Odcinek VII – Powrót/ krótkie podsumowanieDruga z rzędu noc minęła nam bardzo dobrze. Porządnie się wyspaliśmy. Może trochę obawialiśmy się, że rozbici na dziko w parku zostaniemy przegonieni, ale nic takiego nie miało miejsca. W zasadzie nikt się nami nie interesował...Na ostatni dzień pobytu w planach mieliśmy jedynie dotarcie do Tbilisi.
W parku, w którym urzędowaliśmy, przy budowie chałupy pracowali robotnicy. A co za tym idzie, było „zaplecze” sanitarne. Poszliśmy z Pawłem na poranną toaletę. Robotnicy zawołali nas do siebie. Przypuszczaliśmy, że będą chcieli nas opieprzyć, że tak bez zgody korzystamy z ich umywalki. Nic bardziej mylnego – zaprosili nas na...śniadanie
. Przyjęliśmy zaproszenie. Ze względu na marną znajomość rosyjskiego, nasza rozmowa była prosta. Dowiedzieliśmy się, że stawiają restaurację (wróżymy jej powodzenie ze względu na lokalizację oraz wygląd – ładny drewniany domek). Jeden z robotników chwalił się także znajomościami z Polakami. W miarę dyskusji na stole pojawiła się...oczywiście czacza
. Wzbranialiśmy się z Pawłem przed konsumpcją czaczy na śniadanie, ale nie wypadało odmówić. Dostaliśmy po porządnym kubku tego napitku
. Pogadaliśmy z nimi jeszcze chwilkę, podziękowaliśmy za śniadanie i czaczę...Po raz drugi poznaliśmy tradycyjną, gruzińską gościnność. Gdy wróciliśmy do naszego obozu, dziewczyny się zdziwiły, że tyle nas nie było i nie chcemy śniadania
.
Postanowiliśmy nie spieszyć się z wyjazdem do Tbilisi. Nasz lot do Polski był dopiero w godzinach wczesno-rannych następnego dnia. Trochę pochodziliśmy po Kazbegi.
Wiola ze świętą krową na międzynarodowej trasie do Władykaukazu
.
Ostatnie spojrzenia na Tsimba Sameba i Kazbek:
Byliśmy na poczcie wysłać kartki. Mieli tylko takie z głębokiej komuny
. Kupiliśmy też owoce – melon smakował wyśmienicie, arbuz już nie tak bardzo. Ze smakiem zjedliśmy czurczchelę
. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się deser produkowany z orzechów i winogron. Orzechy są wiązane nićmi. Gotowane w soku z winogron i masie z mąki kukurydzianej oraz cukru tworzą coś na kształt podłużnych batonów. Wszystko to „doprawiliśmy” dobrym winem...
Popołudniu wyruszyliśmy w drogę do stolicy, która minęła nam bardzo szybko. Większość trasy przespaliśmy
. W Tbilisi wylądowaliśmy na znanym już nam dworcu Didube. I o ile, gdy pierwszego dnia tam przyjechaliśmy, to targ świecił niemal pustkami, tak teraz tętnił życiem i handlem. Zjedliśmy dobre chaczapuri. Kosztowało grosze – jakieś 2 lari. Chciałem też kupić domową czaczę. Targ wydawał się do tego jak najbardziej odpowiednim miejscem. Zrobiliśmy z Pawłem rekonesans i wytypowałem osobę, która może tym handlować
. Nie pomyliłem się...co prawda, na pierwsze zapytanie, gość odpowiedział, że nie ma czaczy. Ale, za chwilę gdy trochę odeszliśmy, sam nas zawołał – chyba po głębszej lustracji, że nie jesteśmy z jakiejś skarbówki. Zaprowadził nas do sklepiku a’la kiosk ruchu. Z lodówki wyciągnął wielki baniak, odlał kielonek i dał na spróbowanie. Posmakowała to i kupiłem 1 litra
. Dostałem nawet paragon fiskalny
.
Wiola konsumuje gruzińskiego „fast-fooda” – chaczapuri
Górskie, zimne piwko
Z dworca potrzebowaliśmy dostać się na lotnisko. Mieliśmy wydrukowany z Internetu rozkład jazdy pociągów, z którego wynikało, że ok. 21 jest ostatni kurs na lotnisko, co nam odpowiadało. Gdy dotarliśmy na dworzec, okazało się, że takiego pociągu nie ma. Ostatni kurs był po 17. Nie martwiło nas to szczególnie, bo do wylotu nadal mieliśmy sporo czasu. A wiedziałem, że na lotnisko można się też dostać autobusem bodajże nr 37. Dzięki rozmowie z kierowcą jednego z autobusów, dowiedzieliśmy się, że nasz autobus startuje właśnie sprzed dworca kolejowego
. Byliśmy w domu...prawie
.
Przed odjazdem na lotnisko zrobiliśmy zakupy sklepowe – wino, czacza etc. Dobrze wyszło, że ruszaliśmy spod dworca, bo już na starcie autobus był niemiłosiernie zapchany. Na trasie wiele osób, w tym plecakowych turystów nie mogło wsiąść. Na trasie mogłem podziwiać nocne Tbilisi. Zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. Aż żal było, że nie mieliśmy czasu na poznanie miasta. Przejeżdżaliśmy także ulicą L. Kaczyńskiego. Przed północą byliśmy na lotnisku. Sporo osób koczowało w oczekiwaniu na swój lot...
Szybko i sprawnie poszło nam z odprawą bagażową. Niestety, więcej zamieszania było z odprawą paszportową. Staliśmy grzecznie w kolejce, która sprawnie posuwała się do przodu. Ale, przyszedł jakiś podchmielony grubas ze swoimi kolegami, którzy zamierzali gdzieś lecieć i władował się bez kolejki do okienka za pozwoleniem policjanta, który był przecież od pilnowania porządku. I zaczął się harmider..inni też zaczęli się rozpychać, krzyczeć i kłócić. Awantura gotowa...w efekcie pani celnik przestała odprawiać. Sporo czasu zajęło zanim opanowano sytuację. Mieliśmy nawet obawy, że nie wyrobimy się na nasz lot, bo czekała nas jeszcze kontrola bezpieczeństwa. Ale, udało się i zdążyliśmy na czas.
Rano w sobotę wylądowaliśmy w kraju. Na lotnisku rozdzieliśmy się. Gabi została w stolicy. Wiola pojechała autobusem na Śląsk...Paweł i ja pojechaliśmy na Centralny i stamtąd każdy w swoją stronę. Gruzińska wyrypa kaukaska została z powodzeniem zakończona
.
Kilka słów posumowania – Na różnych forach można wyczytać, że z każdym rokiem rośnie liczba turystów odwiedzających ten kraj. Nic dziwnego, każdy znajdzie coś dla siebie. Są góry, ciekawe miasta, twierdze, jest też morze. Można połączyć wypad górski z odpoczynkiem nad morzem. Relatywnie niskie są ceny, choć oczywiście największym problemem jest transport z kraju do Gruzji. Samochodem to niemal podróż na koniec świata, choć widzieliśmy wyprawę 4x4 na rzeszowskich blachach. Jak widać można...można także dostać się samolotem. Przy odrobinie szczęścia bilet kosztuje ok. 400 zł. Warto śledzić różne promocje naszego LOT’u, Air Baltic lub Estonian Air. Co prawda, dwie ostatnie linie mają korzystniejsze ceny na wyloty z Rygi czy Wilna, ale do tych dwóch miast można niskokosztowo dostać się autobusem.
Największym źródłem informacji o Gruzji i pobliskich krajach jest ten
portal. Tam też zamieszczony jest
opis wejścia na Kazbek. Na nim dużo bazowaliśmy, choć w necie jest wiele innych relacji z wypraw na tę górę. Są też różne mapki. Na miejscu podobno można kupić mapę z rejonem Kazbeka, ale nic takiego nie widzieliśmy (specjalnie jakoś nie szukaliśmy).
Dwukrotnie bardzo pozytywnie przekonaliśmy się o przysłowiowej gruzińskiej gościnności. Pierwszego i ostatniego dnia – najpierw przy klasztorze, gdy Wiola i ja skorzystaliśmy z zaproszenia do posiedzenia przy ognisku i ostatniego dnia, gdy Paweł i ja zjedliśmy śniadanie z gruzińskimi budowlańcami. Z Gruzinami spokojnie można dogadać się po rosyjsku mimo, że relacje na linii Moskwa – Tbilisi delikatnie mówiąc nie są najlepsze. Przydały się lekcje tego języka z podstawówki i liceum
. Trochę gorzej jest z odczytywaniem gruzińskich literek, które wyglądają tak:
Na szczęście tam, gdzie potrzeba są napisy w „ludzkich” literkach
.
Na pewno, chcielibyśmy wrócić do Gruzji. Byliśmy tylko w jednym miejscu, a nie widzieliśmy tylu innych, o których wiemy, że powinno się odwiedzić, jak choćby twierdze Ananuri, David Garedza, starą stolicę w Mccheta, góry Tuszetii etc. Na pewno tam wrócimy
.
PS Magda, witaj w relacji
. Tak, warto rozpatrzyć Gruzję, jak miejsce podróży. Kraj jest coraz bardziej popularny, głównie wśród naszych rodaków. Spotykaliśmy także inne nacje jak np. Czechów, Holendrów. Jak masz, jakieś pytania...wiesz, gdzie nas odszukać
. Pozdrawiamy serdecznie cały klan Tymonków
.