Krywań - Co się odwlecze...
Tej nocy nabite były wszystkie koje. Aż dziw, że nikt głośno nie chrapał, czego można się było spodziewać po takiej ilości osób. Spało się nam dobrze. Budziki znów ustawiliśmy na 5.00. Tym razem jednak narobiliśmy mniej hałasu. Profilaktycznie, spakowaliśmy się dzień wcześniej i z całym majdanem przenieśliśmy się do jadalni. Tam szybkie śniadanie, przygotowanie kanapek i w drogę...
Przed wyjazdem Paweł musiał zeskrobać szron ze swojego wozu. Tak, noc była mroźna. To zwiastowało dobrą pogodę...i widoki zdawały się to potwierdzać. Słońce pięknie wschodziło nad granią Tatr Zachodnich
.
Tym razem, już nie musieliśmy pieszo dreptać do auta. Mieliśmy je na parkingu przy schronisku. Zaoszczędziliśmy sporo czasu tj. dobrze ponad godzinę, nie wspominając o siłach, które tego dnia były nam bardzo potrzebne. Na trasie przeszkodą był jedynie mostek a raczej coś co tylko go przypominało. Paweł z precyzją pokonał go
, choć tak doprawdy nie wiadomo, jaki napór byłby w stanie wytrzymać.
Žiarski mostek
Niestety, im niżej, tym gorsza pogoda. W dolinie mglisto, niezbyt przyjemnie
. Czyżby miało to oznaczać, że tego dnia już nie będziemy mieć pogody? Jakaś niepewność w nas wstąpiła, ale z drugiej strony widzieliśmy, jak było wyżej...
Przez senny Žiar pomknęliśmy w kierunku Popradu, by następnie odbić na Podbanske. Ruch niewielki. Z czasem poprawiła się pogoda. Obawy okazały się nieuzasadnione. W oddali, ale jakby na wyciągnięcie ręki ukazał się nam cel naszej wyprawy - Krywań. Przystanęliśmy na chwilę na małym parkingu i porobiliśmy fotki - pięknie też wyglądały chmury w dolinie po drugiej stronie (ten widok będzie nam towarzyszył niemal przez cały dzień).
Krywań
Chmury w dolinie
Auto zostawiliśmy na parkingu przy Trzech Źródłach (Tri Studnicki) - skasowali nas bodajże 4,8 E. Czesi, których spotkaliśmy w schronisku polecili nam wejście na Krywania właśnie z tej strony (zielony szlak, czas wejścia na szczyt 3,5 h). Posłuchaliśmy ich wskazówek...na szczyt prowadzi też bardziej uczęszczany szlak czerwony ze Štrbskiego Plesa.
Daleka droga przed nami...
Szlak w początkowej fazie w zdecydowanej większości prowadził nas przez las - cały czas zakosami w górę. Nieliczne wiatrołomy pozwalały nam podziwiać widoki. Krywania z tego szlaku nie widać przez dłuższy czas. Dopiero, gdy weszliśmy w partię kosodrzewiny, mieliśmy lepsze widoki - pojawił się i Krywań, ale już np. Tatry Zachodnie schowane były w chmurach. Wraz z wysokością przybywało śniegu. Był lekki mróz...
Przed nami po śladach rozpoznaliśmy, że szła co najmniej jedna osoba.
Tatry Zachodnie, tu jeszcze widoczne...
Całe morze chmur...
Krywań
Niestety, z czasem pogorszyła się nam pogoda tzn. zrobiła się zmienna. Krywań to chował się za chmurami, to się z nich wyłaniał. Nie wróżyło to dobrze...
Widoki na Krywań po wyjściu z partii kosówki:
Autor relacji...żeby nie było, że mnie tam nie było
.
..i ktoś już pogonił na szczyt
.
Widok w stronę doliny
Po wyjściu z kosówki zgubiliśmy szlak. Gość, który szedł przed nami zdecydował się na atak szczytowy granią. Właściwy szlak był nieprzetarty. Paweł był skłonny iść za nim. Namówiliśmy go jednak na trawers zbocza Krywania w stronę "łącznika" szlaków pod górą - w niewielkiej oddali widzieliśmy tabliczkę...
I zaczęła się masakra. Na trawersie śnieg był zbity jak lód
. Twardo jak diabli, nachylenie spore. Tak, że jeden zły krok i można było zaliczyć zjazd w potężną dolinę z ogromną prędkością
.
Paweł na przedzie robił dla nas stopnie. Nam z tyłu było nieco łatwiej. Ale, wszyscy głośno pomstowaliśmy na sobie, że raki zostawiliśmy w domach
. Wybrali się w Tatry Wysokie bez sprzętu...ale co jak co, to takiej zimy we wrześniu się nie spodziewaliśmy...
Jednak, całego trawersu nie zrobiliśmy. Przeraziła nas perspektywa wbijania się w zmrożony śnieg nie wiadomo jeszcze ile drogi, choć jak wspomniałem, znak nie wydawał się być szczególnie odległy...
Postanowiliśmy iść na grań - oczywiście nie wycofując się, a wspinając w górę. Wydawało się nam to bezpieczniejsze niż trawersowanie, gdyż co jakiś czas widzieliśmy skałki, których można by się było ewentualnie uchwycić czy się na nich podeprzeć. W praktyce okazało się, że te skałki to były rzadziej, niż się nam wydawało i dalej musieliśmy ryć w śniegu. I cały czas musieliśmy uważać, by nie stoczyć się w dolinę...a ponadto, ludzie idący szlakiem ze Štrbskiego Plesa pewnie dziwnie spoglądali na nas, co my tam wyprawialiśmy. A być może uważali nas za "zawodowców" - wspinaczy, którzy wiedzą, co czynią...
Wspin na grań
Po długiej i naprawdę ciężkiej "walce" udało się nam dotrzeć na grań. Myśleliśmy już, że jesteśmy już w ogródku i witamy się z gąską...że droga na Krywań stała dla nas otworem i w kilka, góra kilkanaście minut będziemy na szczycie. Wydawało się nam, że wszystko pójdzie jak z płatka. Nic bardziej mylnego
. Były co prawda nieco łatwiejsze fragmenty po skale, ale były też fragmenty po zbitym śniegu (na przemian) - bardzo niebezpieczne, gdzie jeden zły krok mógł spowodować wypadek. Byliśmy na maksa ostrożni w stawianiu kolejnych kroków. Wolno zdobywaliśmy wysokość. Zdawaliśmy sobie sprawę, że od szczytu dzielił nas kawałek...
Gdy doszliśmy do kolejnego fragmentu z oblodzonym śniegiem, poddaliśmy się. To była zbyt niebezpieczna walka a Krywań był tego dnia dla nas bardzo nieprzyjazny. Byliśmy tak gdzieś na wysokości 2400, może 2450m. Trudno jednoznacznie ocenić...i jeszcze trudniej było podjąć decyzję o wycofaniu się. Szczyt był tak blisko...ale ryzyko jeszcze większe. Wydaje się nam, że wtedy podjęliśmy jedyną słuszną decyzję. Nie można było już więcej kusić losu i czuwającej nad nami opatrzności.
Na grani:
Groźne skały na grani
Do rezygnacji z wejścia namówiliśmy parę Słowaków. Przekazaliśmy, że bez raków nie mają się po co pchać do góry. Na szczęście, posłuchali nas...a nas czekało jeszcze zejście na dół. W miejscu, w którym byliśmy, nie mogliśmy wcale się czuć bezpiecznie
. Tym razem, to ja robiłem stopnie w dół - miałem nieco ułatwione zadanie, bo te robiliśmy sobie idąc do góry. Ale i tak, serce biło mi mocno stawiając każdy krok. Tak napięty w górach to chyba jeszcze nie byłem. Od wbijania i kopania śniegu nogi bolały mnie jak diabli. Ale, adrenalina chyba dodawała sił. Na szczęście i dzięki siłom czuwającym nad nami udało się nam dojść w bezpieczne miejsce na skałki
. Przeżyliśmy...
Zejście:
Reszta drogi na dół, to już była raczej pestka, w porównaniu z tym fragmentem, który pokonaliśmy wcześniej. Na jednej ze skałek Paweł zaliczył mały upadek wskutek poślizgnięcia się Skończyło się na zbitym palcu. Po ponownym dojściu do partii kosodrzewiny cieszyliśmy się jak małe dzieci, gdy dostają słodycze
. Dla nas oznaczało to nie mniej ni więcej, że już prawie jesteśmy w domu. Szybko i sprawnie dotarliśmy pod auto - po drodze podziwialiśmy widoki Tatr Zachodnich i próbowaliśmy odgadnąć, co widzieliśmy...
Gdy Krywań był schowany, raz za niego wziąłem ten mniejszy wierzchołek, a potem jak na zawołanie odsłonił się ten właściwy
Paweł, Robert, za nami piękna "bestia" - Krywań...
...i jej groźne oblicze!
Tatry Zachodnie
...i co my tu widzimy?
Z dołu zatelefonowałem na zarezerwowaną dla nas kwaterę w Tatrzańskiej Štrbie. Z kobietą umówiłem się, że sami dojedziemy pod jej pensjonat. W końcu z internetu wydrukowałem sobie mapkę. Po drodze zrobiliśmy zakupy. Ale, kwatery nie udało się nam odszukać
. Mapka okazała się niedokładna. Pojeździliśmy sporo po miejscowości i lipa...pensjonatu ani widu ani słychu
. Nie pozostało mi nic innego, jak znów zadzwonić i umówić się w jakimś znanym punkcie. Z właścicielką spotkaliśmy się przy stacji kolejowej. Zabrała się z nami autem i poprowadziła pod kwaterę. Nigdy nie pomyślelibyśmy, że prowadzi do niej polna dróżka, którą mijaliśmy ze dwa razy.
Po formalnościach - okazało się, że szefową pensjonatu jest Pani Hurajtova (jej syn jest znanym, słowackim biathlonistą - Pavol Hurajt). Porozmawialiśmy trochę o sporcie i zajęliśmy nasz pokój (cena 9E za noc/ osoba). Początkowo, szukaliśmy czegoś w Štrbskim Plesie (stąd ma początek spora część szlaków w Tatry Wysokie), ale tam ceny były znacznie wyższe. Tatrzańska Štrba leży nieco poniżej Štrbskiego Plesa, ale ma za to dobre, szybkie połączenie kolejką zębatą.
Z kwatery byliśmy naprawdę zadowoleni. Co prawda, łazienka wspólna na korytarzu, ale za to do dyspozycji porządnie wyposażona kuchnia, jadalnia, salka z TV...Oprócz nas w pensjonacie zameldowani byli jacyś "cichociemni" Czesi. Widział ich tylko Paweł i to tylko przez chwilę. Zupełnie nie wchodzili nam w drogę...
Przygotowaliśmy sobie kolację. Wieczór spędziliśmy przy butelce mocniejszego trunku na "przeżywaniu" wspomnień z Krywania. W toku rozmów ustaliliśmy, że nie możemy mu tak zwyczajnie "odpuścić"
. Następnego dnia zechciało się nam go zaatakować ponownie od innej strony...
PS oto zdjęcie z oznaczonymi drogami:
Legenda:
Czerwony - nasz szlak na szczyt
Niebieski - oficjalny szlak na szczyt od "Łącznika" - nam niewiele brakowało do tego miejsca...
PS Tymona, na górskie spotkanie cro.pl nigdy nie wybrałbym "niepewnej" góry, zwłaszcza w zimowych warunkach...tak czy inaczej, zapraszamy na górskie wędrówki - nawet za monitora, gdzie bezpieczniej
...cieszymy się, że tu zaglądasz
. Tymona, masz rację, Wiola to dzielna istota, nawet nie wiesz, jak bardzo...
PS Josko, witaj w naszych relacjach, nie sądziłem, że tu zajrzysz...miła niespodzianka. Mam nadzieję, że jeszcze nie jeden raz spotkamy się przy różnych okazjach