Dzień 16, 29.08 (piątek)
Ostatni pełny dzień w Albanii...
Nie mamy jakiś wielkich planów na ten dzień, dlatego spędzamy leniwy poranek na kempingu. Jest to czwarty odwiedzony przez nas kemping w Albanii. Kemping Pershku nie zachwyca, na dwa dni może być, dłużej nie miałabym ochoty tutaj zostać.
Położony między jeziorem a główną droga. Swoją drogą droga jest w fatalnym stanie ale w trakcie remontu, więc pewnie już za rok będzie się nią dobrze jechało
Są leżaki na sztucznej plaży, pomost i zejście do wody po drabinkach, woda przejrzysta i dość płytka. Dzieciaki i Ł. popołudniu trochę się będą kąpać, ja nie mam ochoty. Szczególnie jak zobaczyłam pływającego w wodzie węża...
Jest tu też hodowla pstrągów i restauracja - dość droga jak na albańskie warunki...
Widok na kemping z pomostu:
Nasza miejscówka:
Widok na jezioro Ochrydzkie:
Po leniwym poranku jedziemy na wycieczkę. Kierunek Lin.
Albańskie wybrzeże j. Ochrydzkiego nie jest zbyt ciekawe, psuje je prowadząca tuż przy brzegu droga, momentami zaledwie kilkanaście metrów od wody. Czytałam w przewodniku, że można znaleźć dziki plażyczki, myślałam nawet, żeby się przy takiej zatrzymać. Niewielki plażyczki nawet są ale co z tego, jeśli tuż za plecami jest dość ruchliwa droga.
Z daleka widać już skalisty cypel, wiemy, że tam znajduje się nasz cel. Skręcamy według oznaczeń i po chwili jesteśmy na miejscu.
Lin to niewielka, rybacka wioska, malowniczo położona, jakby przyklejona, u stóp skalistego półwyspu. Jedziemy do końca wioski wąską drogą, bardzo mi się podoba, sporo tu starych domów.
Dalej już nie da się jechać.
Jest tu na szczęście mały placyk, na którym możemy zostawić samochód. Przed nami jezioro i rybackie łodzie.
Chcemy wejść na wzgórze, w przewodniku wyczytałam, że prowadzi do niego ścieżka spod cerkwi, wracamy więc główną (i jedyną) drogą, którą przyjechaliśmy do cerkwi.
Co jakiś czas między domami po prawej stronie są niewielkie przejścia, zaułki prowadzące do jeziora, wygląda to bardzo malowniczo, kusi mnie, żeby podejść jednym z nich ale czuję się jakbym miała wejść na czyjeś podwórko i rezygnuje...
Jesteśmy przy cerkwi ale nigdzie ścieżki nie widać, krążymy chwile dookoła, w końcu pytamy o drogę (bardziej na migi) jakąś kobietę i ona wskazuje nam ścieżkę. Kawałek dalej, na lewo. Idziemy więc wskazaną drogą.
Po chwili jesteśmy ponad dachami, widać m.in. cerkiew, my chcemy wejść jeszcze wyżej:
I jeszcze wyżej:
Jesteśmy na wzgórzu:
Widok na drugą stronę:
Bardzo nam się tutaj podoba, siadamy na chwilę i chłoniemy widoki:
Lin w dole:
Chwilę odpoczęliśmy i idziemy dalej, chcemy dojść na koniec cypla:
Na końcu jest oczywiście bunkier, w bunkrze kapliczka Przed nami j. Ochrydzkie i Macedonia po drugiej stronie:
Bardzo się cieszę, że dotarliśmy nad to jezioro Siedząc koło bunkra opowiadam dzieciakom, że kiedy byłam mała byłam w z rodzicami na wakacjach w Macedonii, wtedy to była jeszcze Jugosławia. Miałam kilka lat, był rok 86. czy 87. Pierwszą część wakacji spędziliśmy pod namiotem na j. Ochrydzkim. I pamiętam, że po drugiej stronie jeziora był jakiś dziwny i tajemniczy kraj, do którego nie można było pojechać... Taka dziwna, tajemnicza i trochę groźna wydawała mi się wtedy ta Albania. Po niespełna 30 latach jesteśmy na tym drugim, tajemniczym brzegu...
No ale tyle wspomnień czas ruszać z powrotem.
Na wzgórzu miały być pozostałości rzymskiej willi z IVw. Jest tylko coś takiego:
Jest też niewielka winnica:
Schodzimy do wioski:
Lokalny patriotyzm
Po wizycie w Linie wracamy na kemping, na obiad. Popołudniu jeszcze gdzieś pojedziemy
cdn...
Pozdrawiam
Asia