Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 11.12.2009 20:02

Robercie,
mam na myśli tempo wchodzenia 300-350m przewyższenia na godzinę. Tak mniej więcej ustalane są czasy przejść na szlakach w Alpach Julijskich. Te czasy nie uwzględniają oczywiście żadnych przerw na odpoczynek. Skoro weszliście 900 m pod górę w 3 godziny to tempo było "słoweńskie". Przy okazji zauważyłam, że chodzicie bez kijków, to nie jest po "słoweńsku".
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 11.12.2009 21:42

RobCRO napisał(a):...
Sławek, wycieczka w Twoje strony została przełożona o kilkanaście dni, ale zapamiętamy, że mamy uważać :)....

Podczas, gdy Wy przekładacie termin na wycieczkę do Kotliny Kłodzkiej, my podążamy w terytoria bliskie Waszym "ostatnim" rejonom...tylko trochę wgłąb Atlantyku....we wtorek lecimy na Maderę (to trochę głębiej w Atlantyk, ale jeśli chodzi o szerokość geograficzną...blisko Casablanki) :lol:
Pozdrav
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13022
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 11.12.2009 23:04

Fajnie znów "połazić" po Marrakeszu :) , zwłaszcza że z Wami dotarłam teraz w zakątki, na które (El Badia) brakło mi czasu...

Zazdroszczę noclegu w samym sercu miasta :arrow: nasz hotel w nowej dzielnicy pod względem usytuowania był zupełnie nieatrakcyjny, a wieczorem z Jemaa El-Fna było tam daleko :( . Jedyny plus to bliskość ogrodu Majorell 8) , do którego udało się wejść na chwilę tylko dzięki temu, że był relatywnie blisko od hotelu. No, ale wszelakie atrakcje wieczorne, to przecież Jemaa el-Fna...

Obrazek

Lokalne jedzenie... To była podstawa naszego żywienia :) , świadomie nie wykupiliśmy wycieczkowych obiadokolacji, żeby było jak najwięcej okazji jadania tam, gdzie jadają tubylcy. No i konsekwentnie unikaliśmy (poza kilkoma wyjątkami) restauracji nastawionych na turystów, nawet jeśli podawali dania lokalne. Nie ukrywam, że oprócz chęci poznania prawdziwej lokalnej kuchni, nasza decyzja była podyktowana względami oszczędnościowymi. Arabskie małe lokaliki , podające często tylko jedno :!: danie, były zdecydowanie tańsze.
Marrakesz pod względem naszych kulinarnych przygód wypadł dość ubogo, bo w ciągu dnia zadowoliliśmy się miejscowym pieczywkiem na bieganego, a ciepłe dania (no i zimny sok ze świeżych pomarańczy :P ) były dopiero wieczorem na Jemaa El-Fra :arrow: ale tamtejsze jadłodajnie, chociaż mają swoisty klimat 8) , jednak nie były najbardziej marokańskimi na naszej tygodniowej trasie.

Co do zupy z soczewicy... Ta u Waszego gospodarza w Imlil była pewnie dlatego smaczniejsza od marrakeskiej, bo po prostu było to danie domowe :P . Zupy jadaliśmy wielokrotnie, bo to była szybka i tania przekąska w ciągu dnia. Wniosek wysunął się mi taki, że najsmaczniejsze były tam, gdzie serwowano tylko jeden rodzaj zupy i.... więcej nic innego. Wspomniana przeze mnie zupa z medyny w Casablance była właśnie z takiego miejsca :) , gdzie na suku na zupę wpadają miejscowi, a turyści raczej pojawiali się w tym mini-barze całkiem przypadkowo, jak my. Ta zupa miała sporo jaśniejszy kolor niż harrira z Twojej fotki, no ale prawdę mówiąc nasza zupa to :idea: nie była harrira. W każdym bądź razie gdy ją kupowaliśmy, podkreślono nam kilka razy, że to co innego no i faktycznie była łagodniejsza w smaku do harriry . Właściwą nazwę nam podano, ale nie zapisałam od razu i szybko zapomniałam :oops: , a w posiadanym przewodniku nie trafiłam na nawet zbliżoną nazwę...

Obrazek

Niebo w gębie :P przy tadżinie czy kuskusie, to sprawa oczywista, tyle że na celebrowanie smaku trzeba przeznaczyć trochę czasu... Ze względów praktycznych, częściej decydowaliśmy się na "błyskawiczne" dania, oprócz zup prym wiodło mieso mielone w różnych wydaniach i jakoś za każdym razem trafialiśmy na przepyszne :P . Na dodatek ta cena około 10 dirhamów! Tu też z sentymentem wracam do medyny w Casablance (chociaż i w Fezie było super :) ), która pod względem kulinarnym i klimatu tamtejszych lokalików pozytywnie mnie zaskoczyła, nadrabiając wszystkie inne minusy :wink: . I zupełnie mi nie przeszkadzało, że na grillu za moment miało się pojawić mięsko :roll: przykryte przed muchami tylko kilkoma gałązkami natki pietruszki :lol: . Mięso było świeże, nie miało szans długo leżeć pod zieleniną, bo mieszkańcy medyny cały czas tu zaglądali, a gospodynie całymi kilogramami wykupowały surowe mielone, żeby dalsze cudeńka przyrządzać z niego już we własnej kuchni.

Obrazek

Co do ślimaków, to wykazaliśmy się większą odwagą :lol: . Co prawda raz jeden, ale jednak! Kto wie, może gdybyśmy w Maroku mieli spędzić trochę więcej czasu, to mogłaby być powtórka? W gruncie rzeczy wcale mocny żołądek nie jest do tego potrzebny :wink: . Aromatyczna brunatna ślimacza zupa czekająca na chętnych w dużym garze czy wręcz w emaliowanej :roll: obtłuczonej misce, już w Casablance nas zafrapowała, ale decyzja o degustacji zapadła dopiero po kilku dniach... Być może podświadomie czekaliśmy na ekskluzywną :wink: wersję z wykałaczkami jako "sztućcam" do wydłubywania ślimaków ze skorupek, bo przed użyciem w tym celu :o wielokrotnego użytku agrafki, czekającej na kolejnego klienta obok gara z zupą , wbitej w dorodną pomarańczę (jej sok służył jednocześnie do mycia i dezynfekowania agrafki :wink: ), jednak mieliśmy trochę obaw...

Obrazek

Po wyjedzeniu wnętrza ze skorupek, ślimaki popija się tą brunatną zalewą (zawsze jest jej trochę na dnie porcji) i po sprawie :wink: . Wbrew pozorom, nie ma żadnego ryzyka, nawet jak się nie zażyje lekarstwa :lol: z piersióweczki. Może dlatego, że :idea: wszystkie klątwy skumulowały się w Egipcie, Maroko dla żołądków jest w miarę łagodne :) .
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 12.12.2009 10:37

slapol napisał(a):...my podążamy w terytoria bliskie Waszym "ostatnim" rejonom...tylko trochę wgłąb Atlantyku....we wtorek lecimy na Maderę ...


Sławek, już trochę za późno, by załatwić finał 2012 we Wrocku :wink:
No chyba, że nie po to tam jedziecie 8)
nasze gratulacje :)
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 12.12.2009 13:35

plavac napisał(a):
slapol napisał(a):...my podążamy w terytoria bliskie Waszym "ostatnim" rejonom...tylko trochę wgłąb Atlantyku....we wtorek lecimy na Maderę ...


Sławek, już trochę za późno, by załatwić finał 2012 we Wrocku :wink:
No chyba, że nie po to tam jedziecie 8)
nasze gratulacje :)

Gdybym zdążył spotkać Michela, po kongresie, jeszcze na kacu, to spróbowałbym załatwić jakieś mecze w Krakowie :wink: :lol:
Ale spadajmy stąd z piłką nożną, bo to temat górski i Roberto nas "prześwięci" :wink: :lol:
Pozdrav
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 12.12.2009 19:02

Odcinek VI - W drodze przez bajkowy, piaskowy świat

Tak, noc nie była spokojna. Gdzieś ok. 4 nad ranem większość z nas obudziła się na dźwięk nawoływań muezinów. Jakie to było głośne, ile to trwało i z ilu meczetów dochodziło, to nie sposób tego określić...Taki dźwięk i umarłego by obudził a co mówić o obudzeniu europejskich turystów :). Coś niesamowitego...i niewyobrażalnego dla naszego kręgu kulturowego. Nawoływania muezina z Kutubiji :). Na żywo o 4 nad ranem robi jeszcze większe wrażenie...

Gdy już wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie w naszym hotelu - przepyszne naleśniki. Smakowały wyśmienicie z kawą czy sokiem bananowym. Z pełnymi żołądkami mogliśmy ruszyć dalej.

Po uregulowaniu rachunku, odszukaliśmy nasze auto - tym razem bez problemu, choć nieco się obawialiśmy, czy w nocy jakieś łobuzy do niego się nie dobiorą. Nic takiego się nie stało...Parkingowy policzył nam jeszcze extra 20 dh, bo przecież auto stało na jego parkingu całą noc. Gdy do naszego Logana wpakowaliśmy nasze bagaże - 5 wielkich plecaków :), mogliśmy startować.

Z opuszczeniem Marrakeszu nie mieliśmy większych problemów. Posiadane przez nas mapki okazały się bardzo przydatne. Jedynie już przy samym wyjeździe z miasta, pojechaliśmy prosto, gdy tam akurat trzeba było odbić - a nie było żadnego znaku. Ogólnie, to w Maroku z oznakowaniem dróg bywa różnie. Doświadczyliśmy tego kilka razy...

Nasza trasa wiodła na południe przez góry Atlas. Gabi i Prezes "na osłodę" mogli zakosztować przepięknych widoków, które my mieliśmy wcześniej na wyciągnięcie ręki. Mogliśmy też przetestować auto. Jechaliśmy w kierunku słynnej przełęczy Tizi'n'Tichka wznoszącej się na wysokość 2260 m.n.p.m. Początkowo łagodnie wznosząca się droga, okazała się niesamowitą serpentyną. Dacia nieco się męczyła, ale spokojnie dała radę :).

Po drodze robiliśmy przerwy na fotki a także na "interesy" ze sprzedawcami kamieni. Ci pojawiali się niespodziewanie i szybko oferując swoje ametysty, malachity czy inne skarby marokańskiej ziemi :).

Kupujemy kamienie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

W drodze na przełącz i widoki z przełęczy:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Nawet w "surowym" Atlasie są zielone, rolnicze dolinki...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwróćcie uwagę, jaki zmienny jest krajobraz Maroka...raz czerwone góry, potem niemal nagie skały o różnych kolorach. To nas bardzo w tym kraju zachwyciło...a wszystkie zdjęcia były robione na przestrzeni kilku kilometrów :). Takie właśnie jest Maroko :).

Spotkaliśmy także wycieczkę rowerową. Nie spodziewaliśmy się jednak wcale, że to mogą być...Polacy :). Nasze zdziwienie było naprawdę spore, gdyż kilka kilometrów przed "peletonem" natrafiliśmy na busa na polskich "blachach". Nie będę podawał, jaka firma organizuje takie wyprawy, by nie być posądzonym o krypto reklamę :). Ale, dla "rowerowców" Maroko to wyzwanie. Takie Tour de Maroko skalą trudności mogłoby konkurować ze słynnymi wyścigami z Francji, Włoch czy Hiszpanii a gdyby jeszcze zorganizować je latem, to byłby to wyścig dla naprawdę mocnych kolarzy :).

Obrazek

Niedługo po pokonaniu przełęczy zatrzymał nas inny użytkownik marokańskich dróg, który potrzebował pomocy. Miał awarię samochodu i żadnego kontaktu z kimś, kto mógłby mu pomóc. Zapytał się nas, gdzie jedziemy a następnie poprosił, żebyśmy po drodze wstąpili do jego domu w Ouarzazate i przekazali karteczkę z informacją (po arabsku) o awarii auta :). Chętnie się zgodziliśmy...aczkolwiek, zanim mogliśmy spełnić jego prośbę przed Ouarzazate czekała na nas jedna z największych atrakcji w Maroku - słynna kazba Ait Ben Haddou znajdująca się na liście dziedzictwa UNESCO. Przed wyjazdem do Maroka, kazbę umieściłem na liście "priorytetów". Już wtedy na zdjęciach robiła niesamowite wrażenie. Chciałem przekonać się jaka jest w rzeczywistości...

Ait Ben Haddou znajduje się nieco w bok od głównej drogi do Ouarzazate. Kazba widoczna jest już z drogi dojazdowej...zanim poszliśmy na jej zwiedzanie, usiedliśmy na tarasie restauracji z widokiem na nią, gdzie posililiśmy się niezbyt smaczną harrirą. Następnie ruszyliśmy na podbój kazby.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Położona jest ona na wzgórzu, u którego stóp płynie rzeka Ouarzazate (bywa, że rzeka wylewa i podmywa, gdy my byliśmy była to wąska strużka, którą można bez problemu pokonać o suchej stopie :)). Okolica porośnięta jest gajem palmowym. Ait Ben Haddou wybudowano prawdopodobnie w okresie średniowiecza. Stanowiła ważny punkt dla karawan na trasie z Marrakeszu na Saharę. Kazba podupadła, kiedy Francuzi wybudowali nowoczesną drogę przebiegającą z dala od tego miejsca. Ait Ben Haddou zbudowane jest z czerwonej ususzonej na słońcu gliny, co w blasku słońca powoduje, że miejscowość wygląda naprawdę imponująco. Dzięki swej magicznej scenerii, walorom historycznym i atrakcyjnej lokalizacji wioska była planem filmowym wielu filmów w tym tak znanych jak: Gladiator, Aleksander, Jezus z Nazaretu, Kundun, Lawrence z Arabii i wielu innych (Tymono, a te filmy kojarzysz??? Hihi, pewnie tak...jak widać, Maroko jest niezwykłym miejscem do kręcenia filmów :)). Tam, jakby czas się zatrzymał...a miejsce jest niezwykłe. Dla mnie jedno z najpiękniejszych, jakie widziałem :) :) :). Aż nie chciało się tego miejsca opuszczać :(. Czas jednak nieubłaganie upływał, a przed nami był jeszcze kawałek drogi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok z góry na kazbę:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mieszkańcy kazby:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Piesio, który de facto nas oprowadzał po kazbie...

Obrazek

W Ouarzazate odszukaliśmy dom gościa, któremu mieliśmy pomóc. Ale, jak się okazało, wyprzedził nas inny kierowca...Co było dalej nie wiemy, ale mamy nadzieję, że ktoś pomógł temu gościowi :). A samego miasteczka Ouarzazate nie zwiedzaliśmy. Pojechaliśmy dalej, a że zbliżał się zmierzch zweryfikowaliśmy nieco nasze plany. Postanowiliśmy dojechać do Boumalne du Dades - miasteczka stanowiącego dobrze położoną bazę wypadową do zwiedzania następnych zaplanowanych przez nas atrakcji :).

Poruszanie się po Maroku po zachodzie słońca jest trochę trudniejsze, zwłaszcza przejazdy przez miasteczka, które są nieoświetlone. Między 17 a 18 dzieciaki kończą zajęcia w szkołach i wracają do swoich domów niemal całą szerokością jezdni (pieszo i na rowerach). Wtedy kierowca musi bardzo uważać...a to spowalnia tempo jazdy.

Atlasowe widoki z auta przed zachodem słońca:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do Boumalne du Dades dojechaliśmy ok. godziny 19. Z przewodnika Pascala wyczytaliśmy, że najlepiej jest zatrzymać się w hotelu Bougafer. Dostaliśmy tam dwa pokoje, płacąc przy tym po 35 dh za osobę (prysznic na korytarzu w cenie). Tak mi się teraz wydaje, że to najniższa cena za nocleg, jaką płaciliśmy w czasie pobytu w Maroku. Standard hotelu może nie najwyższy, ale łóżka wygodne a i woda pod prysznicem gorąca :). Szef hotelu namówił nas na kolację - wybraliśmy tradycyjny tadżin :). Posiłek zamówiliśmy na 21.

Mieliśmy trochę czasu na poznanie miasteczka. Gdy do niego dojeżdżaliśmy był niewielki zgiełk - dzieciaki wychodzące ze szkoły, ruch w restauracjach. Gdy ok. 20 wyszliśmy na miasto, na ulicach było niemal pusto. Gdzieś nieliczni tubylcy do nas zagadywali - z jednym z nich Wiola wdała się w rozmowę, czy możliwy jest zakup...piwa :). Chłopaczek zaprowadził nas do restauracji. Tam dano nam ustronne miejsce i podano piwo marki "Speciale" spod lady :). Dostaliśmy małe puszeczki 0,25l (takich małych to jeszcze w życiu nie widziałem), które wypiliśmy niemal jednym haustem. Cena takiej "przyjemności" to 25dh. Taniej chyba byłoby nawet w Paryżu na wieży Eiffla :). W międzyczasie do naszego stołu dołączył młody Berber. W trakcie rozmowy zdradziliśmy, że wybieramy się na pustynię do Merzougi. Gość temat podchwycił. Zaczął opowiadać, że ma tam krewnych, którzy mają wielbłądy i że zorganizują nam wycieczkę na pustynię - 4 godziny jazdy na camelach, posiłek i nocleg w namiocie na pustyni i rano śniadanie. To wszystko w cenie 300 dh/ osoba. Pokazywał nam też książkę z wpisami. Były tam i polskie wpisy. Chciał nawet dzwonić do Polki, żeby ona opowiedziała, jaka to jego firma jest super :). Wiadomo, reklama dźwignią handlu. A jeszcze na dodatek chciał jechać z nami do Merzougi. Na nic zdały się nasze tłumaczenia, że wszyscy do auta się nie zmieścimy :(. A gdy chcieliśmy, by podał nam adres czy telefon byśmy sami odszukali go w Merzoudze, to jakoś nie był chętny do podania namiarów. Ostatecznie umówiliśmy się, że spotkamy się w Merzoudze następnego dnia ok. godziny 17.

Gdy wróciliśmy do hotelu, tadżin był gotowy. Smakował nam wyśmienicie :)...Po kolacji trochę posiedzieliśmy w hotelu. Następny dzień zapowiadał się bardzo atrakcyjnie i przyniósł dodatkowe, niespodziewane atrakcje :).

PS Danusiu, dziękujemy bardzo za Twój bardzo ciekawy wpis. Gratulujemy odwagi w próbowaniu marokańskich smakołyków i narodowych potraw, zwłaszcza zupy "ślimaczanej". Gdybyśmy wiedzieli, że wszelkie klątwy "żołądkowe" przypisane są Egiptowi, być może na coś więcej lokalnego byśmy się skusili. Masz też rację pisząc, że potrawy serwowane w małych lokalach są bardzo tanie...

Lidio...dzięki za wyjaśnienie, co to jest "słoweński" styl :). Na zdjęciach widać, że ja np. używam "patyków". Do Maroka jakoś udało mi się wepchać je do plecaka. Paweł też zwykle używa kijków, ale tam akurat ich nie miał...Wiola nie używa ich wcale, bo są dla niej niewygodne.

Tymono...specjalnie dla Ciebie szukaliśmy na youtube fragmentów filmów z Ait Ben Haddou. Nie udało się nic znaleźć. Pozostaje mieć nam nadzieję, że wymienione filmy widziałaś :)

Sławek, Plavac...piłkę nożną lubimy (Plavac, jak jeszcze kiedyś starczy Ci odwagi stanąć w bramce południa, to kilka piłek z siatki wyjmiesz :)).

Sławek liczymy na relację z Madery. A może wskoczycie z Renią na jakąś łajbę i podpłyniecie do Casy :). Miłego pobytu na portugalskich ziemiach :)
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:34 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 12.12.2009 20:43

Robcro napisał(a):Nie będę podawał, jaka firma organizuje takie wyprawy, by nie być posądzonym o krypto reklamę
Ja tam Cię o nic nie posądzę :wink: ale zdradź tajemnicę, bo ta ciekawość, co do piekła prowadzi, to mnie mocno męczy :wink:


Robcro napisał(a):specjalnie dla Ciebie szukaliśmy na youtube fragmentów filmów z Ait Ben Haddou. Nie udało się nic znaleźć.
Nie ukrywam, że wciągnęła mnie zabawa, w filmowe kojarzenie miejsc Waszej wędrówki. Nawet nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że Maroko tak często za scenografię robiło :D Teraz też zaczęłam się zastanawiać, czy Ait Ben Haddou gdzieś grało :D (bo z tego, co Wy pokazaliście, to mogła to być ładna scenografia :wink: ). Też odniosłam fiasko :wink:
Robcro napisał(a):Pozostaje mieć nam nadzieję, że wymienione filmy widziałaś
Melduję, że widziałam (z Casablanką włącznie). A Wy widzieliście? Jeśli nie - proponuję zacząć od Babla :D

z filmowym pozdrowieniem
:D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 19.12.2009 19:31

Odcinek VII - "Królewski" dzień - Doliny, wąwozy...viva rex Mohammed VI :)

Nowy dzień w Maroku zapowiadał się dla nas bardzo pracowicie. Zaplanowaliśmy zwiedzenie dwóch ciekawych miejsc - Doliny Dades oraz Wąwozu Todra oraz dojazd do Merzougi, która stanowi świetny punkt wypadowy na pustynię Erg Chebbi.

W nocy spało się nam dobrze, choć było nieco chłodno...a nawoływania muezinów nie były szczególnie głośne. Byliśmy wyspani i mogliśmy rozpocząć dzień, który obfitował w różne, interesujące atrakcje (niektóre zupełnie nieoczekiwane :)). Ale, po kolei...

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od przejazdu przez Dolinę Dades. Z Boumalne du Dades jak sama nazwa miasteczka wskazuje nie może być do niej daleko :). Zaczyna się ona praktycznie w samym miasteczku nieco w bok od drogi nr 10 Ouarzazate - Errachidia.

Obrazek
Droga przez dolinę...

Obrazek
Różne formy skalne

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Słynne bramy...takich pełno na trasie

Obrazek
Robimy przerwę na fotki...

Dolina wije się pomiędzy szczytami Atlasu Wysokiego - po drodze mija się gaje migdałowców i drzew figowych, cudowne formacje skalne oraz robiące wrażenie kazby i ksary przez 25 km do Ait Udinaru, gdzie przełom zwęża się gwałtownie i rzeka płynie przy samej drodze.

Obrazek
Jedna z kazb...

Obrazek

Początkowo droga biegnąca dolinką prowadzi po prostym, ale jej końcowy odcinek to piękna serpentyna. Auto trochę musi się namęczyć by ją pokonać :). Ale, zapewniam, że warto :). Choć, gdy dojechaliśmy na szczyt wzniesienia, było nieziemsko zimno, a słońce co dopiero zaczęło wschodzić za szczytów Atlasu. Poranki w Maroku naprawdę bywają chłodne...i co już nas nie zaskoczyło, krajobrazy, co kilka kilometrów zmieniały się niesamowicie.

Obrazek
Wschód słońca w Atlasie
Obrazek

Serpentynka:
Obrazek

Obrazek

Przez chwilkę zastanawialiśmy się, czy może nie warto było przejechać całej doliny i wjechać w Wąwóz Todra od strony Msemrir, ale po konsultacjach z tubylcami, zrezygnowaliśmy z tego pomysłu. Marokańczycy poinformowali nas, że dalej droga nadaje się do jazdy samochodami 4 x 4, ew. dla piechurów :).

Wracaliśmy więc tą samą drogą przez Boumalne, skąd musieliśmy dojechać do Tinerhir znajdujące się ok. 30 km dalej. Niestety, tak byliśmy zaaferowani krajobrazami, że nie spoglądaliśmy na mapę :(. Co prawda, po drodze widzieliśmy co trzeba przyznać, bardzo niewyraźny drogowskaz z napisem coś a'la "Toughra", ale nie przypuszczaliśmy, że to tam powinniśmy skręcić. Duża w tym moja wina, bo to mi szczególnie zdawało się, że to zły kierunek. W efekcie tracąc cenny czas zajechaliśmy za daleko stojąc jeszcze dodatkowo w małym korku spowodowanym przez...manewry wojskowe. Pewnie, marokańska gwardia szykowała się do pozorowanego ataku na czającego się za górami wroga (mają coś tam na pieńku z Algierią) :). Później, poznaliśmy, jak się nam zdaje, rzeczywisty powód ruchów królewskiej armii Maroka.

imagesh/15313/dscf9626.jpg
Twierdza - uwiecznione w drodze do Todry

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety, lub "stety" widziany wcześniej drogowskaz prowadził we właściwym kierunku. 15 km od Tinerhiru, na końcu żyznej doliny pełnej gajów palmowych i berberyjskich wiosek, ciągnie się przełom Todry, otoczony stromymi szczytami (300 m wysokości i 10 m szerokości w najwęższym punkcie), oddzielający Atlas Wysoki od Jbel Sarhro (słynny pustynny płaskowyż - tam występuje kamienista pustynia zwana hamadą). Dnem doliny płynie kryształowo czysta rzeka. Przed wejściem do wąwozu (wstęp bezpłatny, ale kasują za parking 5dh) wstąpiliśmy na kawę, colę...

Obrazek
Nasza ekipa, od lewej: Gabi, Robert, Wiola, Maciek, Paweł

Po ugaszeniu pragnienia zrobiliśmy sobie spacer wąwozem. Jego najważniejszy odcinek da się przejść bardzo szybko. Spacer pomiędzy ścianami przy dźwiękach szumiącego potoku jest bardzo przyjemny. W Todrze coraz popularniejsze staje się ostatnio uprawianie wspinaczki na pionowych ścianach nad przełomem. Akurat trafiliśmy na turystów próbujących tej trudnej sztuki. Wg miejscowych sprzedawców pamiątek byli to...Polacy :). Nasi są wszędzie :). Jak nie na rowerach, to na górskich szlakach, to wspinają się...

Obrazek
Wejście do wąwozu...

Obrazek
Popularny środek transportu...

Todra:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Polska ekspedycja wspinaczkowa...

Obrazek
Typowa marokańska pralnia

Daliśmy się też namówić na zakup chust. Młody sprzedawca zaproponował nam chusty po 1 euro/ sztuka. Przystaliśmy na jego propozycję - już nawet zaczął nas w te różnokolorowe chusty owijać. Gdy doszło już do sfinalizowania transakcji, młody pobiegł chyba po swojego zwierzchnika i wtedy nagle cena podskoczyła do 5 Euro :(. Zrezygnowaliśmy z zakupu...ale przymiarki mamy uwidocznione na fotografiach :).

Obrazek
Maciek

Obrazek
Robert

Obrazek

Obrazek
Wiola, w tle górka, na którą wspinali się nasi rodacy :)

Obrazek
Wiola & Robert

Wracając z Todry na chwilkę zatrzymaliśmy się na uwiecznienie pięknych (a jakże) widoków Atlasu, gaju palmowego i kazby...oczywiście turyści zaraz wzbudzili zainteresowanie. Na hasło, że w planach mamy pustynię, zaproponowali nam swoje camele. Grzecznie odpowiedzieliśmy, że już mamy rezerwację - wtedy zaproponowali to samo za 250 dh (tamten z Boumalne chciał 300 dh). Na wszelki wzięliśmy wypadek namiary...
Zwiedzenie doliny Dades i wąwozu Todra zajęło nam trochę czasu...a do pokonania był jeszcze spory odcinek. Spodziewaliśmy się, że pomimo wszystko na 17 do Merzougi powinniśmy w miarę spokojnie dotrzeć. Nie spodziewaliśmy się jednak, że ten dzień przyniesie nam nieoczekiwaną niespodziankę.

Obrazek

Obrazek
Wiola i Maciek prowadzą negocjacje

Obrazek
Marokański "rumak"

Obrazek
Stalowy rumak :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Już w drodze do Tinerhir zastanowili nas policjanci stojący przy drodze (na oko tak co 500 metrów)...nie wyglądali na obstawę wspomnianych wcześniej manewrów wojskowych. Szykowało się "coś" innego...a gdy w Tinejdad chcieliśmy wjechać w boczną drogę do Erfoud, jeden z policjantów stanowczym ruchem nakazał się nam zatrzymać. Po krótkiej rozmowie poproszono nas o zjechanie na stację benzynową. Wtedy mieliśmy pewność, że dzieje się coś ważnego, choć początkowo sądziliśmy, że jest to może jakiś rajd czy wyścig ew. że będzie to jakaś rządowa kolumna.

Obrazek
Tinejdad...

Na stacji straciliśmy około godziny, ale pozwolono nam jechać dalej :)...Nie ujechaliśmy za daleko. Kolejna blokada i znów musieliśmy zjechać na przypadkowy parking. Z zainteresowaniem dołączyliśmy do korowodu tubylców stojącego wzdłuż drogi. Gdy Wiola zaczęła rozmawiać z jednym z policjantów, wszystko się wyjaśniło. Tabuny ludzi czekały na przejazd...króla Maroka :). Teraz wszystko stało się jasne, po co te manewry, policjanci przy drodze (zapewniamy Was, że były ich setki...), flagi na każdym słupie, ozdobione bramy na drodze i w miastach. Wszystko na przejazd Mohammeda VI - króla Maroka. Mohammed VI jest władcą z dynastii Alawitów, synem swojego poprzednika Hassana II. Na tron wstąpił w 1999r. W porównaniu do ojca, Mohammed VI stawia na bardziej liberalną politykę. Ma tylko jedną żonę (inny tubylec przekazał nam, że żona króla jest w stanie błogosławionym :) - wg informacji, będzie to trzeci potomek. Pierworodny syn został już namaszczony na następcę i będzie nosił imię Hassan III :)). Mohammed VI przeprowadził szereg reform, choć z różnych źródeł wiemy, że dużo nadal jest do zrobienia w kwestii stosunków arabsko- berberyjskich (Berberowie stanowią zdecydowaną większość mieszkańców kraju). Nie będziemy tu jednak pisać o polityce :). I tak jest jej za dużo na forum...w późniejszych rozmowach przypuszczaliśmy, że król zapędził się w te strony na objazd kraju. Akurat zbliżała się, co prawda nieokrągła, bo 53 rocznica uzyskania niepodległości (18 listopada - tak jak moje urodziny :)). Być może to taka tradycja, że król raz na rok odwiedza różne zakątki swojego królestwa...tego nie wiemy.

Za punkt obserwacyjny wzięliśmy stolik w restauracji przy stacji benzynowej. Siedzieliśmy sobie popijając kawę czy tradycyjną herbatę...tak przy okazji, nie wiem, czy na wszystkich stacjach, ale na tej akurat było pomieszczenie do modlitwy. Salat muzułmanie muszą odmawiać 5 razy dziennie i może się przecież zdarzyć, że taki obowiązek będzie trzeba spełnić na stacji benzynowej.

Królewska kolumna to dziesiątki samochodów...i powietrzne patrole z pokładów śmigłowców. Nas bardzo zaskoczyło, że król...sam prowadził swoje auto :). To też zdecydowanie odmienne zachowanie od naszych standardów. Zdjęć nie porobiliśmy za dużo, gdyż jeden z porządkowych biegał z okrzykiem na ustach "no foto".

Obrazek

Obrazek
Brama w Erfoud z wielką podobizną króla Mohammeda VI

Przejazd króla trwał kilka sekund...ale zanim nas wypuścili, minęło sporo czasu. Było już niemal przesądzone, że do Merzougi na 17 nie dojedziemy :(. Szkoda, bo mieliśmy w planie dotrzeć na pustynię przy zachodzącym słońcu. Jeszcze w Erfoud straciliśmy kilka minut błądząc po uliczkach miasta. Uparliśmy się na dojazd na pustynię jakąś boczną dróżką - zamiast wybrać dłuższą, acz lepiej oznaczoną drogę. W efekcie młody tubylec na rowerze poprowadził nas na tą oznaczoną drogę :).

Do Merzougi było już niedaleko - podziwialiśmy zachodzące słońce i zastanawialiśmy się, czy nasz znajomy z Boumalne du Dades będzie na nas czekał. Gdy dojechaliśmy do Rissani tradycyjnie błądząc w uliczkach miasteczka, jakiś jeep na angielskich blachach zaczął nam dawać sygnały świetlne. Początkowo, zignorowaliśmy go, no bo wiadomo, po jakie licho chce nas zatrzymać. Na marokańską policję, to nie wyglądali :). Jeep ruszył za nami ciągle mrugając światłami...trochę nam podskoczyła adrenalina. W końcu postanowiliśmy się zatrzymać - jakby co, to łatwo się nie poddamy :). I co się okazało? Ludzie z jeepa reprezentują firmę Soleil Bleu od tego kolesia z Boumalne :). Dla nas było to sporym zaskoczeniem, że tyle na nas "czatowali" - pewnie tamten podał im numer naszej tablicy rejestracyjnej i po niej nas poznali. Wiola zaczęła z gościem z jeepa rozmawiać i poinformowała go, że w Todrze zaoferowali nam wycieczkę na pustynię za niższą cenę. Ten choć niechętnie zgodził się na 250 dh :). Coś tam mówił, że skoro po sezonie i 5 osób, to taka cena jest dla niego do przyjęcia. Dla nas w sumie mniej istotne było, kto wycieczkę organizuje a co miało być uwzględnione w uzgodnionej cenie - przejazd na wielbłądach na pustynię i z powrotem, tadżin na kolację, nocleg na pustyni i śniadanie w bazie :).

Po dograniu detali pojechaliśmy za jeepem do bazy - schroniska znajdującego się w bliskiej okolicy Merzougi. Dotarliśmy tam już, gdy było zupełnie ciemno. Mieliśmy do wyboru - albo zostać w bazie albo ruszyć przepięknie rozświetloną gwiazdami nocą w nieznane na grzbiecie wielbłądów. Po krótkiej analizie sytuacji wybraliśmy nocną podróż w głąb pustyni :).

Po przepakowaniu - na camele mogliśmy zabrać w zasadzie tylko najpotrzebniejsze rzeczy, w tym śpiwory, wodę (to, co damy radę wziąć na plecy), zaczęło się dosiadanie naszych rumaków :). Oprócz Wioli nikt wcześniej nie jechał na wielbłądzie. Przeżycie ciekawe, choć po pierwszych chwilach entuzjazmu, jego poziom malał z każdym pokonywanym metrem. Niezbyt wygodnie, a wg zapewnień mieliśmy jechać do celu około 2 godzin. Powoli zaczęliśmy modlić się, żeby ten czas minął jak najszybciej. Widoków podziwiać nie było jak, bo wokół nas panowała głęboka noc :). Pewnie niewielu turystów mogło doświadczyć nocnej jazdy po pustyni. Na szczęście, albo nasze wielbłądy wyczuły, że nam niewygodnie, albo prowadzący nas Berber zrozumiał nasze narzekania i po ok. godzinie dotarliśmy do obozowiska. Przy zejściu z rumaków musieliśmy uważać, żeby nie fiknąć do przodu:).. Dobrze było znów poczuć grunt pod nogami, co prawda miękki, ale stały :).

W obozowisku rozgościliśmy się...zajęliśmy jeden wielki namiot. Na rozgrzewkę podano nam herbatę wiadomego smaku :). W oczekiwaniu na kolację (cały dzień mało jedliśmy) trochę posiedzieliśmy na zewnątrz. Rozmawialiśmy, podziwialiśmy niebo usiane milionem gwiazd (nie liczyliśmy dokładnie :)).

Tadżin podano nam do namiotu - tam wszyscy z apetytem dosiedliśmy się do wielkiej miski jedzenia :). Apetyty dopisywały. Tadżin smakował wyśmienicie i miskę opróżniliśmy do końca...przed snem rozlaliśmy sobie resztki środka profilaktycznego przywiezionego z Polski :).

Zostało nam tylko położyć się spać. Pustynny piach został obłożony matami, dostaliśmy też koce. Wskoczyliśmy w śpiwory, nakryliśmy się otrzymanymi kocami trochę obawiając się, czy nie będzie nam za zimno - wielokrotnie słyszeliśmy, że noce na pustyni bywają bardzo chłodne...wszyscy szybko zasypiamy :).

PS Tymono, większość z podanych filmów widzieliśmy - Aleksandra to nawet niedawno puszczali w TV. Ale, Babla to raczej nie widziałem za to widziała Wiola. Podobnie jak Ty gorąco mi go poleca :)...a co do dzisiejszego odcinka, to w Dades czy Todra nie powstały raczej żadne filmy, o których byłoby głośno :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:36 przez RobCRO, łącznie edytowano 6 razy
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13022
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 19.12.2009 19:57

Piękne widoczki w tym odcinku :) (w poprzednim zresztą też :D) :!: , Wspaniałe wąwozy, "płonące" kazby, no i te niebieskie 8) serpentyny - już tylko patrząc na fotki nam :roll: zawrót głowy...

"Zadymę" związaną z przejazdem króla Mohammeda VI też miałam okazję pooglądać :) , tyle że sceneria była zupełnie nieegzotyczna (bo w Ifrane jest zupełnie niemarokańska - wręcz europejska architektura), no i króla :? nie udało się zobaczyć, bo odjechaliśmy stamtąd zanim władca przybył...
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 19.12.2009 20:04

Danusiu, dzięki za miłe słowa...:D

PS cieszymy się, że śledzisz nasze marokańskie przygody...
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 20.12.2009 11:42

Robercie ale rewelacyjne są te marokańskie krajobrazy :!: :idea: 8O . Teraz to już nie na żarty czuję się zachęcony do odwiedzenia tego kraju :lol:

Uwielbiam takie klimaty, suche, pustynne góry, zagubione wśród nich wioski, pięknie poprowadzone drogi (serpentyna - zabójcza.... , ciekawe kto był kierowcą :cool: ). To dlatego w Chorwacji chyba najbardziej jak do tej pory podobał mi się "pustynny" Pag :lol:

Miasta i zabytki wiadomo, też warto zobaczyć, ale chyba najciekawsze jak dla mnie jest to, co między nimi...... :D

Pozdrawiamy
P i M
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 21.12.2009 08:31

Normalnie Rajd Dakar :)
Pięknie.
Pzdr.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 22.12.2009 19:35

Odcinek VIII - Erg Chebbi

Noc minęła nam wyśmienicie. Muszę przyznać, że w żadnym innym miejscu w Maroku, nie spało się tak dobrze jak właśnie na pustyni :). W gruncie rzeczy obawialiśmy się, że może być na odwrót, że wcale się nie wyśpimy, czy to z powodu chłodu czy też niewygody. Spotkało nas jednak miłe zaskoczenie :). Co prawda, chciałoby się pospać dłużej, ale ze względu na to, że mieliśmy oglądać wschód słońca, zegarki nastawiliśmy na 5.00 rano :(. Nie muszę dodawać, że wstawanie przyszło nam z oporami...

Ranek faktycznie był dosyć chłodny - trzeba było założyć na siebie kurtki, polary :). W oczekiwaniu na wschód słońca, zaczęliśmy wdrapywać się na wydmy Erg Chebbi. Erg Chebbi jest jednym z najpopularniejszych miejsc odwiedzanych przez turystów w Maroku. Można by powiedzieć, że jest to przedsionek Sahary. Ma on ok.20 km długości oraz 5 km szerokości. Wydmy sięgają tam 150 m. wysokości. Nasi Berberowie mówili nam, że ich baza znajduje się właśnie wśród tych najwyższych :).

By podziwiać wschód słońca, wdrapaliśmy się na jedną z wydm. Nie było to wcale takie proste, bo wejście na wydmę wymaga trochę wysiłku. Piasek potrafi postawić opór :). Za to widoki przepiękne. Zmieniające się kolory piasku, różne ślady i tropy na nim...po prostu bajkowy świat, który nas urzeka :). Robimy masę zdjęć...ok. 6.00 rano wschodzi słońce. Od razu robi się zdecydowanie cieplej.

Uchwycone przed wschodem słońca:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Przyczajony tygrys :)

Obrazek

Obrazek

Uchwycone po wschodzie słońca:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
...kto zostawił tu swój trop???

Obrazek
...i w którą stronę iść???

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po nacieszeniu się widokami powoli zbieramy się do powrotu do bazy. Nasze rumaki czekają na nas cierpliwie. Nam jakoś nie spieszno, żeby na nie wskoczyć. Ale, bez dwóch zdań lepiej wracać wierzchem niż drałować piechotą w coraz to bardziej palącym słońcu i zapadającym się piachu :).

Przed powrotem:
Obrazek
nasze wierzchowce

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
nasz obóz...

Powrót z pustyni mija szybciej. Może po części dlatego, że sporą część uwagi poświęcamy na fotografowanie :). Widoki mnie po prostu zachwycają :). Wokół sam piasek, gdzieniegdzie jakiś krzaczek...tak właśnie wyobrażałem sobie pustynię - trzecie miejsce po Toubkalu, Ait Benhaddou, które chciałem odwiedzić w Maroku. I jak w przypadku dwóch poprzednich miejsc, tak i w tym bardzo mi się podobało :).

Powrót z pustyni:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Do bazy - schroniska wróciliśmy ok. 9. W oczekiwaniu na śniadanie mogliśmy się odświeżyć. Śniadanie dostaliśmy w stylu kontynentalnym - pieczywo, soczek, herbata, miód, serek, dżem. Pojedliśmy i mogliśmy ruszać dalej.

Obrazek
studnia, tuż przed bazą...

Obrazek
nasze miasteczko, w tle Erg Chebbi

W schronisku:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Piątek był dla nas już w zasadzie pierwszym dniem powrotu i tego dnia chcieliśmy podjechać jak najbliżej Casy, skąd mieliśmy lot powrotny do Polski. Oczywiście mając jeszcze jedno miejsca do zobaczenia w zanadrzu :).

Po starcie z Merzougi kierowaliśmy się na Errachidię. Za tym miasteczkiem znajduje się niewielkie jeziorko Hassan Addakhil. Mieliśmy nadzieję, że zaparkujemy tam na chwilkę na poranną kawę. Ku naszemu zdziwieniu, wokół jeziora nie ma żadnej infrastruktury turystycznej :(. Być może wynika to z faktu, że gdy już skręciliśmy nad jezioro, to pojawił się szlaban i najprawdopodobniej znajduje się tam teren wojskowy. Hassan Addakhil to specyficzne jeziorko, bo wokół nie ma nic zielonego. Sama woda a wokół nagie wzgórza Atlasu...a kawę wypiliśmy gdzieś po drodze.

W Zeidzie odbiliśmy z głównej trasy (nr 13). Boczna droga okazała się bardzo dobra, niemal pusta, choć w niektórych miejscach brakowało asfaltu lub trafiała się mała dziura. Gdzieś też utknęliśmy na kilka minut z powodu robót drogowych.

Widoki po drodze na metę:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z bocznej dróżki po jakiś ok. 100 km znów wjechaliśmy na główną drogę - nr 8, która pod wieczór doprowadziła nas do Beni Mellal. Miasto to wybraliśmy na naszą piątkową metę :). Jak to już bywa w marokańskich miastach i w Beni Mellal trochę pobłądziliśmy zanim odszukaliśmy nasz hotel - "es - Saada". Znajduje się on w centrum, blisko głównej ulicy.

Po zajęciu pokojów (płaciliśmy coś ok. 40 dh/ osoba), poszliśmy na miasto coś zjeść. Z przewodnika Pascala wyczytaliśmy o fajnym lokalu, ale okazało się, że kiedyś to może i było tam fajnie, a teraz to znajduje się tam...arabska pijalnia piwa przypominająca polską "mordownię" rodem z PRL'u. Szybko stamtąd uciekliśmy na uliczki medyny, ale i tam nie znaleźliśmy nic :(. Do wyboru były kurczaki z różna (ceny wyższe niż u nas i to znacznie), albo takie lokale, gdzie krzywo by patrzyli na kobiety. Tak, Beni Mellal wydawał się nam być najbardziej fundamentalistycznym miastem na naszej trasie. Zero turystów, za to typowo arabski klimat...

Postanowiliśmy urządzić posiłek na kwaterze. Zakupiliśmy trochę owoców i warzyw - mandarynki (paskudne :(), daktyle, migdały, granaty, pomidory. Ceny tych dobrodziejstw były naprawdę niskie...a jakby co, to mieliśmy jeszcze zapas chińskich "smakołyków" na szybko :).

W hotelu trochę posiedzieliśmy, pogadaliśmy, pograliśmy w remika...i trzeba było iść spać. Eh...już od razu nie spodobały mi się poduszki. Szybko zamieniłem je na swój polar, który położyłem sobie pod głowę. Wiola postąpiła podobnie...

PS Jacku - na Erg Chebbi wielu próbuje swoich sił i sił swoich aut czy quadów. Nasi wspaniali motocykliści Przygoński, Czachor czy Dąbrowski jeździli po bezdrożach Maroka. Ale, czy to akurat było Erg Chebbi, tego nie jestem pewien...

PS Kulki - naprawdę warto zajrzeć do Maroka. Kraj niezwykły z przepięknymi, bardzo zróżnicowanymi krajobrazami. W dodatku cenowo atrakcyjny. Warto pomyśleć o takiej wyprawie jak my :). Po prostu na miejscu wypożyczyć auto i jechać przed siebie...i na pewno przydaje się znajomość francuskiego. Bez zdolności językowych Wioli byłoby nam tam zdecydowanie trudniej...

PS Tymono...i coś specjalnego dla Ciebie. Tym razem, niespodzianka muzyczna. Miłego słuchania...:)

Z okazji zbliżających się Świąt, życzymy wszystkim naszym czytelnikom, żeby upłynęły one w miłej, rodzinnej atmosferze, by Mikołaj przyniósł mnóstwo prezentów pod choinką a nowy rok 2010 był lepszy niż 2009 i obfitował w podróże te bliższe i te dalsze
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:39 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 22.12.2009 20:02

Rob - relacja pustynna miodzio :idea:
Pozdrav, również Wesołych Świąt, wszystkiego NAJ i nowych kierunków w 2010 r. :papa:
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13022
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 22.12.2009 21:29

Kolory pustyni - rewelacja 8) .

RobCro napisał(a):Do wyboru były kurczaki z różna (ceny wyższe niż u nas i to znacznie), albo takie lokale, gdzie krzywo by patrzyli na kobiety. Tak, Beni Mellal wydawał się nam być najbardziej fundamentalistycznym miastem na naszej trasie. Zero turystów, za to typowo arabski klimat


Turystów zero :) , bo dla wycieczek to miejsce przelotowe (na dodatek byliście w termnie "niewycieczkowym") albo co najwyżej noclegowe w trasie między Fezem a Marrakeszem. I mało kto ze "zorganizowanych wycieczkowiczów" zapędza się w medynę :wink: . Na nasz zapełniony w 100% autokar na taki pomysł wpadła tylko nasza czwórka :lol: .
I podobało mi się tu 8) , szczególnie ten prawdziwie arabski klimat, który na objazdówkach po Maroku organizowanych przez biura podóży, tak naprawdę :? mało gdzie można w pełni poczuć... Do wspaniałych klimatycznych miejsc, jakie pokazałeś wcześniej, autokarowcy raczej nie docierają :cry:

Co do jedzenia w medynie w Beni Mellal - to właśnie tu w końcu zdecydowaliśmy się na ślimakową zupę :wink:. No i mieliśmy więcej szczęścia od Was w poszukiwaniu bardziej od ślimaków sycących, ale jak najbardziej lokalnych :) potraw. I szczerze mówiąc, kurczaki jakoś mi się w oczy :roll: nie rzuciły...

Kobiety a lokale w Beni Mellal... Cóż, tak tam pewnie jest, że nie są mile widziane, ale to tylko podkreśla autentyczność :) arabskiego klimatu, nieskażonego tłumami turystów. Ponieważ nas było trzy baby i jednen rodzynek, więc to Jurek wchodził najpierw sam do lokalików, sprawdzał czy jest tam do jedzenia coś, co nas mogłoby zainteresować :wink: , a dopiero wtedy pytał co z obecnością kobitek przy stolikach...
Beni Mellal wyjątkiem nie było, nawet w Casablance nie wszędzie w lokalach na panie patrzono łaskawszym (lub co najmniej obojętnym :wink: ) okiem... A jeśli już mogłyśmy dostąpić takiego zaszczytu, to :? niekoniecznie w tym samym pomieszczeniu, w którym jadali ichni mężczyźni. Żebyśmy mogły zjeść zupę z soczewicy przy warzywnych straganach w medynie, wystawiono nam stolik :idea: na zewnątrz. Ale wszyscy, którzy przechodzili obok (płci obojga :wink: ) nie traktowali nas jak trędowate, lecz uprzejmie życzyli nam smacznego 8) .
Podobnie przy ślimakach w Beni Mellal, które co prawda jedliśmy siedząc na krawężniku :lol: (bo przy wózku ze ślimakami nie było innego miejsca aby przysiąść, a miseczkę trzeba było sprzedawcy oddać po spożyciu) :arrow: przechodząca obok sympatyczna pani poinstruowała nas jak się do tego dobrać i w którym momencie popić ślimakowe gluty brunatną zalewą.
Z kolei jeśli idzie o miejsce, w którym mogłyśmy usiąść w lokalu z konkretami, to w Beni Mallal dla odmiany nie pozwolono nam na :o zajęcie stolika na zewnątrz, lecz koniecznie musiały to być miejsca w środku :wink: . A mężczyzn było tam całe mnóstwo, naszą płeć reprezentowałyśmy wyłącznie my :) . Tyle, że musiałyśmy usiąść przy wskazanym skrajnym stoliku tuż przy drzwiach, a nie przy tym, który podobał nam się najbardziej. Poza tym żadnych dyskryminacji przy obsłudze nie odczułyśmy :D , ale może dlatego potraktowano nas przyjaźnie, gdyż przysiadł się do nas miejscowy nauczyciel francuskiego, z rodowodu autentyczny Berber z woski w pobliżu najsłynniejszego marokańskiego wodospadu. On był naszą przepustką w arabskim lokalu, w zamian za to miał niepowtarzalną i niewątpliwie rzadką :wink: okazję na drobne ćwiczenia konwersacji po angielsku (bo my z francuskiego tylko kilka liczebników :oops: ).

Pozdrawiam świątecznie całą Waszą ekipę
Obrazek
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe

cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 30
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone