Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 06.09.2012 17:43

Odcinek IV – Luzik

Nawet nie wiem, ile spałem tej nocy. Ale, chyba niewiele...to byłaby najwłaściwsza odpowiedź. Ranek przywitał nas piękną pogodą. Wszystko było zgodnie z prognozami, że każdy kolejny dzień miał być z coraz lepszą aurą. Cieszyło nas to bardzo :).

Obrazek
Wiola przed naszym namiotem
Obrazek
...i autor.

Na czwarty dzień pobytu planowaliśmy aklimatyzację (zalecana jest w każdej relacji i przy każdej wysokogórskiej wyprawie), czyli rekonesans trasy na Kazbek. Chcieliśmy trochę podejść i sprawdzić co i jak...Osoby, które były wcześniej na szczycie, zalecają właśnie zwiad, bo atak szczytowy przeprowadza się nocą i lepiej wiedzieć jak pokonywać lodowiec. Oczywiście, są też inne opcje aklimatyzacji.

Wyszliśmy ok. 11. Wcale się nam nie śpieszyło. Wolno zdobywaliśmy wysokość. Podziwialiśmy krajobrazy. Słuchaliśmy spadających kamieni. Robiło to na nas wrażenie, zwłaszcza świadomość, że następnego dnia będzie trzeba koło tego miejsca przechodzić. Gdzieś na ok. 4000m zrobiliśmy sobie „piknik”. Trochę czasu tam posiedzieliśmy...nawinęli się nam Austriacy. Oni podobnie jak my wyszli na rekonesans. Następnego dnia chcieli iść na szczyt, więc uzgodniliśmy z nimi, że połączymy siły. Wiadomo, w obcym terenie w grupie jest raźniej i bezpieczniej.

Kaukaskie widoki z dnia IV:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Tzw. Biały krzyż – jeden ze znaków rozpoznawczych na trasie
Obrazek
...i czarny też jest :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola na szlaku
Obrazek

Obrazek
...i odpoczywająca :)

Obrazek

Obrazek
Meteostacja
Obrazek

Gdy wróciliśmy do obozu, nastąpiło trochę zmian. Nasz sąsiad po zdobyciu Kazbeku ruszył na dół a jego miejsce zajęła 5-ciosobowa ekipa z Bielska (4 kobiety i 1 facet – takiemu to dobrze :)). Mieliśmy nowych, sympatycznych sąsiadów :). Ogólnie, to spory ruch panował w meteo.

Po raz pierwszy na wyprawie spróbowaliśmy żywności liofilizowanej. Na samych zupkach chińskich nie da się ciągnąć. Potrzebowaliśmy energii a w schronisku nie ma możliwości zakupu czegoś ciepłego (są jakieś batoniki, napoje czy piwo). Wg opisu, żywność liofilizowana – „jest pełnowartościowym, pełnokalorycznym posiłkiem, kompletna pod każdym względem, spełnia przy tym wysokie wymagania stawiane przy uprawianiu różnego rodzaju sportów ekstremalnych jak wspinanie, turystyka wysokogórska, żeglarstwo. Jest używana przez polarników, podróżników, sportowców wyczynowych, na różnych wyprawach czy obozach”. To było coś dla nas :).

Trzeba stwierdzić, że to coś się sprawdziło :). Zdecydowanie lepsze to niż zupka chińska, ale i cena kilkakrotnie wyższa. Na kolejne, podobne wyprawy na pewno będziemy to zabierać.

Spać poszliśmy szybko. Nic dziwnego, byliśmy umówieni z Austriakami na wymarsz o 2 w nocy. To właśnie ta pora jest najodpowiedniejsza na atak szczytowy. Z dwóch powodów. Po pierwsze, mróz powoduje przymarzanie skał, które w ciągu dnia spadają non-stop niemal na szlak. Zalecane jest dlatego chodzenie w kaskach...Po drugie, w górnych partiach, mróz ścina śnieg, który popołudniu rozmięka i utrudnia poruszanie.

Ale, jakoś nie mogłem zasnąć...pewnie za dużo myśli krążyło wokół Kazbeku. Chciało się jak najszybciej na niego wyruszyć :).

PS Iwona, dziękujemy za miłe słowa :).Co do kondycji...mogłoby być lepiej, zwłaszcza u mnie. Ale, pracuję nad jej poprawą i na razie dobrze mi idzie. Pozdrawiamy Cię serdecznie.

PS Mariusz, faktycznie, ostatnio nasze podróże po części „determinują” promocje lotnicze. Gdy trafi się jakaś ciekawa oferta na tani przelot, to chętnie z niej korzystamy. Zwłaszcza gdy umożliwia dostanie się w ciekawe, górskie miejsce – tak jak było w przypadku Gruzji. A gdy bilet już jest kupiony, resztę układa się pod ten wyjazd :). Miło, że nas odwiedziłeś – chętnie wybrałbym się z Tobą na jakieś beskidzkie wędrowanie...
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 21.09.2012 18:40

Odcinek V – Kazbek

Bez problemów wstaliśmy o 1.00. Zjedliśmy coś energetycznego i ruszyliśmy w długą drogę na szczyt. Okazało się, że nasza grupa liczyć będzie 9 osób – Austriak, Hebrajczyk, Niemiec, para Czechów i my. Szybko jednak przekonaliśmy się, że wędrowanie z nimi niebardzo nam pasuje. Narzucili mocne tempo i gubili szlak – w nocy konieczna jest dobra orientacja i trzeba szukać ułożonych w kopce kamieni. Postanowiliśmy iść swoim tempem. W sumie nie śpieszyło się nam wcale. Rekordziści schodzili do meteo ok. 10.00-11.00. Nam taki czas zdecydowanie nie groził :).

Po „rozstaniu się” z resztą szło się nam znacznie lepiej. Nie dostawaliśmy zadyszki ani z orientacją nie mieliśmy większych problemów. Najbardziej obawialiśmy się przejścia w mroku przez lodowiec przed tzw. plateau. Nocą może jest ten niewielki plus, że szczelin nie widać...i człowiek bardziej koncentruje się na szukaniu kopczyków niż na myśleniu o nich. Na tym fragmencie można zastanowić się nad założeniem liny. Gdy zaczęło świtać, doszliśmy na plateau (ok. 4400).

Tuż po świcie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na plateau założyliśmy raki. Przed nami było strome podejście po zmrożonym śniegu. Trochę było nam zimno. Szliśmy w cieniu, wiatr przenikał do samej skóry. Bałem się, że odmrozi mi palce u nóg. Wyczekiwaliśmy wschodu słońca. Gdy te wzeszło, mieliśmy niesamowite widoki...po prostu bajka :). Kaukaz po rosyjskiej stronie, w tym majestatyczny, ośnieżony Elbrus.

Elbrus:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety, im wyżej, tym nagle zaczęło mi brakować sił. Nie wiem, ale raczej spowodowany chorobą wysokościową niż kondycją. Dziwnie też zaczęła zachowywać się moja świadomość – parę razy zastanawiałem się np. gdzie jest Paweł, czy idzie przede mną czy za mną. Jakieś takie dziwne myśli...

Wolno zdobywaliśmy wysokość. Paweł nas znacznie wyprzedził. On chyba najlepiej radzi sobie z wysokością i ma najlepszą z nas kondycję. Pozostała część ekipy męczyła się okropnie. Po prostu, krok czy dwa do przodu i chwila odpoczynku i tak dziesiątki czy nawet setki razy. Więcej chyba odpoczywaliśmy niż szliśmy. A do przełęczy pod szczytem wciąż było daleko...

Obrazek
Trójka „maruderów” na podejściu

Obrazek
...i Rob w drodze na szczyt :)

Po drodze mijało nas kilka osób, które podchodziły na szczyt od rosyjskiej strony. Jedna z nich powitała nas hasłem „Welcome to Russia”. Nic w tym dziwnego, droga na Kazbek na pewnym odcinku wiedzie przez terytorium Rosji. Ale, oczywiście nie ma tam żadnych posterunków granicznych i nikt niczego nie sprawdza.

Obrazek
„To” małe w dole, to idący na szczyt od strony rosyjskiej

Gdy wreszcie doszliśmy na przełęcz, to padłem. I to dosłownie...zakręciło mi się w głowie i rzuciłem się na śnieg. Nie miałem sił i odpuściłem atak na sam szczyt – podejście ścianką ok. 50 m. przewyższenia o nachyleniu ok. 40-50stopni. Być może, z perspektywy czasu, znalazłbym te siły, ale nie wiem, co działoby się na zejściu. Pozostała trójka poszła, choć Wiola i Gabi były na granicy decyzji czy wspinać na sam szczyt. Teraz trochę żałuję, że zabrakło mi tej „górskiej” ambicji. Być tak blisko szczytu i się poddać...Szkoda :(.

Obrazek
Kazbek już na wyciągnięcie ręki

Obrazek
Niższy ze szczytów Kazbeka
Obrazek
Wiola & Rob

Z powodu zmęczenia nie „zapaliła” mi się lampka w głowie odpowiedzialna za myślenie :(. Leżałem w palącym słońcu bez posmarowania się kremem z filtrem. Efekt pojawił się po kilku dniach – spalona twarz :(. Na szczęście, dziś w zasadzie nie ma po tym śladu, ale początkowo nie wyglądało to dobrze. Porobiłem też trochę zdjęć – widok przepiękny – wszędzie wokół góry, w tym wspomniany już Elbrus. Jak później reszta ekipy opowiadała mi, z przełęczy były w zasadzie takie same widoki jak ze szczytu, więc po tym kątem, nic nie straciłem pozostając niżej.

Obrazek
„Relaks” na przełęczy

Obrazek
Kazbek
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola na finałowym podejściu

Kaukaskie widoki:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wiola, Gabi i Paweł zdobyli Kazbek (5033m., choć niektóre źródła podają 5047m, ale większość podaje tą pierwszą). Jest trzecim co do wysokości szczytem Gruzji (po Szcharze i i Dzhangi Tau) Nazwa góry w języku gruzińskim to Mkinwarcweri, co tłumaczy się jako Lodowy Szczyt. Kazbek leży w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu – podobnie jak Elbrus. Jest drzemiącym wulkanem. Ostatnie erupcje miały miejsce około 6 tys. lat temu. Z jego stoków spływają liczne lodowce o łącznej powierzchni 135 km². Wg gruzińskich legend Promoteusz został przykuty do skał Kazbeku za wykradnięcie ognia bogom. W miejscu jego uwięzienia w jednej z jaskiń zbudowano prawosławną pustelnię o nazwie „Betlejem”. W jaskini przechowywane są relikwie np. namiot Abrahama oraz żłobie dzieciątka Jezus.

Obrazek
Panorama ze szczytu

Obrazek
Wiola na Kazbeku

Z uwagi na znaczne nachylenie stoków Kazbek jest górą znacznie trudniejszą niż popularny Elbrus. Pomimo tego, że wycena drogi klasycznej jest zbliżona do wyceny bardzo łatwej drogi na Elbrus, może to jednak wprowadzać w błąd. Elbrus zawdzięcza wycenę głównie wysokości (5642 m n.p.m.), a nie jakimkolwiek trudnościom. W lutym 2006 na Kazbeku zginęli dwaj polscy księża-alpiniści, Dariusz Sańko i Szymon Klimaszewski.

Tak jak przypuszczałem, na zejściu męczyliśmy się, zwłaszcza Wiola. Przez topniejący śnieg zapadaliśmy się. Schodziliśmy bardzo powoli. Jedynie Gabi pogoniła do przodu, ale to było spowodowane chorobą wysokościową. Na nią jest jeden skuteczny sposób – trzeba jak najszybciej zejść na dół.

Największą trudnością było przejście przez lodowiec. O ile w nocy koncentrowaliśmy się na orientacji, tak za dnia szczeliny straszyły nas swoimi wielkościami i przechodziliśmy bardzo ostrożnie. Ale i tak raz wpakowałem się w jedną taką – dobrze, że tylko jedną nogą i bez problemów udało mi się z niej wydostać. Spadające kamienie też robiły wrażenie. W zasadzie waliły jeden za drugim. Niektóre były dość pokaźnych rozmiarów. Ten fragment chcieliśmy pokonać jak najszybciej...

Obrazek
Ściana ze spadającymi kamieniami

Obrazek
Wiola przed szczeliną

Obrazek
Rob w szczelinie

Do bazy wróciliśmy ok. 17 (dla porównania inni wracali już ok. 10-11). Zmęczeni 15-stogodzinną wycieczką, ale i zadowoleni... może tylko ja z niedosytem, że nie udało mi się zdobyć samego szczytu. Podzieliśmy się wrażeniami z naszymi, bielskimi sąsiadami. Pomogliśmy także grupie turystów opuścić lodowiec Gergeti. Niebardzo mogli trafić na ścieżkę do meteo. Z góry dawaliśmy im różne znaki. Dzięki nam szybciej dotarli do celu...

Ale, w końcu przyjemnie było wyłożyć się w namiocie...wreszcie udało mi się szybko zasnąć. To pewnie przez zmęczenie i wrażenia.
Iwona75
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1288
Dołączył(a): 15.02.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona75 » 21.09.2012 20:10

Czekałam i czekałam....I doczekałam się .

Jestem pod wrażeniem opisów , zdjęć i Waszej odwagi. Fantastyczne widoki , nigdy tego w realu nie zobaczę , więc zaglądam tutaj z wielką przyjemnością.

Pozdrawiam ciepło - Iwona
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 21.09.2012 20:22

Hej Robert!

Dzięki za wyrażenie chęci łazikowania ze mną po Beskidach... trochę się jednak ostatnio porobiło nie za dobrze z moją dyspozycją zdrowotną i poleciała za tym i tak leciwa już kondycja. Byłbym kulą u nogi na bardzo długim łańcuchu.

Czekałem na kolejny odcinek. Gratuluję i pełen szacunek za rezygnację z podejścia! Pozdrowienia dla Pawła.

Mariusz.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 26.09.2012 17:48

Odcinek VI – Zejście

Tej nocy wszystkim spało się bardzo dobrze. Nawet nie słyszałem, jak nasi sąsiedzi wybierali się na Kazbek. Po przebudzeniu nie śpieszyło się nam. Rozliczyliśmy się za nocleg (jak wspominałem za namiot kasują 10 GEL/ noc) i zaczęliśmy długi powrót. Planowaliśmy zejść do samego Kazbegi.

Obrazek
Robowy relaks przed zejściem

Przed lodowcem postanowiliśmy ułożyć kilka kamiennych kopczyków. Widzieliśmy, jak poprzedniego dnia duża grupa nie mogła we właściwym miejscu zejść z lodowca. Postanowiliśmy trochę porządniej zaznaczyć to miejsce. Może innym ułatwi to dotarcie do meteostacji.

Układanie kopczyków:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Rob na lodowcu

Obrazek
...i reszta ekipy

Z cyklu szczeliny:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kaukaskie widoki:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Lodowiec Gergeti i Kazbek

Lodowiec pokonaliśmy szybko i sprawnie. Podobnie poszło z potokami zaraz za lodowcem. W miejscu obozu z II dnia zrobiliśmy dłuższą przerwę na lunch. Zjedliśmy ze smakiem ostatnią porcję liofilizowanego żarcia.

Obrazek
Wiola bez problemów pokonuje potok :)
Obrazek

Obrazek
Wiola & Rob zadowoleni po przejściu lodowca

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Nie tylko my potrzebowaliśmy odpoczynku :)

Przed nami było przejście przez rzeczkę. Widzieliśmy, jak sporo osób ma duże problemy z jej sforsowaniem. Nie przypuszczaliśmy nawet, że i my utkniemy. A jednak...Jakoś się tak złożyło, że każdy sam szukał dobrego miejsca do przejścia. Paweł poszedł w dół rzeki. Gabi też gdzieś tam za nim krążyła. Wiola i ja też szukaliśmy „swojego” miejsca. Wydawało mi się, że wybrałem dobrze. Ale, tak mi się tylko wydawało, bo o mało mnie nie przytopiło. Silny nurt mocno mną zachwiał. Dobrze, że byłem blisko brzegu i mogłem chwycić się większego kamienia. To uratowało mnie z większej opresji. Ale strachu to się nieźle najadłem. Miałem zmoczone spodenki i futerał od aparatu. Ale, cieszyłem się bardzo, jak w końcu stanąłem po drugiej stronie rzeczki na twardym gruncie :).

Najwięcej problemów miała Wiola. Długo nie mogła się zdecydować na przejście. Ale, udało się i znalazła dobre miejsce...:). Stwierdziliśmy zgodnie, że pewnie z powodu ocieplenia i słonecznych dni, woda wezbrała. Prąd był zdecydowanie silniejszy i przez to bardziej niebezpieczny. Kilka dni po powrocie do Polski czytaliśmy o tragicznych wydarzeniach związanych z A. Modzelewską porwaną przez nurt innej rzeki :(.

Najważniejsze, że rzekę mieliśmy za sobą :). Nie przypuszczaliśmy, że będziemy mieć więcej „atrakcji”. A jednak...gdzieś sporo za przełęczą (było już bliżej niż dalej celu), poprosiłem Wiolę o zrobienie zdjęcia klasztoru, bo mój aparat nie mógł złapać ostrości.

Obrazek
W dole klasztor Tsimba Sameba i Kazbegi

I w tym momencie Wiola zdała sobie sprawę, że aparat schowała do kieszeni polaru a po polarze ani śladu! Co gorsza w polarze paszport! Nie było wyjścia, musieliśmy się wrócić :(. Liczyliśmy, że polar został na przełęczy, gdzie robiliśmy postój.

Niestety, na przełęczy go nie było :(. Musieliśmy podejść pod rzekę. Po drodze pytaliśmy, czy ktoś nie widział szarego polara. Jacyś nasi rodacy coś wspominali, że widzieli. To był dobry znak...i nagle ujrzeliśmy gościa, który szedł owinięty w polar Wioli. Od razu powiedzieliśmy mu, że to nasz. Wydał go nam, gdy potwierdziliśmy markę aparatu. Uff, jak dobrze było trafić na kogoś uczciwego. Podziękowaliśmy mu stokrotnie. Oszczędził nam też sporo czasu i sił, bo musielibyśmy zejść niżej nad rzekę i tam go szukać. Dobrze, że ta historia tak się skończyła...

Trochę czasu mimo wszystko straciliśmy. W wyobraźni coraz wyraźniej widzieliśmy chłodne piwo i pyszne chinkali. Po drodze minęliśmy obóz Polaków, z którymi trochę pogadaliśmy. Porozmawialiśmy też z innymi rodakami przy klasztorze, którzy dopiero zaczynali przygodę z górą. Naszych w rejonie Kazbeka było całkiem sporo.

Tsimba Sameba:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola odpoczywa przy Tsimba Sameba

Obrazek
Kazbek i łuna...niesamowite zjawisko :)

Gdy dowłóczyliśmy się w końcu do Kazbegi, zrobiło się ciemno. 2000m zejścia nieźle dało nam w kość.. Zastanawialiśmy się, czy „nasza” PRL-owska restauracja będzie czynna. Była i było w niej nawet sporo gości...zamówiliśmy piwo (smakowało wybornie), znane już Wam chinkali a także chaczapuri (rodzaj zapiekanego placka z serem). Prawdziwa uczta, na którą zasłużyliśmy :). Trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy wspominając przygody z całej wyprawy...

Namioty rozbiliśmy w tym samym parku, w którym odpoczywaliśmy i popijaliśmy winko pierwszego dnia. Teraz też było winko :). Zmęczeni szybko zasnęliśmy. W sobotę czekał nas powrót do Tbilisi i wylot do Polski.

PS Iwona cieszymy się bardzo, że nasza relacja podoba się Tobie. Ale, nigdy nie mów nigdy i kto wie, może kiedyś trafisz w podobne miejsce :). Pozdrawiamy serdecznie.

PS Mariusz, bez przesady, w góry nie chodzimy, by bić nowe rekordy. Ważne jest też towarzystwo :). Pozdrawiamy Ciebie...Pawłowi życzenia przekażę :).
Ostatnio edytowano 04.10.2012 17:03 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 27.09.2012 08:29

Od wczoraj podczytuję Waszą gruzińską wyprawę, i siedzę i się zachwycam... że widoki, widoki i jeszcze raz widoki, że gruzińska gościnność nie tylko mityczna :wink:, że Babeczki takie dzielne (chociaż tak jak napisał Interseal "pełen szacunek za rezygnację" )..., że odnalezienie polaru i aparatu "gdzieś" w górach jednak jest możliwe :wink: no i że chinkali pewnie pyszne :wink:

A tak w ogóle - to zaczęłam szukać połączeń lotniczych z Gruzją (choć na razie mocno teoretycznie :wink: )

pozdrawiam
:D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 02.10.2012 18:00

Odcinek VII – Powrót/ krótkie podsumowanie

Druga z rzędu noc minęła nam bardzo dobrze. Porządnie się wyspaliśmy. Może trochę obawialiśmy się, że rozbici na dziko w parku zostaniemy przegonieni, ale nic takiego nie miało miejsca. W zasadzie nikt się nami nie interesował...Na ostatni dzień pobytu w planach mieliśmy jedynie dotarcie do Tbilisi.

W parku, w którym urzędowaliśmy, przy budowie chałupy pracowali robotnicy. A co za tym idzie, było „zaplecze” sanitarne. Poszliśmy z Pawłem na poranną toaletę. Robotnicy zawołali nas do siebie. Przypuszczaliśmy, że będą chcieli nas opieprzyć, że tak bez zgody korzystamy z ich umywalki. Nic bardziej mylnego – zaprosili nas na...śniadanie :). Przyjęliśmy zaproszenie. Ze względu na marną znajomość rosyjskiego, nasza rozmowa była prosta. Dowiedzieliśmy się, że stawiają restaurację (wróżymy jej powodzenie ze względu na lokalizację oraz wygląd – ładny drewniany domek). Jeden z robotników chwalił się także znajomościami z Polakami. W miarę dyskusji na stole pojawiła się...oczywiście czacza :). Wzbranialiśmy się z Pawłem przed konsumpcją czaczy na śniadanie, ale nie wypadało odmówić. Dostaliśmy po porządnym kubku tego napitku :). Pogadaliśmy z nimi jeszcze chwilkę, podziękowaliśmy za śniadanie i czaczę...Po raz drugi poznaliśmy tradycyjną, gruzińską gościnność. Gdy wróciliśmy do naszego obozu, dziewczyny się zdziwiły, że tyle nas nie było i nie chcemy śniadania :).

Postanowiliśmy nie spieszyć się z wyjazdem do Tbilisi. Nasz lot do Polski był dopiero w godzinach wczesno-rannych następnego dnia. Trochę pochodziliśmy po Kazbegi.

Obrazek
Wiola ze świętą krową na międzynarodowej trasie do Władykaukazu :).

Ostatnie spojrzenia na Tsimba Sameba i Kazbek:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Byliśmy na poczcie wysłać kartki. Mieli tylko takie z głębokiej komuny :). Kupiliśmy też owoce – melon smakował wyśmienicie, arbuz już nie tak bardzo. Ze smakiem zjedliśmy czurczchelę :). Pod tą tajemniczą nazwą kryje się deser produkowany z orzechów i winogron. Orzechy są wiązane nićmi. Gotowane w soku z winogron i masie z mąki kukurydzianej oraz cukru tworzą coś na kształt podłużnych batonów. Wszystko to „doprawiliśmy” dobrym winem...

Obrazek

Popołudniu wyruszyliśmy w drogę do stolicy, która minęła nam bardzo szybko. Większość trasy przespaliśmy :). W Tbilisi wylądowaliśmy na znanym już nam dworcu Didube. I o ile, gdy pierwszego dnia tam przyjechaliśmy, to targ świecił niemal pustkami, tak teraz tętnił życiem i handlem. Zjedliśmy dobre chaczapuri. Kosztowało grosze – jakieś 2 lari. Chciałem też kupić domową czaczę. Targ wydawał się do tego jak najbardziej odpowiednim miejscem. Zrobiliśmy z Pawłem rekonesans i wytypowałem osobę, która może tym handlować :). Nie pomyliłem się...co prawda, na pierwsze zapytanie, gość odpowiedział, że nie ma czaczy. Ale, za chwilę gdy trochę odeszliśmy, sam nas zawołał – chyba po głębszej lustracji, że nie jesteśmy z jakiejś skarbówki. Zaprowadził nas do sklepiku a’la kiosk ruchu. Z lodówki wyciągnął wielki baniak, odlał kielonek i dał na spróbowanie. Posmakowała to i kupiłem 1 litra :). Dostałem nawet paragon fiskalny :).

Obrazek
Wiola konsumuje gruzińskiego „fast-fooda” – chaczapuri :)

Obrazek
Górskie, zimne piwko :)

Z dworca potrzebowaliśmy dostać się na lotnisko. Mieliśmy wydrukowany z Internetu rozkład jazdy pociągów, z którego wynikało, że ok. 21 jest ostatni kurs na lotnisko, co nam odpowiadało. Gdy dotarliśmy na dworzec, okazało się, że takiego pociągu nie ma. Ostatni kurs był po 17. Nie martwiło nas to szczególnie, bo do wylotu nadal mieliśmy sporo czasu. A wiedziałem, że na lotnisko można się też dostać autobusem bodajże nr 37. Dzięki rozmowie z kierowcą jednego z autobusów, dowiedzieliśmy się, że nasz autobus startuje właśnie sprzed dworca kolejowego :). Byliśmy w domu...prawie :).

Przed odjazdem na lotnisko zrobiliśmy zakupy sklepowe – wino, czacza etc. Dobrze wyszło, że ruszaliśmy spod dworca, bo już na starcie autobus był niemiłosiernie zapchany. Na trasie wiele osób, w tym plecakowych turystów nie mogło wsiąść. Na trasie mogłem podziwiać nocne Tbilisi. Zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Aż żal było, że nie mieliśmy czasu na poznanie miasta. Przejeżdżaliśmy także ulicą L. Kaczyńskiego. Przed północą byliśmy na lotnisku. Sporo osób koczowało w oczekiwaniu na swój lot...

Szybko i sprawnie poszło nam z odprawą bagażową. Niestety, więcej zamieszania było z odprawą paszportową. Staliśmy grzecznie w kolejce, która sprawnie posuwała się do przodu. Ale, przyszedł jakiś podchmielony grubas ze swoimi kolegami, którzy zamierzali gdzieś lecieć i władował się bez kolejki do okienka za pozwoleniem policjanta, który był przecież od pilnowania porządku. I zaczął się harmider..inni też zaczęli się rozpychać, krzyczeć i kłócić. Awantura gotowa...w efekcie pani celnik przestała odprawiać. Sporo czasu zajęło zanim opanowano sytuację. Mieliśmy nawet obawy, że nie wyrobimy się na nasz lot, bo czekała nas jeszcze kontrola bezpieczeństwa. Ale, udało się i zdążyliśmy na czas.

Rano w sobotę wylądowaliśmy w kraju. Na lotnisku rozdzieliśmy się. Gabi została w stolicy. Wiola pojechała autobusem na Śląsk...Paweł i ja pojechaliśmy na Centralny i stamtąd każdy w swoją stronę. Gruzińska wyrypa kaukaska została z powodzeniem zakończona :).

Kilka słów posumowania – Na różnych forach można wyczytać, że z każdym rokiem rośnie liczba turystów odwiedzających ten kraj. Nic dziwnego, każdy znajdzie coś dla siebie. Są góry, ciekawe miasta, twierdze, jest też morze. Można połączyć wypad górski z odpoczynkiem nad morzem. Relatywnie niskie są ceny, choć oczywiście największym problemem jest transport z kraju do Gruzji. Samochodem to niemal podróż na koniec świata, choć widzieliśmy wyprawę 4x4 na rzeszowskich blachach. Jak widać można...można także dostać się samolotem. Przy odrobinie szczęścia bilet kosztuje ok. 400 zł. Warto śledzić różne promocje naszego LOT’u, Air Baltic lub Estonian Air. Co prawda, dwie ostatnie linie mają korzystniejsze ceny na wyloty z Rygi czy Wilna, ale do tych dwóch miast można niskokosztowo dostać się autobusem.

Największym źródłem informacji o Gruzji i pobliskich krajach jest ten portal. Tam też zamieszczony jest opis wejścia na Kazbek. Na nim dużo bazowaliśmy, choć w necie jest wiele innych relacji z wypraw na tę górę. Są też różne mapki. Na miejscu podobno można kupić mapę z rejonem Kazbeka, ale nic takiego nie widzieliśmy (specjalnie jakoś nie szukaliśmy).

Dwukrotnie bardzo pozytywnie przekonaliśmy się o przysłowiowej gruzińskiej gościnności. Pierwszego i ostatniego dnia – najpierw przy klasztorze, gdy Wiola i ja skorzystaliśmy z zaproszenia do posiedzenia przy ognisku i ostatniego dnia, gdy Paweł i ja zjedliśmy śniadanie z gruzińskimi budowlańcami. Z Gruzinami spokojnie można dogadać się po rosyjsku mimo, że relacje na linii Moskwa – Tbilisi delikatnie mówiąc nie są najlepsze. Przydały się lekcje tego języka z podstawówki i liceum :). Trochę gorzej jest z odczytywaniem gruzińskich literek, które wyglądają tak:
Obrazek

Obrazek
Na szczęście tam, gdzie potrzeba są napisy w „ludzkich” literkach :).

Na pewno, chcielibyśmy wrócić do Gruzji. Byliśmy tylko w jednym miejscu, a nie widzieliśmy tylu innych, o których wiemy, że powinno się odwiedzić, jak choćby twierdze Ananuri, David Garedza, starą stolicę w Mccheta, góry Tuszetii etc. Na pewno tam wrócimy :).

PS Magda, witaj w relacji :). Tak, warto rozpatrzyć Gruzję, jak miejsce podróży. Kraj jest coraz bardziej popularny, głównie wśród naszych rodaków. Spotykaliśmy także inne nacje jak np. Czechów, Holendrów. Jak masz, jakieś pytania...wiesz, gdzie nas odszukać :). Pozdrawiamy serdecznie cały klan Tymonków :).
Ostatnio edytowano 04.10.2012 17:07 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 03.10.2012 11:52

Dzięki za relację. Gratuluję i pozdrawiam całą ekipę.

Interseal.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 05.10.2012 17:27

Wrocławskie krasnale 2012


Mamy z Wiolą taki plan, by co najmniej raz w roku urządzić wyprawę pt. krasnale. I tak w jeden z sierpniowych weekendów trafiliśmy do Wrocka. Odwiedziliśmy różne, dalekie zakątki miasta i oto efekty naszych polowań:

Obrazek
Bumarek i Fadromka

Obrazek
Budimpolek

Obrazek
Narzędzownik
Obrazek

Obrazek
Farmacjusz

Obrazek
Lotnicy

Obrazek
Latałek – wreszcie udało się dotrzeć na lotnisko. Ba, pojechaliśmy dalej, bo na nowy terminal a ten ukrył się gdzieś przy starym :)
Obrazek

Obrazek
Przylepek

Obrazek
Rycerz – ale ta Leśnica daleko :). A stadion z okna tramwaju jakiś blady :)

Obrazek
Saper – ten gość wpuścił nas na niezłą minę :). Nie dość, że na Obornickiej numeracja domów jest wzięta z księżyca, to jeszcze chcieli nas zastrzelić za próbę uwiecznienia sapera na zdjęciu.

Obrazek
Wodziarz

Obrazek
Wrocklik

Obrazek
Bartonik

Obrazek
Recyklinek

Obrazek
Opitek i ogorzałek - moi ulubieńcy. Nie pytajcie dlaczego :)
Obrazek

Krasnale kolejowe:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Na liście upolowanych krasnali mamy już ponad 200 sztuk. Niestety, niektóre padły ofiarą złoczyńców, jak choćby ten:
Obrazek

...nie ma też Skryby, Gastronomka :(. Podobno, powrócił Szermierz, który też już co najmniej dwa razy był skradziony.

PS Mariusz, cieszymy się bardzo, że podobała się Tobie nasza gruzińska wyprawa. Pozdrawiamy :).
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 05.10.2012 17:39

Gruzja - cudna, słów brak jak tam pięknie!

A krasnale zawsze chętnie oglądam. Widzę, że ciągle ich przybywa. Ciekawe, kiedy wyczerpią się pomysły na nowe stworki. Mam nadzieję, że nieprędko :)
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 06.10.2012 10:48

Kazbek zdobyty i nie zdobyty.
Trzeba przyznać że to ten z trudniejszych celów dla zwykłego górołaza. Tylko czy Wy jeszcze jesteście zwykłymi górołazami ?????? (ten szpej)
Nocne wyjście - wychodziliście już kiedyś w samym środku nocy?
Przejście przez lodowiec - prawda, że jak się nie widzi to się człowiek nie stresuje. Kiedyś schodziliśmy we mgle bardzo stromym zejściem i było fajnie. Żadnego śladu lęku wysokości :D
Podobnie jak teraz Tobie zdarzało mi się pozostać przed końcowym podejściem. Dawniej częściej gdy jeździliśmy tylko zdobywać góry np w słowackie Tatry teraz nie przypominam sobie takiej sytuacji. Wtedy po kilku kilometrach przewyższenia zdobytych podczas kilku kolejnych dni padałam ze zmęczenia i bałam się, że nie panuję już nad swoimi mięśniami. Teraz wybieramy coraz łatwiejsze cele zawsze uwzględniając moje możliwości i problemy z kolanem i po wejściu odpoczywamy nawet kilka dni.
Rozumiem jak Ci jest przykro, że tak to wyszło. Ale jak zdobędziecie inne, kolejne i ciekawe szczyty ten smutek minie. A może po latach wrócisz i się z TĄ górą policzysz? Oby nie tak jak my mamy ze swoją górą. :oops:

Wrocławskie krasnale to mimo wszystko element nowych czasów. Jeśli dzięki krasnalom przyjeżdżacie do Wrocławia to też fajnie. Bo przecież zabytków raczej nie przybywa.
Z krasnali najlepiej znam te dworcowe, kilka w centrum a dzięki Wam dowiaduję się, że jest ich aż tyle. :D
Iwona75
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1288
Dołączył(a): 15.02.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona75 » 26.10.2012 09:47

Właśnie zauważyłam , że nie zaglądnęłam do Waszej ostatniej relacji. :(

Ale już zaległości nadrobiłam , i muszę przyznać , że spodobało mi się poszukiwanie krasnoludów we Wrocławiu.

Jeśli tam kiedyś dotrzemy , będziemy mieli niezły pretekst , aby dziewczynki z nami troszkę pozwiedzały. One zajmą się szukaniem krasnali , a my przy okazji pooglądamy miasto. :papa:
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 26.10.2012 13:34

Super przygoda, cudne zdjęcia 8)

... tę gruzińską mam na myśli . :)

pozdrawiam.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 07.11.2012 18:43

Wrześniowe „kanarki” – Teneryfa 2012

Obrazek

Odcinek I - Planowanie i podróż

W listopadzie 2011r. kupiliśmy w promocyjnej cenie 6 biletów na Kanary :). Już na koniec 2011r. mieliśmy ustalone główne kierunki wyjazdowe na następny rok (Gruzja i Teneryfa). A czemu Kanary - bo czasami w życiu trzeba zakosztować odrobiny luksusu i też, by „niegórska” część naszej czarnogórskiej ekipy mogła się gdzieś z nami zabrać :). Oczywiście zdecydowaliśmy się jedynie na sam przelot a resztę mieliśmy sami dograć. Zaklepaliśmy sobie kwaterę na jednym z podróżniczych for i w zasadzie na dobre pół roku odłożyliśmy Teneryfę na półkę.

Dopiero po powrocie z Gruzji powoli zaczęliśmy układać plan pobytu. Największą niewiadomą było to, czy poleci z nami Prezes (Maciek) z Wrocławia. Niestety, nie udało mu się poskładać tak spraw, by wybrać się z nami :(. Bardzo żałowaliśmy, że go zabraknie...

Przed samym wyjazdem zaklepaliśmy sobie auto – Fiat Punto na 7 dni za...80,30 euro (sic!). Wyszło w sumie nieco ponad 2 euro/ osoba/ dzień. Żyć nie umierać...i nie mieliśmy raczej obaw, że to jakiś kant czy wypożyczalnia – krzak, bo i ona była polecana na kilku forach internetowych.

Na cro.pl o Kanarach, w tym o Teneryfie jest trochę – jak zwykle najwięcej u Wojtka i przyznaję, że jedno miejsce podpatrzyłem u niego i od razu trafiło na naszą listę miejsc koniecznych do odwiedzenia :). Plan podróży powstał na szybko i bardzo szybko...

8 września mieliśmy wylot z Berlina z lotniska Schonefeld. Miał być już z tego nowego portu lotniczego, ale i u Niemców widać są obsuwy. Grupa południowa (Wiola, Gabi i Paweł) dojechała na lotnisko autem. Milka i ja busem ze Szczecina. Lecieliśmy jedynie z bagażem podręcznym (trzeba było się umiejętnie spakować :)), odprawiliśmy się on-line, więc sprawnie wskoczyliśmy do samolotu. Ten był niemal cały załadowany – chyba było wolne tylko to jedno miejsce, które należało do Maćka. Wśród podróżnych było sporo Polaków...Lot na Teneryfę trwał ok. 5,5 godzin. Tym razem nie musieliśmy stresować się o bagaż. To jest przewaga latania tylko z bagażem podręcznym :). Mogliśmy od razu iść po auto...kilka chwil formalności, spisania danych i dostaliśmy kluczyki. Co prawda, miał być Punciak, a dostaliśmy Citroena C3. Podobna klasa...Auto w zasadzie jak nowe, żaden rzęch :). Widać było, że za wiele kilometrów nie przejechało.

Po drodze zrobiliśmy zakupy. Nasza kwatera mieściła się w miejscowości Los Cristianos na południu wyspy, ok. 15 km od lotniska. Los Cristianos połączone jest z innymi kurortami – Los Americas i Costa Adeje. Trochę pobłądziliśmy zanim podjechaliśmy pod nasz hotel. Otrzymaliśmy klucz do naszego apartamentu – dwie sypialnie, salon, dwie łazienki, w pełni wyposażony aneks kuchenny. To wszystko za 50 euro/ noc. Do dyspozycji gości hotelowych jest też basen :). W pobliżu market. Na niewielki minus lokalizacja – do plaży ok. 10 minut na piechotę.

Obrazek
Nasz hotel

Widok z balkonu:
Obrazek
Za dnia
Obrazek
...i wieczorem

Obrazek
Basen

Wieczorem poszliśmy na plażę. Woda ciepła, plaża – trochę kamieni i piasku. Nie wybrzydzaliśmy. Na lepsze plaże jeszcze przyjdzie czas :). Po całym dniu w podróży było bardzo przyjemnie popluskać się. Poszliśmy też do knajpki na „tapas”. Dostaliśmy do skosztowania różnych kanaryjskich specjałów, w tym owoców morza, a do zapitki pyszną Sangrię.

Obrazek

Obrazek
Rob skacze z radości rozpoczęcia pobytu na Kanarach :)

Obrazek
Mieszkaniec Los Cristianos

Od pierwszych chwil mieliśmy wrażenie, że pobyt na Teneryfie zaliczymy do udanych. Późnym wieczorem posiedzieliśmy na balkonie przy winku. Chyba byliśmy trochę za głośno, bo przyszedł cieć i nas uciszył. Grzecznie poszliśmy spać...

PS Gosia (LidiaK), to już nie te czasy i ambicja, by ponownie rzucać wyzwanie takim górom. Może gdyby, to była jakaś góra bliżej położona i teoretycznie „łatwiejsza”, to z chęcią „wyrównałbym” rachunki (jak kiedyś z Krywaniem czy Wołowcem). Ale, Kazbek to wymagająca góra i to nie tylko kondycyjnie, ale i też czasowo. Poza tym, jest tyle innych miejsc na świcie, tyle innych górek (w tym też i w Gruzji), że Kazbek wcale nie śni mi się po nocach. Gdzieś tylko w podświadomości jest ten smutek, że nie spróbowałem „szczytować”. Przynajmniej mam nauczkę na przyszłość, by tak szybko nie poddawać się :).

Co do nocnych wyjść – coś by się „na siłę” znalazło...ale na pewno nie o takiej porze. Raczej to były wyjścia przed świtem lub powroty po zachodzie słońca i co by nie mówić w terenie bardziej przyjaznym. Nocne wyjście na Kazbek to było nowe doświadczenie, ale gdzieś je trzeba zdobyć, prawda?

Krasnale też wysoko stoją na naszej liście priorytetowej :). Miło nam, że możemy pokazać Ci takie, których jeszcze nie znasz :). Pozdrawiamy Was gorąco.

PS Agnieszka (Maslinka), oj tak Gruzja jest cudna. Nic dziwnego, że stała się bardzo popularnym kierunkiem wśród turystów z naszego kraju. Chętnie sami jeszcze tam kiedyś wrócimy. Może nasz narodowy przewoźnik ponownie zrobi jakąś miłą promocję. Pozdrawiamy Cię bardzo serdecznie.

PS Iwona, tak, to dobry pomysł dla dzieciaków z krasnalami Z tego, co wiem, to tutaj z forum kilka rodzinek już tak zwiedzało Wrocław. Pozdrawiamy Cię i zapraszamy do śledzenia obecnej relacji :).

PS Mariusz, oczywiście, że mogło chodzić tylko o Gruzję. Dzięki za podążanie naszymi śladami. Pozdrawiamy :).
Ostatnio edytowano 09.11.2012 17:47 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Iwona75
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1288
Dołączył(a): 15.02.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iwona75 » 07.11.2012 23:12

Śledzę , już śledzę , nie mogło mnie tutaj zabraknąć :papa:
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 48
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone