Odcinek IV - "RWPG"
Zgodnie z ustaleniami, na wtorek nie przewidywaliśmy zbytniej aktywności górskiej. Toteż mogliśmy sobie pofolgować i dłużej pospać i poleżeć w wyrku .
Na śniadanie tradycyjnie słodkie bułki - że też zapomnieliśmy zabrać nutelli. Ona by pewnie jakoś pasowała do tych kolumbijskich "słodkości". A zwykle ją zabieramy. Mądry Polak w Kolumbii po szkodzie.
Przed wyjściem na spacer, relaksowaliśmy się na tarasie w promieniach słońca. Poranki w Andach były zwykle słoneczne...Podziwialiśmy Ritacubę Blanco i Pan de Azucar. Hiszpańskiego nie znam, ale nazwę tego drugiego można chyba przetłumaczyć jako "Szczyt Cukru". Tak czy inaczej, pięknie się prezentuje . Z summitpostu wynika, że jest trudna technicznie. Oczy cieszyły się widokami.
Nasza chałupka
Relaks przed domkiem
Pan de Azucar:
Z daleka...
W zbliżeniach
Ritacuba Blanco
Ritacuba Negro
Obie nasze "Rity"
Na przesiedzenie całego dnia w domku nie mieliśmy ochoty. Po obserwacji okolicy z Pawłem podjęliśmy decyzję, że wybierzemy się na "małą" górkę w pobliżu Kanwary doskonale widoczną z naszego tarasu. Jej wysokość oceniliśmy na 4200-4300m. Chwilę polemizowaliśmy na temat drogi wejścia, ale i co do niej szybko decyzja zapadła...
Wystartowaliśmy około 11. Już przy pierwszym podejściu zmęczyliśmy się. Tu każdy krok trzeba było okupić wysiłkiem. Tlenu jest zdecydowanie mniej na takiej wysokości. No może nie tlenu a powietrza. Wraz ze wzrostem wysokości, stężenie tlenu pozostaje to samo, ale rozrzedza się powietrze (zmniejsza się ciśnienie) i ilość cząsteczek tlenu w litrze powietrza maleje. Na wysokości ok. 4800m ciśnienie atmosferyczne wynosi już tylko 450 mmHg, jest więc to w przybliżeniu zaledwie 60% normalnej zawartości cząsteczek tlenu w pobieranym powietrzu.
Ruszamy
To, co widzieliśmy po drodze:
"Sokolica"
Kanwara
Wiola - obserwatorka
Na takiej wysokości nie ma mowy o szybszym tempie. Zresztą, tego dnia wcale się nam nie spieszyło. Co gorsze jednak, nasza ścieżka nagle się...skończyła. Przykra niespodzianka. Wracać nie chcemy. Paweł jako najbardziej doświadczony wybrał się na rekonesans, by sprawdzić czy w jakimś miejscu uda się nam wejść na "naszą górkę". I wynalazł przejście...były elementy wspinaczki. Trzeba było się podpierać rękoma.
Po godzinie od startu zameldowaliśmy się na szczycie. Ot taka skromna góreczka...pewnie nie ma nawet nazwy. My nadaliśmy jej nazwę - RWPG (od pierwszych liter naszych imion) . Coś mi się kojarzy, że na forum już ta nazwa funkcjonuje, ale w innym kontekście (Maslinka pozdrowienia dla Ciebie ).
Na górze pobyt ograniczyliśmy do kilku zdjęć. Początkowo, chcieliśmy zrobić biwak, ale miejsce było wybitnie zanieczyszczone odchodami owiec - weszły przed nami, więc jak coś, to pierwszych zdobywców tej górki szukać trzeba wśród owiec .
Na szczycie:
Wiola & Robert
Autor relacji
RWPG - w kolejności: Gabi, Paweł, Robert, Wiola...więc może ta góra to "GPRW"
I jak to ma w zwyczaju pogoda zaczęła znów nawalać. Typowe...naszły chmury, zrobiło się chłodniej. Na powrót wybraliśmy łagodny grzbiet RWPG. Byliśmy obserwowani przez żołnierza. Ten stał sobie na pagórku i wg mnie jego zadaniem było sprawdzenie, co my robimy. Oczywiście, przywitaliśmy się z nim. Gdy schodziliśmy niżej i on schodził do swojego obozu. Zbieg okoliczności? Chyba nie...przez chwilę wahaliśmy się, czy nie wstąpić do ich obozu, ale wycofaliśmy się z tego pomysłu ze względu na brak znajomości hiszpańskiego.
Ktoś nas obserwuje...
Robert z obserwatorem naszych poczynań
Widoki wypatrzone na zejściu:
Popołudnie spędziliśmy w domku. Odpoczynek i ustalenie planu na następny dzień. Odwiedziliśmy też Ethana. Od niego dowiedzieliśmy się, że Amerykanie wybrali się na Ritacubę Blanco. Ethan zrezygnował przy lodowcu. Nie czuł się zbyt pewnie. Później spotkaliśmy się z resztą ich ekipy. Udało im się wejść na Ritacubę Blanco. Pokazali nam zdjęcia. Opowiedzieli...zazdrościliśmy im tego sukcesu. Z drugiej strony mieliśmy jeszcze większą motywację do "ataku" na tą górkę .
Popołudniowe Andy
Nasze Rity i schowane słońce...
Nasza "czarna" Rita
Tak, tak, teraz właśnie pora wyjaśnić pierwszą "zagadkę". Naszym jednym z głównych celów w Kolumbii było wejście na szczyt ponad 5000m. Skoro odpadły Pico Colon i Nevado del Ruiz, nasz wybór padł na Ritacubę Blanco - najwyższy szczyt Cordilliery Oriental - wg różnych źródeł od 5330m do nawet 5410m. Informacje na jego temat są skromne. Nawet summitpost za wielu informacji nie dostarcza . Widzieliśmy kilka filmów na Youtube, które nieco obrazowały trudności pod samym szczytem. Stąd też nasze tatrzańskie lekcje z czekanem i rakami. Z relacji Amerykanów, którzy nie byli wybitnymi górskimi turystami przypuszczaliśmy, że i my powinniśmy dać sobie radę...
Ustaliliśmy, że wstajemy o 3.00 rano. Wiedzieliśmy z poprzednich dni, że z rana jest szansa na dobrą pogodę, popołudniami pogoda jest gorsza. Zakładaliśmy, że im prędzej ruszymy, tym większe będą nasze szanse .
Zapowiadała się więc bardzo krótka noc, więc szybko wskoczyliśmy do łóżek . Jutro - R i t a c u b a B l a n c o
I kolejny andyjski kawałek wprowadzający w klimat gór...
PS Piotr, Kolumbia na pewno się zmieniła i nadal zmienia. Reputacja kraju jednak pokutuje i turystów wielu się nie spotyka. Może to i lepiej, bo ci nieliczni turyści są traktowani naprawdę serdecznie . Cieszymy się, że jesteś z nami w tej podróży po Kolumbii...