. Jeśli wypłynął z Wenecji o czasie czyli o 17, to rejs trwał równo 3h a nie zapowiadane przez agencję 2,5.
Ładujemy się do Pierzastobusa i zahaczając o market gdzie robimy małe zakupy wracamy na kemping w ciemnościach. Po drodze widzimy pięknie oświetlone portowe żurawie - każdy innym kolorem, wyglądają niesamowicie - niestety mój aparat już zdechł, poza tym i tak nie daje rady sobie w ciemnościach. Wrzucę więc fotkę zapożyczoną z sieci.
Wieczorem na kempie, uprawiamy nocne Polaków rozmowy posiłkując się grilowanymi cevapi, pljeskavicami i innymi takimi smakołykami popijając też smakołykami
Franz napisał(a):Te żurawie zacnie się prezentują.
W Puli mozaik nie odwiedziłem, a widzę , że ładne. W tej chwili akurat depczę po rzymskich mozaikach na innym końcu Europy.
Pozdrawiam, Wojtek
Ciężko nadążyć za Twoim dreptaniem ... drepczesz w wielu przepięknych miejscach świata na raz - dzięki za linka. Mozaiki rzeczywiście mają coś w sobie, to naprawdę dzieła sztuki wymagające i wyobraźni i precyzji w tworzeniu - biorąc pod uwagę czasy w jakich je wykonano, to szacun, ktoś musiał mieć anielską cierpliwość. Składają się one z tak małych kawałeczków, ciekawe ile czasu zajmowało ułożenie takiej mozaiki i czy robiła to jedna osoba czy kilka naraz. Teraz wszystko można zaprojektować przy pomocy narzędzi elektronicznych, odpowiednich programów i odrazu zobaczyć efekt a kiedyś - pewnie jakieś szkice były ale to nie to samo.
Mozaiki jeszcze się pojawią w tej relacji - ale to już te powszechnie znane
Na dziś zaplanowaliśmy wreszcie plażowanie na słynnych Kolumbaricach na samiuśkim końcu Kamenjaka. Ładujemy się wszyscy do pojemnego Pierzastobusa i ruszamy . Jednorazowy bilet wjazdowy kupujemy po drodze w Premanturze pod wieżą - tu. Pani sprzedająca bilety prosi o nr rejestracyjny auta i wklepuje go do komputera. Za 35 kun otrzymujemy przepustkę do Raju, woreczki na śmieci oraz folder Kamenjaka z mapką poglądową, na której zaznaczono najważniejsze informacje min. drogę dojazdową do poszczególnych zatok (niestety nie są one na niej nazwane), parkingi, ścieżki rowerowe, plaże dogodne dla dzieci, itp. Po chwili meldujemy się przed szlabanem wjazdowym, który na widok naszej rejestracji sam się podnosi Szutrową drogą w tumanach unoszącego się białego pyłu w kilka minut docieramy na sam koniuszek Istrii. Po zaparkowaniu auta i wypakowaniu z niego wszelkich bambetli, pieszo udajemy się do Uvali Velika Kolumbarica. Zaraz po wyjściu z auta naszym oczom ukazuje się rozległy widok na Jadran aż po horyzont Klika kroków dalej stajemy na krawędzi wysokiego na kilkadziesiąt metrów klifu. Drewniana barierka raczej umownie chroni przed upadkiem w dół . Otumaniona tym widokiem i objuczona jak wielbłąd plażowymi gadżetami nie wyciągam fotopstryczka odkładając to na potem - jak się później okaże to była zła decyzja nigdy tego nie róbcie W efekcie nie ma zdjęcia z klifu. Ostrożnie schodzimy po gołych skałach w dół, poszukując dogodnego miejsca jak najbliżej lustra wody co wcale nie okazuje się łatwym zadaniem. Jest niesamowicie gorąco - nie dość, że żar leje się z nieba to skały oddają go jeszcze 2 x tyle a o cieniu można zapomnieć - Trafiliśmy do Piekłaaaa Już porzucam marzenia o ustronnym, wygodnym miejscu bo o takie tu ciężko - skały są trochę nierówne, czuję jak uchodzi ze mnie życie i że nie dam rady już przejść ani centymetra dalej , chcę jak najszybciej porzucić wszystkie bambetle i ochłodzić się w wodzie - w takiej wodzie Najpiękniejszej na Istrii
Porzucamy klamoty nieco wyżej od tafli wody i rozbijamy w pospiechu nasz obóz. Na skałach nie trudno o upadek - trzeba uważać ale młode Pierzaste radzą sobie na nich jak wysokogórskie kozice
Piekło w Raju nic dodać nic ująć. Wejście do wody dość trudne ale nie ma rady, jeszcze chwila a zostaną z nas mumie albo inne skwarki. Śmiałkowie skaczą z tego klifu ...
My jednak wybieramy bezpieczniejsze miejsce, najlepiej jest wskoczyć z półki skalnej ok. metr nad wodą, lub zejść jeszcze niżej i wejść do wody po dość ostrych skałach - jednak tam trzeba uważać pod nogi na czające się jeżowce. Woda jest bardzo głęboka i nie ma co liczyć na złapanie gruntu . Przydałyby się skrzydełka myszy Takie oto klimaty - korzystamy zatem z uroków
Udaje mi się dopłynąć do jaskini a nawet do niej wpłynąć - przyznaje, że asekurowałam się kołem - tak na wszelki wypadek Tuż przy ścianach klifu były silne prądy i woda dość mocno obijała się o skały. Trochę miałam pietra, że jak mnie rzuci to nie będę miała siły się z stamtąd oddalić .
Jak już ostygłam nieco w tej wodzie to poszłam rozejrzeć się po okolicy zostawiając resztę ferajny ... Tom już dawno nawiał z tej sauny, chyba poszedł szukać cienia i storczyków, ponoć licznie tu występujących No więc idę a przede mną taka droga
W oddali widoczna latarnia morska na wysepce Porer.
Tu jeszcze nieco łagodniejsze zejście do wody.
Ale po przejściu jeszcze kawałka znów wyrastają wysokie klify.
W oddali widać Uvale Mala Kolumbarica i nieprzebrane tłumy.
Śmiałkowie chętnie skaczą z klifów do wody a pozostali wylegują się jak jaszczury.
Wracam do ferajny z krótkim przystankiem między Wielką i Małą Kolumbaricą. Odległość między nimi to jakieś 400-500 m.
Po krótkiej naradzie postanawiamy przemieścić się na Małą Kolumbarice - oczywiście autem, nikt nie ma ani siły ani ochoty na spacer z bambetlami w takim upale. Tom w międzyczasie był ale poszedł mnie szukać - no nic, złapiemy się na tel. Mała Kolumbarica w odróżnieniu od Wielkiej posiada znaczną infrastrukturę. Poza parkingiem są kibelki, plac zabaw, knajpka z jedzeniem i piciem, stoliki ukryte w trzcinowych boksach ale i takie pod egzotycznymi parasolami z pięknym widokiem na Jadran. Niestety ... to wszystko jest dość wysoko i daleko od wody.
Dziewczyny odrazu rzucają się na karuzelę tym bardziej, że udało się zaprzęgnąć do kieratu napęd
Reszta ferajny ledwo zipiąc ukrywa się w cieniu trzcinowych zakamarków. Jakoś nikt nie ma ochoty już schodzić nad wodę - zejść jak zejść ale wejść spowrotem to jest wyzwanie .
Dochodzimy do wniosku, że chyba dość mamy Kamenjaka, tych tłumów, upału dającego się we znaki ze zdwojoną siłą i wracamy na kemping. Jak uradzili tak za chwilę zrobili. Trochę byłam rozdarta - z jednej strony żal opuszczać niewątpliwie piękne miejsce a z drugiej z radością wsiadłam do klimatyzowanego Pierzastobusa Może gdyby było choć z 5 stopni mniej, skusilibyśmy się na zejście w dół ale naprawdę tam panował taki skwar, że ciężko było powiekami ruszyć. Śmiało mogę powiedzieć, że TEN dzień mogę zaliczyć do najgorętszych jakie w życiu przeżyłam
Resztę dnia spędzamy na kempingu, wieczorem grzecznie bo jutro się rozjeżdżamy więc żadnych tam nocnych Polaków rozmów Ja z Tomem jeszcze wyskakujemy do Premantury na wieczorny obchód i załapujemy się na koncert akordeonowy dzieci z tutejszej szkoły . Trzeba przyznać, że jak na takie małolaty radzą sobie świetnie a Cztery pory roku Vivaldiego - "Lato" na kilka akordeonów chwytało mocno za serce . Był to naprawdę miły akcent na zakończenie dnia
W tak uduchowionym nastroju wróciliśmy na kemping a po naszych współtowarzyszach ani śladu padli biedulki wykończone dzisiejszą eskapadą. Nam nie pozostało nic innego
He, he, pamiętam te kunie na Kamenjaku. I karuzelę też. Jeszcze bardziej pamiętam unoszący się wszędzie pył, poszarzałą roślinność i sznureczek samochodów na szutrówce. Tłumek na końcu półwyspu bajeczny. Byliśmy tam 4 dni po Was. Ciekawe i oryginalne doświadczenie.
Lednice napisał(a):A czemu oni nie położą asflatu na drogach na Kamenjaku Auto tak samo zatruwa środowisko jadąc szutrówką, jak po asfaltowej drodze Miejsca fajne, ale generalnie płacenie za poruszanie się w kurzu i wypoczynek w ścisku, to jest lekka przesada
Takie a'la safarii Nikt nikogo nie zmusza - za wejścia na wieże, dzwonnice też pobierają opłaty a wind nie zapewniają
Dzień 8 – 18.07.2015 sobota – Pożegnanie z Afryką
Rzecz jasna, że to taka przenośnia choć temperatury nadal afrykańskie. Dziś opuszczamy kemping i rozjeżdżamy się każdy w swoją stronę, my na północ w kierunku domu a Pierzaste na południe dalej cieszyć się urokami Chorwacji. Zwijamy obozy i meldujemy się pod recepcją, gdzie odbieramy dokumenty i płacimy ze pobyt - 247 kun za dobę czyli ok. 32 eu (2 os., auto, buda, parcela z prądem) - płatność kartą - kurs 0,54 zł/kuna. Pożegnalne uściski i ruszamy ale nie tak szybko opuścimy Istrię. Dość czasu spędziliśmy w korku na wjeździe do Cro - zatem wyjechać z Istrii postanawiamy dopiero wieczorem - tymczasem w żółwim tempie będziemy poruszać się w kierunku granicy, omijając autostradę i zatrzymując się w ciekawych miejscach. Na początek musimy jednak podkarmić Bunię - trzeba przyznać, że podczas tego wyjazdu miała wyjątkowe fory - tylko raz wyjechała z kempingu podczas tygodniowego pobytu a to wszystko dzięki pojemnemu Pierzastobusowi . Tankujemy Bunię w Puli na znanej nam już stacji paliw Crodux - cena LPG 3,75 kun i zonk podczas zapłaty - transakcja kartą została odrzucona próbujemy po raz drugi to samo, inna karta - nic z tego Pierwszy raz zdarzyła się nam taka sytuacja całe szczęście mamy gotówkę przy sobie co prawda przeznaczoną na inne rzeczy ale trudno, gdzieś po drodze trzeba będzie wypłacić z bankomatu - tymczasem tym co mamy regulujemy rachunek i ruszamy dalej . Po około półgodzinnej jeździe docieramy do miasteczka Bale vel Valle - malownicze kamienne miasteczko, sięgające czasów rzymskich. Tuż na wjeździe znajdujemy dogodne miejsce na zaparkowanie naszego zaprzęgu - placyk przed maleńkim kościółkiem św. Antoniego, dalej idziemy pieszo i wychodzimy na wprost tabliczek informacyjnych.
Już na wstępie zapowiada się przyjemnie.
Mimo, że oficjalnie miasto zamieszkuje nieco ponad 1 tys. osób na uliczkach jest zaskakująco pusto, podobnie jak to było we wcześniej odwiedzonych przez nas miasteczkach w głębi Istrii. Tylko gdzieniegdzie zza uchylonych okiennic słychać język włoski - jednak to nic dziwnego, miasteczko jest dwujęzyczne - zarówno włoski jak i chorwacki są tu językami urzędowymi. Spacerkiem dochodzimy do okazałej budowli, to Pałac Soardo-Bembo z początku XVI w. - wybudowany pomiędzy dwiema starszymi wieżami, jako część murów miejskich. Początkowo należał do włoskiej rodziny Soardo i przeszedł na własność rodziny Bembo, kiedy Alvis Bembo poślubił Veronice Soardo. Pałac został gruntownie odnowiony w 2012 r. W głębi widoczna jest wieża zegarowa.
Naprzeciwko Pałac Miejski z logga z XIV w. obecnie siedziba gminy Bale.
Przez jedną z bram miejskich wchodzimy na starówkę.
Wąskimi uliczkami docieramy do placu, przy którym stoi Kościół Najświętszej Marii Panny oraz dzwonnica.
Za kolejnym rogiem kryją się następne urocze zakątki i puste uliczki.
Z Bale wiąże się epizod z życia słynnego Giacomo Casanovy - wenecjanina niemal wszechstronnie uzdolnionego - matematyka, filozofa, alchemika, literata, tłumacza, podróżnika, o awanturniczej, niepokornej duszy a nade wszystko kochasia znanego z licznych romansów ponoć nie tylko z kobietami . Z zapisków w pamiętniku Casanovy wynika, iż przeżył intymne chwile ze 122 kobietami . Choć pogardliwie wyrażał się o homoseksualistach w jego pamiętnikach znajdują się też zapiski sugerujące jako by posiadał orientację biseksualną i nie stronił od intymnych kontaktów z mężczyznami a nawet młodymi chłopcami. Właśnie z tego powodu, został wydalony z seminarium duchownego w Padwie ledwie po 2 tygodniach od wstąpienia do niego. Dwukrotnie został nakryty w jednym łóżku z innymi seminarzystami . Casanova był też prekursorem w stosowaniu antykoncepcji przy pomocy płóciennych prezerwatyw, których to szczelność sprawdzał poprzez ich nadmuchiwanie Mimo rozległych romansów nie dorobił się potomstwa co świadczyć by mogło albo rzeczywiście o skuteczności stosowanych zabezpieczeń albo o jego bezpłodności. No ale co to ma wspólnego z Bale Mówi się, iż Casanova w latach 1743-1744 przeżywał romans z panią Bembo i kilkukrotnie odwiedził Bale goszcząc w Pałacu. Mimo niewątpliwie niechlubnych powodów do wizyt w Bale Jego wizerunek dumnie prezentuje się na fasadzie jednej z kamieniczek. Casanova mimo hulaszczego życia dożył sędziwego jak na tamte czasu wieku - zmarł jako 73 latek na zapalenie przewodu moczowego.
Dość o Casanovie - idziemy dalej i docieramy do kolejnego placyku, przy którym stoi mały kościółek pod wezwaniem św. Heleny (XVIIIw.)
Podczas dalszego spaceru napotykamy skrzynię skarbów i rzeźbę przypominającą zegar słoneczny
W pustych, zacienionych uliczkach znajdujemy trochę wytchnienia od panującego upału.
Poza kocurem a właściwie koteczką brak żywego ducha. Aby stwierdzić płeć, nie musiałam zaglądać pod ogonek - tzw. trójkolorki występują wyłącznie u kocich dziewczynek - mamy w domu również trójkolorkę, tyle że z krótką sierścią.
cd. Dzień 8 – 18.07.2015 sobota – Pożegnanie z Afryką
Kolejny przystanek w drodze powrotne do domu wypada nam nad Limskim Kanałem, ok. 10 km od Bale. O Kanale już wspominałam (klik), mieliśmy okazję płynąć nim podczas rejsu fishpicnikowego, ale jeszcze postanowiliśmy zobaczyć jego drugi koniec. Jedziemy sobie, jedziemy ... i .... przejeżdżamy zjazd nad kanał Nie ma szans na nawrotkę ani na zatrzymanie się, brak pobocza oraz ciągła linia na środku jezdni zmusza nas do dalszej jazdy przed siebie. Wspinamy się 6% podjazdem wypatrując szansy na nawrotkę. Jeden zakręt, drugi ... i nic po prawej wysokie skały po lewej w dole oddalający się Kanał Limski. Po 2 km wreszcie pojawia się linia przerywana umożliwiająca zmianę pasa, w dodatku jest sporo miejsca na zaparkowanie naszego zestawu - no to zjazd Idziemy na wieżę gdzie znajduje się punkt widokowy na Limski Kanał.
Przy drodze znajduje się kilka straganów, na których można nabyć różnorakie smakołyki. Sprzedawcy zachęcają do próbowania miodów, dżemów, likierów, oliwy, past truflowych. Dajemy się skusić na małe zakupy wydając resztę gotówki jaka nam została. Jedna z pań sprzedających skłonna jest przyjąć każdą walutę ... nawet złotówki Wracamy do auta ... skoro jesteśmy już na przeciwnym pasie postanawiamy cofnąć się te 2 km i wrócić nad brzeg Kanału aby zobaczyć go z innej perspektywy. Parkujemy zestaw i wydeptaną ścieżką schodzimy na sam koniuszek.
Na brzegu trzeba bardzo uważać gdyż jest strasznie ślisko - o mało nie wywijam orła na błotnistym podłożu. Dla ochłody troszkę brodzimy w wodach Kanału, miejsce jednak nie zachęca do większej kąpieli, woda jest brudna a dno oślizłe od mułu.
Kanał zdecydowanie lepiej prezentuje się od strony morza albo z góry. Wracamy do auta i znów kierujemy się na północ.
gusia-s napisał(a):transakcja kartą została odrzucona próbujemy po raz drugi to samo, inna karta - nic z tego Pierwszy raz zdarzyła się nam taka sytuacja
Przydarzyło mi się coś podobnego parę razy, ale we Francji.