Odcinek X - Bogota
Cromaniacy i wszyscy czytacze naszych relacji...odcinek o Cartagenie nie kończy kolumbijskiej opowieści
. Przed Wami jeszcze stolica kraju
. Pokusimy się też o małe podsumowanie.
Podróż do Bogoty była dla nas małym "koszmarem". Przed wyjazdem naczytaliśmy się, że w nocnych autobusach bywa chłodno. Ale to, co nas spotkało, przeszło nasze wyobrażenia. Choć z drugiej strony sami sobie byliśmy też winni. Zapakowaliśmy się do autobusu w letnich strojach. Po prostu nie przypuszczaliśmy, że kierowca będzie dawał klimę na maksa. Jednym słowem masakra - klimat arktyczny...
Drugą niemiłą niespodziankę sprawił nam kierowca nie wpuszczając do autobusu sprzedawców przekąsek. Zwykle nie można się było od nich odpędzić. Tu jak na złość nie mogliśmy kupić sobie czegoś do zjedzenia. Co prawda, kierowca zrobił dłuższy postój przy jakiejś knajpie, ale spoglądając na talerze tubylców na zupę nie mieliśmy ochoty...a jeszcze, gdy już dojechaliśmy do Bogoty, okazało się, że nasze plecaki są mokre
. Jakiś płyn zalał nasze plecaki w bagażniku...
Na dworcu autobusowym obowiązują takie same zasady jak na lotnisku. Chcąc pojechać gdzieś taksówką idzie się do okienka, podaje się nazwę ulicy i dostaje się kwitek z sugerowaną ceną. Gdy już z kwitkiem w ręku szukaliśmy taksówki, chcieliśmy coś większego. Jak na złość, albo nie było takiej, albo kierowca coś tam po hiszpańsku gderał pod nosem i nie chciał nas zabrać
. W końcu, kierowca małego Hyundaya (bodajże Atos czy coś podobnego) załadował nas do swojego auta. Nie wiem jak, ale udało się nam pomieścić. W sumie 4 osoby plus kierowca, 4 duże plecaki. Można...
Kierowca dowiózł nas za 9.000 COP pod samo schronisko
Platypus w dzielnicy La Candelaria. Platypus jest polecany przez większość przewodników dla turystów, którzy chcą nocować w stolicy Kolumbii. W Platypusie dostaliśmy osobny pokój - cena 20.000 COP/ noc/ osoba.
Po rozpakowaniu się zrobiliśmy krótki rekonesans po okolicy. Przede
wszystkim, chcieliśmy coś zjeść. W brzuchach nam nieźle burczało
. Blisko hostelu trafiliśmy na knajpę. Taką nastawioną bardziej na tubylców niż turystów. Nie mamy zwykle oporów przed stołowaniem się w takich miejscach, choć troska o żołądek nakazywała rozwagę. Z drugiej strony, na koniec pobytu kłopoty żołądkowe, choć problematyczne, nie byłyby zbytnim zmartwieniem, jak np. byłoby w górach. Na obiad wybraliśmy tradycyjnie zestaw dnia i tradycyjnie była jakaś zupa i kurczak
. Duża porcja i smaczne...na wieczór w pobliskim sklepie zakupiliśmy butelkę aguardiente
.
Przedostatni dzień pobytu w Kolumbii rozpoczęliśmy od wizyty w
muzeum złota. Ogólnie, to niezbyt chętnie chodzimy po muzeach. Ale, to reklamowane było akurat jako punkt obowiązkowy. Muzeum złota mieści się w nowoczesnym budynku. Jest to największe i najbogatsze muzeum sztuki złotniczej kultur prekolumbijskich. Za 3.000 COP mogliśmy obejrzeć historię wytopu i obróbki metali oraz historię rzemiosła kultur prekolumbijskich z obszaru dzisiejszej Kolumbii. Ekspozycja i zbiory muzeum zawierają ponad 50 tysięcy obiektów. Wystawy prezentują nietylko przedmioty ze złota, ale także z innych metali i surowców - jakieś różne dziwne stworki, łodzie, urny czy maski. Jest tam tego sporo. Jest też specjalna sala - po wejściu zwiedzający są zamykani i rozpoczyna się specjalny pokaz światła i muzyki. W czasie zwiedzania natknęliśmy się na rodaków. Chwilkę pogadaliśmy i przekazaliśmy im trochę informacji o Kolumbii. Oni akurat zaczynali swoją przygodę z tym krajem
.
W Muzeum Złota:
Charakterystyczny motyw dla Kolumbii
Po wyjściu z muzeum spoglądaliśmy w stronę wzgórza Montserrate. Niestety, prawie wcale nie było go widać
. Chmury szczelnie zakrywały wzgórze. Nie było najmniejszego sensu pchać się na nie
.
Postanowiliśmy zrobić zakupy na pobliskim małym targowisku. W końcu jakieś pamiątki do kraju trzeba zabrać - w Cartagenie, co prawda kupiliśmy koszulki, ale to było trochę mało. Dokupiliśmy kolejne koszulki
. I o dziwo nie z napisem "Made in China", tylko po prostu "Made in Colombia"
. Ot, małe pozytywne zaskoczenie.
Zakupiliśmy również swetry, biżuterię, kawę (kolumbijska jest niby najlepsza na świecie), wino kolumbijskie (ile się tego naszukaliśmy...), herbatę z koki
i aguardiente. Nakupiliśmy też owoców na pożegnalny wieczór....
Co by tu kupić?
...byle nie kotka w worku
Niestety, po południu rozpadało się. Zrobiło się burzowo...i nagle na ulicach pojawili się sprzedawcy parasoli. Wyrośli jak grzyby po deszczu
. Schowaliśmy się w restauracji - dopasowała nam pora, bo był to czas na lunch
. Tradycyjne danie dnia...tym razem ichniejsza zupa i wołowina. Dobre
.
Wieczór spędziliśmy na kwaterze. Tak się dobrze złożyło, że przed naszym pokojem był duży przedpokój - sala telewizyjna. Zaanektowaliśmy ją na własny użytek. Na stole pojawiło się wino i duże talerze z owocami - papaje, kaki, melony a z takich oryginalniejszych mieliśmy grenadillę. Na początku, to nawet nie wiedzieliśmy, jak się dobrać do tego owocu...ale jakoś daliśmy sobie radę. A owoc tak się nam spodobał, że Wiola i Gabi zabrały kilka sztuk do kraju
. Wino szybko znikło ze stołu, musieliśmy naruszyć "prezenty"
...mieliśmy bardzo przyjemny wieczór
.
W schronisku:
Telewizja abonamentowa
W środku grenadilla
...i kolumbijskie wina.
W piątek 25 lutego rano ruszyliśmy na
Cerro de Montserrate. Co prawda pogoda nie była jakaś rewelacyjna, ale przynajmniej wzgórze było widoczne. Na Montserrate można dostać się na różne sposoby - my wybraliśmy kolejkę naziemną. Kolejka linowa tego dnia nie kursowała a wg uzyskanych informacji szlak pieszy był wtedy w remoncie. Cena biletu wynosiła za przejazd w dwie strony 14.000 COP. Cerro de Montserrate wznosi się na wysokość ok. 3150m.(z wysokościami w Andach to nigdy niczego nie można być pewnym) Ale, trzeba przy tym pamiętać, że Bogota leży tak mniej więcej na 2600-2800m.
Monserrate
Ze szczytu roztacza się panorama miasta otoczonego z każdej strony przez Andy. Bogota jest największym miastem w Andach
. I to bardzo "zasmogowanym"
. Ciemna chmura unosiła się nad nim. Łażąc w dole po ulicach trochę się dziwiliśmy widząc ludzi w maskach. Po pobycie u góry nasze zdziwienie znikło...ale i ogólnie pogoda była taka sobie
.
Kościół:
Czarna Madonna
Bogota widziana z góry:
Odwiedziliśmy wzniesiony w XVII wieku kościół, który został poświęcony katalońskiej Czarnej Madonnie - jest specjalna kapliczka z posągiem Madonny w katalońskich barwach.
Na Monteserrate:
Zdjęcie grupowe
Drzewka
Z Monteserrate zjechaliśmy na dół kolejką i spacerkiem poszliśmy na główny plac miasta - Plaza Bolivar. Głównym zabytkiem na placu jest katedra Primada de Colombia z XIX wieku (największy kościół w Kolumbii) a inne ciekawe budynki to m.in. klasycystyczny Capitolio Nacional (siedziba kongresu) czy Palaco de Justicia (Pałac Sprawiedliwości).
Robert ze strażnikiem
Godło Kolumbii
Autoportret - Wiola & Robert
Uczennice
Dla spragnionych
Po zwiedzaniu wydaliśmy ostatnie "wolne" pesa na obiad, zakupy...i zgodnie z popołudniową tradycją nadeszła burza. Rozpadało się porządnie
. Schroniliśmy się w...schronisku. Wypiliśmy ostatnią kawę i trzeba było myśleć o transporcie na lotnisko. Mieliśmy sporo problemów ze złapaniem taksówki. Jak wspomniałem wyżej, w czasie deszczu nagle wzrasta zapotrzebowanie na transport. Mimo, że w Bogocie roi się od taksówek, to staliśmy dobre kilkadziesiąt minut - co jakiś czas zmieniając miejsce, zanim udało się upolować kierowcę
. Ten za 25.000 COP dowiózł nas na lotnisko. Władze kolumbijskie sprawiły nam miły prezent. Nie pobrały od nas podatku "wylotowego". Zaoszczędziliśmy po 34 zielone. Hehe, poszły na...fajki, bo w sklepie wolnocłowym kosztowały przysłowiowe grosze. Zdrowy prezent to to nie był...
Lot powrotny szybko nam minął. Co prawda, znacznie wydłużył się nam dzień. Wystartowaliśmy przed 22 w piątek a do Frankfurtu dolecieliśmy ok. 15 w sobotę. Zmiana strefy czasowej o 6 godzin. Tam przesiadka na samolot do stolicy - mieliśmy VIP"ów na pokładzie (N. Kukulska z rodziną i pewien euro-poseł z PJN) i wieczorem wylądowaliśmy w naszym kraju- raju
. Z Okęcia dostaliśmy się na Centralny, jakieś szybkie pożegnalne piwko i każdy pojechał w swoją stronę.
Akcja Kolumbia została zakończona
. Cali i zdrowi wróciliśmy do domu planując kolejne przygody
. Tylko nigdy nie wiadomo, gdzie nas poniesie...
PS Franz - Wojtek, dzięki za wędrówkę z nami. Dla Ciebie klasyka...dla nas była to nowość
. Przy okazji, dzięki za "włoskie" informacje.
PS Agnieszka, dawno Cię u nas nie było. Już podejrzewałem, że omijasz nas z daleka. Cieszymy się, że Kolumbia naszym wzrokiem i piórem wydaje się być dla Ciebie bajkowa. I taka jest też dla nas...śledzę Twoją relację, ale woda to nie nasz żywioł. Acz, ładne miejsca pokazujesz
.
PS Longtom...wędruj dalej. Jeszcze w kilka miejsc zawędrujemy, choć już niekoniecznie w samej Kolumbii
.
PS Danusiu, trochę daleko nas wywiało, to fakt
. Radość dzielenia się opowieściami z innymi nadal w nas pozostaje
. I niech tak będzie dalej. Warto jest pokazać innym kawałek świata. Może ktoś będzie chciał się tam kiedyś wybrać...a niedługo będzie coś bardziej pod Ciebie, bo będą...rowery
.
A wszystkich innych również serdecznie pozdrawiamy. Do zobaczenia na podróżniczym szlaku
.