Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 02.12.2009 18:18

dangol napisał(a):
Tymona napisał(a):No toś mnie rozczarował :wink: :lol: a ja cały czas myślałam, że tam do tej pory po ulicach Humphrey Bogart spaceruje :lol: Mit prysnął :wink: :lol:


Marokańczycy prawdziwego Ricka - Bogarta wszak tam nigdy na żywo nie widzieli :lol: , chyba że ktoś pofatygował się do Los Angeles w czasie, gdy film kręcono:wink:

No teraz Danusiu to mój świat w ogóle legł w gruzach :lol: :lol: te filmy to jednak jakąś ułudę pokazują :wink: :lol:

pozdrawiam
:D
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13026
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 02.12.2009 18:26

Pochlipać w chustkę do nosa można nawet wtedy, gdy Casablanka jest tylko studiem filmowym. Twórcom udało się to wyśmienicie, film po tylu latach cały czas wzrusza. No i w pewnym sensie jest reklamą miasta :wink:
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15079
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 03.12.2009 15:25

Egzotyczne Maroko, górska wyprawa.
Robercie, wielki szacun dla Was za takie ciekawie zaplanowane wakacje :D

Już nie mogę się doczekać fotek Atlasu Wysokiego :D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 04.12.2009 18:22

Odcinek III - Długi spacer w słońcu...

Rano wstajemy wcześnie, ale nie zrywamy się z łóżek...dobrze sobie pospaliśmy :).

Plan na niedzielę jest prosty - musimy dojść do schroniska Muflon położonego na wysokości 3.200 m.n.p.m. :). Z różnych opisów i relacji wiemy, że podejście zabiera od 4 do 8 godzin. Przyjęliśmy, że powinniśmy się spokojnie zmieścić w 6 godzinach, więc nie ma żadnego pośpiechu...

Na śniadanie spożywamy przywiezione z kraju "słodkie chwile" czy podobne rozpuszczalne potrawy :). Jak już wspomnieliśmy z obawy o nasze żołądki, na razie nie ryzykujemy miejscowych potraw. Z gospodarzami uzgadniamy, że część naszych klamotów zostawimy u nich. W góry zabierzemy tylko to, co jest nam najbardziej potrzebne. Ok. 9 jesteśmy gotowi do drogi. Razem z nami wyrusza para belgijsko - niemiecka. Dnia poprzedniego przy kolacji rozmawialiśmy z nimi o planach na następne dni. Wyrazili oni gotowość podłączenia się do nas...obawiali się, że mogą zgubić szlak :).

Po ostatnich wskazówkach od gospodarza ruszamy w drogę. Pogoda dopisuje. Jest słonecznie, ciepło, na horyzoncie żadnej chmurki...zapowiadał się piękny dzień. Oprócz naszej trójki i idących za nami naszych sąsiadów, na szlaku spotykamy kolejnych wędrowców - po mowie oraz urodzie przypuszczamy, że to Anglicy :).

Obrazek
...w drodze do Aremd.

Trasy nie sposób pomylić...startując z górnej części Imlil tak jak my, trzeba iść wzdłuż drogi do następnej wsi - wg różnych map czy źródeł osada ta nazywa się Aremd, Arumd, Around. Gdyby jednak ktoś podchodził z dolnej części Imlil, to szlak zaczyna się w środku wsi - przy jedynym drogowskazie (droga tam odbija w prawo a szlak wiedzie prosto). Aremd położone jest wyżej niż Imlil, ale na pierwszy rzut oka wygląda biedniej niż Imlil. Przypuszczam, że Imlil czerpie większe zyski z turystyki i większość turystów tam się zatrzymuje :). Z drugiej strony z Aremd jest bliżej i chyba jest lepszą bazą wypadową...

Imlil:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aremd:
Obrazek

Za Aremd szlak się wypłaszcza i przechodzi się przez teren "kopalni odkrywkowej". Do dziś jednak nie wiemy, co tam kopali i chowali w workach. Może jakieś ichniejsze złoto. Może po prostu ziemię...

Po przejściu tego płaskiego odcinka rozpoczyna się długa wspinaczka w górę - początek przy tabliczce informującej o wejściu na teren Parku Narodowego Toubkal. Szlak jest porządnie oznakowany. Może nawet aż za bardzo. Wielkie, białe kropy widoczne są co kilka metrów. Nie sposób się zgubić.

Spotykamy sporo schodzących z góry turystów. Wśród nich są i rodacy. Chwilkę z nimi rozmawiamy, pytamy się o warunki na szczycie. Wiadomości są obiecujące...Mijamy też miejscowych m.in. starszą kobietę znoszącą z góry na swoich plecach snopek trawy :). Wiola podejmuje z nią rozmowę. Kobieta prosi nas o coś do jedzenia. Dajemy jej słodycze, za co nam bardzo dziękuje :). Los ludzi w tym regionie musi być ciężki.

Mijamy też kilka domków, małych osad - wszyscy zapraszają nas na swoją herbatę :). Dzień wcześniej poznaliśmy jej wyjątkowy smak...Można też kupić coś do zjedzenia czy do picia. Nie ma więc problemu, gdyby ktoś nie miał swojego prowiantu lub gdyby ten prowiant szybko się skończył (wiadomo, gdy idzie się latem zapotrzebowanie na płyny wzrasta wielokrotnie :) - nie ma potrzeby noszenia kilku butelek z wodą). My mamy swoje zapasy wody i jedzenia :).

Po kilku godzinach marszu robimy sobie zasłużony odpoczynek. Słońce już w pełni na horyzoncie. Dogrzewa nieźle...a o cień trudno... Taki to już urok tego szlaku., że wiedzie niemal niezacienioną doliną. Spożywamy kanapki...zastanawiamy się, ile nam jeszcze zostało.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
...kamień z oznakowaniem szlaku i czasem przejścia :)

Gdy ruszamy dalej, idzie mi się coraz gorzej. Wydaje mi się, że nieco przeliczyłem się ze swoimi siłami. Na starcie narzuciłem zbyt mocne tempo. Teraz za to płacę...:(. Paweł wyraźnie nas zostawił a ja wlokę się za Wiolą. Zaczynam się obawiać, że może powtórzyć się sytuacja z Qafa Peje. Jest mi za gorąco bo zabrałem czarną koszulkę z długim rękawem:( Spodziewałem się jednak, że pomimo, że to Afryka to na wysokości 3 tys. w listopadzie będzie zdecydowanie chłodniej.

Po ok. 5 godzinach marszu naszym oczom ukazuje się widok na budynki :). Przypuszczamy, że to już nasze schronisko. I choć wydaje się ono być tak blisko, to dojście do niego zajmuje nam jeszcze około godziny - robiąc krótkie przerwy na fotografowanie "załamania" pogody nad Atlasem.

Obrazek
...w oddali schronisko Muflon.

Obrazek
Ciemne chmury nad Atlasem :)

Obrazek

Obrazek

Gdy docieramy pod schronisko, słońce zachodzi i robi się zimno. Paweł w skupieniu, lekko zmarznięty czekał na nas dobre pół godziny...A zatem, wybierając się w listopadzie w góry Atlas należy spakować ciuchy na 2 pory roku tj. krótki rękawek i czapka z daszkiem na spacer w ciągu dnia a po zachodzie słońca ciepły polar i czapka zimowa!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Szybko załatwiamy formalności związane z noclegiem. Nocleg kosztuje w tym schronisku 100 Dh. Celowo piszę "w tym", bo są dwa schroniska położone obok siebie. My byliśmy w schronisku Muflon. Tuż obok położone jest schronisko prowadzone przez Francuski Klub Alpejski CAF. Tam jednak ceny są wyższe - 150 Dh za nocleg. Być może warunki są tam lepsze, ale tego nie wiem, bo do niego nie wchodziliśmy...

Obrazek

Dostajemy duży pokój 14-stosobowy :). Nikogo nam do niego nie dokwaterowano. Na innych salach było trochę międzynarodowego towarzystwa - słyszałem niemiecki, słoweński. Nasz pokój, choć wielki, to ciemny, bo prąd włączyli dopiero wieczorem. A i tak na niewiele się to zdało - lampy w pokoju tak były rozmieszczone, że siedzieliśmy w mroku. Trochę też posiedzieliśmy przy kominku, choć za duże ciepło to od niego nie biło...wzięliśmy prysznic, ale na kilka stanowisk tylko dwa były czynne i tylko w jednym była gorąca woda. Warunki nieco spartańskie i piekielnie zimno, ale trzeba pamiętać o lokalizacji, wysokości etc.

Zrobiliśmy sobie swojską kolację - nieśmiertelne zupki-trupki :). W schronisku można zamówić posiłek - widzieliśmy, jak jacyś goście dostali olbrzymią porcję spaghetti, do którego dodano...keczup :). Można i tak :).

Przed snem posiedzieliśmy i pogadaliśmy trochę u siebie w pokoju. Zaczęło robić się coraz zimnej...a kładąc się do snu ubieramy się we wszystko, co mamy :). Nie mogę uwierzyć, ale Wiola i Paweł kładą się spać w...czapkach (swoją oddaję Wioli :)). Próbujemy zasnąć...i tylko słyszę, jak Wiola obok już sobie smacznie śpi :). Dobranoc...

PS Tymono - Magdo, tak mi przykro, że Twoje wyobrażenia o Casablance legły w gruzach :). Mamy za to dla Ciebie drobny prezent. Miłego oglądania...co do pogody, nie uprzedzając szczegółów z dalszej części wyprawy, zdradzimy, że pogoda trafiła się nam idealna :). Choć listopad to już pora deszczowa, na nas nie spadła ani kropelka :).

Ala, kwaterę mieliśmy w samym Imlil..

Danusiu, zupę, którą wspominasz spróbowaliśmy później...

Kulki, dzięki za miłe słowa...po części, jest jak pisze Ala, że trzeba poczytać...im więcej, tym lepiej. "Własne" biuro podróży cechuje to, że jak wszystko jest cacy, to oki. Gdy się zaczną problemy, to niestety nie ma rezydenta i "cięgi" spadają na głowę organizatorów. Lubimy jednak taki sposób podróżowania i dzięki niemu poznajemy nowe kraje z innej strony niż tradycyjne wycieczki. Sami zresztą też tak podróżujecie i jesteśmy pełni dla Was podziwu...

Agnieszko...witaj w relacji :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:27 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
magiana
Turysta
Avatar użytkownika
Posty: 13
Dołączył(a): 13.11.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) magiana » 04.12.2009 21:42

na początek gratulacje serdeczne zdobycia czterotysięcznika! widzę po zdjęciach, że pogodę faktycznie mieliście cudną i widoki dzięki temu też. nasza ekipa nie miała tyle szczęścia, a wręcz pecha, wchodzili we mgle i widoków mieli zero.
może się mylę, ale zdaje mi się, że na drugiej i trzeciej fotce jest wioska Mzik, czyli tam, gdzie my spaliśmy. właściwy Imlil jest całkiem w dolinie. tak nam przynajmniej na mapie pokazywał nasz gospodarz.
pozdravki :)
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 07.12.2009 11:11

RobCRO napisał(a):Z różnych opisów i relacji wiemy, że podejście zabiera od 4 do 8 godzin...

Niezła rozbieżność.
Coś jest takiego w tych zdjęciach - nie potrafię tego opisać - proszę więcej.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 08.12.2009 19:17

Odcinek IV - Na dachu Atlasu

Noc miałem zupełnie do bani :(. Nie wiem, czy spałem choć godzinę. Z zazdrością słuchałem w nocy, jak Wiola lekko pochrapuje. A sam czekałem tylko na dźwięk budzika, który nastawiłem na 5.00.
Gdy zadzwonił, byłem zadowolony, że noc wreszcie dobiegła końca. To rzadko się zdarza...w dodatku wstałem z lekkim bólem głowy :(.

Jak później wyczytałem, niewyspanie oraz ból głowy, to dwa podstawowe objawy lekkiej choroby wysokościowej. Widocznie za szybko wszedłem na 3.200 m.n.p.m. W sumie w dwa dni z poziomu zerowego (Casa) doszliśmy do Muflona. Dobrze choć, że jeden nocleg wypadł nam w Imlil. Paweł podobnie jak ja nie zaliczył nocy do przespanej...Wiola zaś w ciągu dnia skarżyła się na bóle głowy :(. Profilaktycznie łykamy środki przeciwbólowe, które trochę nam pomagają.

Ciekawe zjawisko zaobserwowaliśmy przed wschodem słońca. Wyglądając przez okna wyglądało jakby dokoła był śnieg. Na szczęście, to było tylko złudzenie...na prawdziwie zimowe warunki nie byliśmy przygotowani.

Po przebudzeniu zaczęliśmy się szykować do wyjścia. Dogadaliśmy się, że część ekwipunku zostawimy w schronisku :).

Naszym celem na ten dzień był najwyższy szczyt gór Atlas i całej Afryki Północnej - "Jbel Toubkal" - 4167 m.n.p.m. Oczywiście, wyjazd w jakiekolwiek miejsce dla nas przeważnie związany jest ze zdobywaniem górek. Nie inaczej było w Maroku. Przed wyjazdem, nikt z nas nie miał chyba zielonego pojęcia, że góry Atlas mogą się wznosić na aż taką wysokość. Wydawało się nam, że mogą one mieć max. 2500m. A tu jaka niespodzianka - Toubkal ma grubo 4000m. :). Studiując różne stronki w necie, dowiedzieliśmy się, że wejście na szczyt nie jest trudne technicznie. Paweł jedynie obawiał się o pogodę...w końcu jechaliśmy tam w listopadzie. Listopad zaś jest pierwszym miesiącem pory deszczowej. Przed wylotem do Maroka napisałem maile do obu schronisk z zapytaniem o prognozę pogody. Dostałem odpowiedzi, że opady śniegu opóźniają się i spodziewane są dopiero w grudniu :). Obawialiśmy się również, jak nasze organizmy zachowają się na wysokości ponad 4.000 metrów. Nikt z nas wcześniej nie był tak wysoko...

Szukając info o Toubkalu, korzystaliśmy np. z takich stron:
- Toubkal na summitpost. Nawiązałem nawet kontakt z autorem i od niego trochę informacji uzyskałem, głównie na temat bazy noclegowej, czasów przejść...
- Ciekawy opis wycieczki w góry Atlas. Z Markiem prowadziłem korespondencję, by wypytać się o warunki na Toubkalu. Marek "straszył" nas, że w listopadzie to warunki mogą być zimowe. Ponadto, Marek przekazał nam, że szlak jest nieco "syfiasty". Od razu mieliśmy "majkowe" skojarzenia :). Choć przypuszczaliśmy, że tak syfiarsko, jak właśnie w Przeklętych, to pewnie już nigdzie na świecie nie ma.
- galerie z listopadowych wejść na szczyt

Przeglądając ogromne zasoby "naszego" forumowego Wojtka - Franza widziałem, że był w Maroku. Niestety, na Toubkala nie szedł. A byłoby bardzo dobre źródło informacji...

Map w necie też jest sporo i generalnie, nie ma musu, żeby idąc tylko na tą jedną górkę kupować mapę całego Atlasu. Mapy są dosyć drogie (bez znaczenia, gdzie kupowane, czy przez neta czy na miejscu w Afryce)...a gdyby komuś jednak zależało na mapie, to można zamówić sobie coś takiego. Wg mnie, niepotrzebny wydatek. Pewnie gospodarze, u których się nocuje dysponują drukowaną mapą (nasi takową posiadali) :). Gdyby ktoś się wybierał, to dysponuję również skanem mapy od Ali :). W sieci jest sporo innych skanów, np. na czeskim serwerze tutaj albo umieszczone przez Niemców tutaj.

Ok. 7 ruszyliśmy na szlak. Ranek był chłodny, ale zwiastował ładną pogodę. Jedynie wiatr smagał nas przenikliwie po twarzy. Gdy słońce powoli zaczęło wschodzić, otaczające szczyty zaczęły przybierać pomarańczowe barwy :). Widoki przepiękne...

Obrazek
Przed wschodem słońca

Wschód słońca:
Obrazek

Obrazek

Początek szlaku wznosi się łagodnie w górę. Trzeba uważać, żeby się nie pomylić - "białe kropy" charakterystyczne dla podejścia do schronisk, nie wiodą na Toubkala, ale na drugą stronę doliny. Jest jednak wyraźna różowa strzałka z napisem "Toubkal". Trzeba też przekroczyć strumyk i jest tam, zaraz za nim, jedyne miejsce na całym szlaku, gdzie trzeba użyć rąk :).

Dalej szlak zakosami wspina się w górę i szybko zdobywa się wysokość. Wraz z nią spada temperatura, wzmaga się wiatr :( - ten odcinek idzie się zacienioną stroną. Zimno sprawia, że zakładamy na siebie zimowe kurtki, polary, czapki, rękawiczki. Ale, nawet w rękawiczkach czuję jak kostnieją mi palce :(. Brrrr...Dopiero po ok. 1,5 godziny, gdy wychodzimy na przełęcz, docierają do nas słoneczne promienie. Od razu robi się cieplej :).

Podejście:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Robimy sobie też krótką przerwę na kanapki i gorącą herbatę...nie spieszymy się wcale. Dysponujemy całym dniem :). Tempo mamy jak się nam wydaje wolne. Zwłaszcza ja, idę ostatni. Dzień wcześniej nieco przeholowałem, teraz nie chcę popełnić ponownie tego samego błędu. Czujemy też, że z każdym krokiem jakby było mniej "powietrza w powietrzu". Gdy startowaliśmy ze schroniska widzieliśmy daleko przed nami parkę. Po jakimś czasie dogoniliśmy ich. To byli znani nam Anglicy...tym razem, to oni chyba nieco się przeliczyli z tempem :(. Zdecydowanie lepiej jest podchodzić wolniej, ale równym tempem i cieszyć oczy widokami...

Obrazek

Obrazek

Obrazek
"Ośnieżony" Atlas

Po pokonaniu kolejnego odcinka, w końcu ukazuje się nam Toubkal - łatwo go poznać po charakterystycznej piramidzie :).

Obrazek
Robert w tle z Toubkalem

Obrazek
Toubkal

Stąd do szczytu już niewiele - może ok. 20 minut. Rozrzedzone powietrze hamuje tych, którzy chcieliby wbiec na szczyt...choć ostatni fragment jest niemal płaski :).

Po ok. 3 godzinach meldujemy się na szczycie :) :) :). Udało się - jesteśmy na najwyższej górce Atlasu -. Jbel Toubkal - 4167 m.n.p.m. :)!. To, co czujemy, trudno jest opisać. Na pewno, jest i zadowolenie, duma, radość...

Rozkoszujemy się rozległymi widokami. Przejrzystość powietrza pozwala dojrzeć miejsca odległe o dziesiątki kilometrów. Niesamowite...Nikogo oprócz nas nie ma. Przyjdą inni, ale nieco później (będą i Anglicy, nasi belgijsko- niemieccy sąsiedzi z Imlil, Słoweńcy...). Robimy fotki - tak biegam za ujęciami, że zapominam na jakiej wysokości się znajduję i przez chwilkę zaczyna brakować mi tchu :). Wioli też oddycha się trudniej...

Toubkal:
Obrazek

Obrazek
autor relacji...

Obrazek
Zdobywcy Toubkala, od lewej: Robert, Wiola, Paweł

Za skałką znajdujemy sobie miejsce chroniące przed wiatrem. Odpoczywamy, robimy sobie kanapki...z paprykarzem :). To już chyba będzie nasza świecka tradycja. Paprykarz szczeciński na szczytach :).

Obrazek

Obrazek

Rozmawiamy, że to takie niesamowite. Będąc na wakacjach w Albanii nie przypuszczaliśmy nawet, że zrobimy w tym roku jeszcze jeden wypad. Ba, na inny kontynent, gdzie uda się nam wejść na górę z "4" z przodu :).

Widoki ze szczytu:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Obrazek

Na Toubkalu zostajemy około godziny. Zejście choć przy lepszych warunkach jest nieco trudniejsze. Okazuje się, że teren, o czym pisał mi Marek jest nieco rzęchowaty i trzeba uważać. A przez nieuwagę każdy z naszej trójki zalicza "wywrotkę". Tu jednak w porównaniu do Majki, można co najwyżej podrzeć spodnie i mieć obdarte kolana. Nie ma niebezpieczeństwa, żeby zlecieć w przepaść...

Obrazek

Obrazek
Widok na schroniska

Schodząc niewiele odpoczywamy, sprawnie i szybko poruszamy się. Przed 14 jesteśmy znów przy schronisku, gdzie robimy sobie dłuższą przerwę. Rozliczamy się z obsługą. Kasują nas po 100 dh za nocleg i po 10 dh za prysznic.

Na tarasie przed schroniskiem rozmawiamy chwilkę z Polakami. Naszych tu dużo...rozmawiam też z...jak się później okazało Walijczykiem, który jest tu ze swoimi kumplami. Po jakiemu oni tam mówią? Gdy rozmawiali oni w swojej grupie, zastanawialiśmy się, skąd mogli być :). Nikt z nas nie przypuszczał, że to mogą być "Wyspiarze".

Obrazek

Po odpoczynku ruszamy dalej - schodzimy do Imlil. Spacer zaczyna się nam okropnie dłużyć. Paweł zaczyna mieć bóle w kolanach. Znam to, choć mnie na szczęście to tym razem omija. Już nawet nie bardzo Pawłowi chce się robić fotki a krajobrazy przepiękne.

Obrazek
Wiola wpatrzona w Atlas...

Paweł chce jak najszybciej dojść do naszej mety w Imlil. W Aremd z Wiolą zostajemy w tyle. Robimy sporo fotek. Podziwiamy zachodzące słońce...teraz naprawdę Atlas przybiera kojarzącego się nam z nim czerwonego koloru. Jest ślicznie...cieszymy się chwilą, cieszymy się widokami :).

Obrazek

Aremd:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatnie słońce nad Atlasem:
Obrazek

Obrazek

Gdy docieramy do naszej chałupy jest już prawie ciemno. Ponownie zajmujemy ten sam pokój. I...zamawiamy obiad :), na który bez dwóch zdań zasłużyliśmy i który obiecaliśmy sobie spożyć po zakończeniu górskiej części podróży do Maroka. Z "menu" wybieramy coś narodowego i chyba najbardziej popularnego - tadżin. Właściciel wysłał swojego synka, żeby upolował...kurczaka :). Teraz już możemy zaryzykować marokańskie klątwy gór Atlas :).

Jako przystawkę dostaliśmy tradycyjną marokańską zupę z soczewicy - harrirę. Byliśmy bardzo ciekawi jej smaku i zupka nam podpasowała. Po zupie podano nam II danie - tadżin. Nazwa potrawy pochodzi od naczynia, w którym jest przygotowywane. Gliniany tadżin to głęboki talerz z pokrywką w kształcie stożka, pod którą gromadzą się i mieszają aromaty licznych składników potrawy (mięso, warzywa). Po długim gotowaniu smak dania staje się spójny, intensywny, bogaty. Po prostu niebo w gębie :). Zwłaszcza po wytężonym wysiłku fizycznym oraz "chińskiej" diecie :). Do picia dostaliśmy też coś tradycyjnego - herbatę. Smakuje po trochu jak miętowa, jak zielona a na pewno jest bardzo słodka :).

Po posiłku posiedzieliśmy trochę przy stole. Wpisaliśmy się do księgi gości. Międzynarodowe towarzystwo, wśród którego znaleźliśmy kilku rodaków, w tym m.in. ze Szczecina i okolic :). Trafiają się Amerykanie, sporo Hiszpanów, był i ktoś z Rosji...

W czasie konwersacji, gospodarze zaproponowali nam taxi do Marrakeszu. W sumie mieliśmy nieco inny plan, ale ulegliśmy namowom. Wytargowaliśmy koszt przejazdu na 250 dh (50 mniej niż z Marrakaszeu do Imlil). Umówiliśmy się na godzinę 9.

Wieczór spędzamy w swoim pokoju. Najpierw pakowanie - jakby od nowa, bo trzeba schować całe górskie wyposażenie a przygotować się na nizinne wędrowanie. Na koniec dnia, wieczorne rozmowy Polaków i gra w remika przy drinkach, co by marokańskie bakterie nam nie zaszkodziły :). Wspominamy wydarzenia z ostatnich dwóch dni i rozmawiamy o następnych. Na twarzy każdego z nas widać było wielki uśmiech i zadowolenie. Toubkal jest nasz :). A jak dobrze się nam spało...

PS Jacek, z tymi czasami naprawdę bywa różnie. Zależy, kto skąd startuje i jakie ma tempo. Jeden przejdzie w 4 godziny, inny będzie szedł podane 8 godzin. Grunt by dojść... :wink:
Ostatnio edytowano 24.05.2012 07:06 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 08.12.2009 20:17

RobCRO napisał(a):Profilaktycznie łykamy środki przeciwbólowe, które trochę nam pomagają.


Nie znam się na tym, ale skoro Wam pomogło i nikt nie miał problemów z oddechem ani z kondycją i widać że pomimo nie szybkiego wejścia doszliście te 900 m w słoweńskim stylu to warto mieć ze sobą tabletki przeciwbólowe.

GRATULACJE
ZAZDROŚCIMY

Dziękujemy za wysokościowy odcinek i cudowne zdjęcia.
Kulki
dangol
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 13026
Dołączył(a): 29.06.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) dangol » 08.12.2009 21:02

8) 8) 8) 8) 8)

Krajobrazy :roll: niemalże księżycowe w tym Atlasie... Wolę kolorki, pewnie dlatego majbardziej podobają mi się ujęcia o wschodzie i zachodzie słońca. Dla takich widoków, gdybym tylko miała taką możliwość i ciut :wink: lepszą kondycję, chętnie zaryzykowałabym wysokościowy ból głowy (zwłaszcza że midrenowe bóle to moja specjalność i mam i już trochę wprawy z radzeniem sobie :roll: w takich sytuacjach).

Cieszę się, że dołączyliście do smakoszy marokańskiej zupy z soczewicy :D.
plavac
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4893
Dołączył(a): 11.02.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) plavac » 08.12.2009 21:07

Gratuluję,Robert !
Duża sprawa - 4 na początku :!:
Ja nadal czekam na tę chwilę ... a lata lecą :? :)
I mieliście rzeczywiście prawdziwy dar w postaci pogody - tam, jak opowiadali koledzy, często widać tylko "piramidę".
Pozdrawiam Was serdecznie 8)
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 09.12.2009 08:14

"Surowe" widoki.
Wielkie gratulacje.
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15079
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 09.12.2009 08:33

Robercie, przepiękne widoki :D Dzięki za taką ucztę dla oczu!
Gratuluję zapału i kondycji. I troszeczkę zazdroszczę takiego wyczynu (ale tak pozytywnie :D)
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 09.12.2009 10:59

Również dzięki i gratuluję. No i uważajcie w "moich" górkach, bo też strome :wink: :lol:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 11.12.2009 18:22

Odcinek V - Marrakesz

Po górskich przygodach na Toubkalu przyszła kolej na eksplorację innych części Maroka :).

Noc minęła nam bardzo dobrze. Objawy choroby wysokościowej tj. bóle głowy czy niewyspanie ustąpiły :). Mogliśmy też pospać dłużej...sen był nam jak najbardziej potrzebny do regeneracji sił. Jak wspomniałem w poprzednim odcinku Paweł narzekał na kolano a Wiola na zakwasy...Toubkal dał się we znaki.

Rano przygotowaliśmy sobie śniadanie. Rozliczyliśmy się z naszymi gospodarzami - policzyli po 40dh za nocleg + 10 dh za prysznic + bodajże 110 dh za tadżin na 3 osoby. Ceny bardzo przystępne :).

Zgodnie z umową z dnia poprzedniego nasz gospodarz odprowadził nas na taxi, które miało zabrać nas do Marrakeszu. Prawdopodobnie, żeby nikt nas nie przechwycił, kierowca wjechał do wsi z dala od postoju i parkingu taksówek. Obawiał się, że mógłby stracić klientów. Nasze taxi to stary mercedes - typowe grande taxi :). Auto wiekowe, acz wygodne i pojemne. Przejazd do Marrakeszu zajął nam ok. 2 godzin. Podróż minęła sprawnie, trochę pogadaliśmy z kierowcą (ten akurat był bardziej wygadany niż jego poprzednik), trochę postudiowaliśmy przewodniki :).
W międzyczasie też wymienialiśmy smsy z Gabi i Prezesem. Umówiliśmy się na 11.00 w okolicy najsłynniejszego placu Jemaa el-Fna.

Po przyjeździe do Marrakeszu, który powitał nas piękną pogodą i "jarmarkiem" w uszach, poszliśmy na poszukiwanie noclegu. Kierowca wskazał nam kierunek na plac a że większość noclegów mieści się w medynie w pobliżu pl. Jemaa el-Fna, to tam postanowiliśmy poszukać "mety" dla siebie. Kierowaliśmy się również wskazówkami od Ali, która będąc w Marrakeszu, zamieszkiwała w hotelu Essaouira. Nie było łatwo trafić nam pod podany adres. Wąskie, "zakręcone" uliczki medyny raz po raz wiodły nas na manowce :(. W końcu dla świętego spokoju daliśmy poprowadzić się dwóm młodym chłopakom. Ci bez problemu zaprowadzili nas do hotelu, za co daliśmy im po kilka dirhamów. W hotelu zarezerwowaliśmy dwa pokoje. Płaciliśmy coś ok. 50 dh za osobę (w cenie prysznic). Cena stosunkowo niska, zważywszy na renomę miasta. Podobno, latem o takiej cenie nie ma co marzyć a nocleg trzeba zaklepać sobie zdecydowanie wcześniej przed przyjazdem.

Obrazek
Postój grande taxi

Po zajęciu pokoju poszliśmy odszukać Gabi i Maćka. Umówiliśmy się z nimi na stacji benzynowej CMH przy jednej z bocznych uliczek placu Jemaa el-Fna. Stację odszukaliśmy, auto też nam pasowało...ale ku naszemu zdziwieniu naszych towarzyszy podróży nie było :(. Przypuszczaliśmy, że mogli znudzić się czekaniem i pójść na miasto, ale za chwilkę przyszedł sms z zapytaniem, gdzie my jesteśmy. Odpowiedzieliśmy, że przy samochodzie :)...na co Gabi odpowiedziała, że oni w nim właśnie siedzą :). I co się w efekcie okazało? Że czarny Logan, przy którym "krążyliśmy", to nie nasze auto :). No tak, ale jak się połapać w tych marokańskich tablicach rejestracyjnych (???), choć z czasem mieliśmy podejrzenia, że nasze autko wygląda jednak nieco inaczej...Ostatecznie umówiliśmy się przy meczecie Kutubija. Tam już bez problemu trafiliśmy na siebie. Okazało się również, że przy ulicy, gdzie poszukiwaliśmy Logana, są dwie stacje benzynowe sieci CMH :). Auto postanowiliśmy zostawić na parkingu przy stacji - poszukiwanie lepszego miejsca (płatnego parkingu) zakończyło się fiaskiem. Tutaj skasowali nas na 5 dh.

Wróciliśmy na chwilkę do hotelu - Gabi i Maciek zostawili swoje bagaże. Głodni poszliśmy na poszukiwanie restauracji. W tym przypadku ponownie kierowaliśmy się sugestiami z przewodnika i tak trafiliśmy do restauracji Alego (zaraz za pocztą przy głównym placu). Zamówiliśmy zestaw dnia - zupę harrirę (smakowała nam gorzej niż ta w Imlil), kuskus (bardzo dobry, porcja nie do przejedzenia :)) oraz na deser owoce. Akurat z owocami nie przesadzaliśmy, bo to szybka droga do problemów żołądkowych. Podobnie jak lody czy jogurt, które można zamówić w miejsce owoców. Cena zestawu (zupa, II danie, deser) wynosi 100 dh. Drogo jak na Maroko, ale ta restauracja cieszy się dużą popularnością wśród turystów i ma dobrą markę. Byliśmy tam jednymi z wielu klientów...

Obrazek
Harrira

Obrazek

Obrazek

Po posiłku, z pełnymi brzuchami, nieco ociężali ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Marrakesz jest czwartym co do wielkości miastem Maroka. Powstał w drugiej połowie XI wieku - pierwotnie jako niewielki ksar, który w kolejnych wiekach rozrósł się do warownego miasta. Pierwsze mury miejskie wzniesiono już na początku XII wieku - dotrwały one do naszych czasów w niemal niezmienionym stanie. Ich budulcem jest tabia - materiał złożony głównie z czerwonej gliny. Stąd, o ile kolor niebieski utożsamiany jest z Fezem, zielony z Meknes, biały z Rabatem, o tyle czerwony uważa się powszechnie za kolor Marrakeszu. Stara legenda mówi, że gdy w sercu miasta wznoszono meczet Kutubija polało się tyle krwi, że wszystkie mury, domy i drogi trwale się zaczerwieniły... Spoglądając o zachodzie słońca na okalające medynę czerwone mury oraz domy o płaskich dachach, łatwo zrozumieć tę legendę.

Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od Pałacu Królewskiego - El Badia (Nieporównywalny) z przełomu XVI i XVII w. (wjazd kosztuje bodajże 20dh). W okresie świetności cieszył się opinią jednego z najpiękniejszych pałaców świata. Marmury sprowadzono z Włoch, a złoto zdobiące jego wnętrza - z Sudanu i z Indii. Olbrzymie środki na budowę w znacznej części pochodziły z okupu wypłaconego saadyckim władcom przez Portugalczyków po przegranej przez nich bitwie Trzech Króli w 1578 r. Obecnie gmach jest zrujnowany, pozostał tylko olbrzymi, otoczony murami plac pełen nieczynnych basenów, intensywnie pachnących pomarańczowych drzew i...naszych polskich boćków :).

El Badia:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

"Nieporównywalne" boćki :)
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Widok na miasto z El-Badia:
Obrazek

Obrazek

Obrazek
...w tle Atlas

Następnie poszliśmy do znajdującego się w pobliżu Pałacu El-Bahia (wstęp 10 dh). Wzniesiono go pod koniec XIX w., a prace budowlane trwały 14 lat. Miał służyć za rezydencję wielkiego wezyra sułtana Mulaj al-Hassana I. Otoczenie pałacu jest dość chaotyczne - są tu fontanny, pomieszczenia mieszkalne, ogrody i liczne zacienione dziedzińce. Budowli brakuje architektonicznej spójności, co jednak nie umniejsza przyjemności jej oglądania. Różnicę między ciszą, spokojem i chłodem tego miejsca a upałem, hałasem i bezładem panującym na ulicach na zewnątrz nietrudno zauważyć. Turystom udostępnia się tylko fragment pałacu, ponieważ część jest używana przez rodzinę królewską i zamieszkana przez służbę. Na nas największe wrażenie zrobiły mozaiki.

El-Bahia:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zwiedzeniu pałaców wróciliśmy przez uliczki medyny, która w 1985 roku została wpisana na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO, na główny plac - Jemaa el- Fna - miejsce, w którym koncentruje się życie Marrakeszu (dzienne i nocne). Jest to olbrzymi, nieregularny plac. W ciągu stuleci przewinęły się tędy rzesze kupców, rolników, złodziei i niewolników. Na placu trzeba koniecznie spróbować świeżo wyciskanego soku pomarańczowego (3 dh). Gabi zafundowała sobie niezwykły tatuaż - z początkowej ceny 500 dh, młoda Arabka zadowoliła się 70 dh. Ja na widok jej igły uciekłem daleko :). Sam tatuaż trzymał się na Gabi ręce kilka dni...domyć się tego nie dało.

Obrazek
Jemaa el-Fna

Obrazek
Sprzedawca soku pomarańczowego :)

Obrazek
Stoisko z owocami...

Obrazek
Gabi i jej tatuaż :)

Blisko placu stoi meczet Kutubija. Jego minaret to najwyższy (70 m) i najsłynniejszy punkt orientacyjny Marrakeszu, widoczny z odległości wielu kilometrów. Budowla została wzniesiona przez Almohadów pod koniec XII w. na miejscu meczetu Almorawidów z XI w., Nazwa (ar. kutub - książki) pochodzi od targu z książkami, który rozciągał się niegdyś wokół meczetu.

Obrazek
Kutubija

Minaret świątyni jest klasycznym przykładem architektury marokańsko-andaluzyjskiej; jej cechy można obserwować na przykładzie wielu innych minaretów w całym kraju, jednak żaden z nich nie dorównuje Kutubijji nawet rozmiarem. Tuż po ukończeniu budowlę pokrywały malowane tynki i płytki, dekoracja jednak nie doczekała do dzisiejszych czasów. Dzisiaj widać jedynie ozdobne kasetony tworzące swojego rodzaju "podręcznik" islamskiego wzornictwa. Podobno, widok ze szczytu jest wspaniały, ale niemuzułmanom nie wolno wchodzić na górę :(.

Na koniec udaliśmy się na zakupy w słynne suki - Na sukach w marakeskiej medynie można kupić wiele wysokiej jakości wyrobów rękodzielniczych, ale także sporo bubli (a każdy straganiarz swój towar zachwala i zaprasza na zakupy). Uliczki mają tu równie zawiły układ i są ruchliwe. Na pierwszą wycieczkę po sukach i zabytkach medyny można wynająć przewodnika, co bynajmniej nie oznacza, że taka asysta jest konieczna. Ważne, by trzymać się głównych dróg, wtedy zawsze trafi się do bramy. I oczywiście trzeba się targować. Wiola tę sztukę opanowała do perfekcji :), choć początki były trudne.

Obrazek

Obrazek
Wiola zaczyna targowanie...:)

Obrazek

Obrazek

Trafiliśmy też na niewielki ryneczek. Nie byłoby o czym wspominać, gdyby nie zupa, którą tam serwowali. Tak naprawdę, to było coś a'la wywar z garnka z wodą i ślimakami. Podejrzewam, że to posiłek dla osób z "mocarnymi" żołądkami. Z naszej ekipy nikt nie odważył się tego zamówić...

Miasto przyciąga tłumy turystów, choć wyczytałem jakieś dane wg których ponad 90% osób odwiedzających Marrakesz, nie ma zamiaru do niego wrócić. My zaliczamy się do tych 10% :).

Wieczorem trochę posiedzieliśmy w hotelu - podzieliliśmy się wrażeniami - Gabi i Maciek opowiedzieli nam, co widzieli nad morzem podczas gdy my byliśmy w górach. My pokrótce opowiedzieliśmy o górach. Nie za dużo, aby nie było przykro Gabi, która chciała też wejść na Toubkala...

Spać idziemy dosyć późno...i to nie była spokojna noc :wink:

PS Dziękujemy wszystkim za miłe słowa i gratulacje za wejście na Toubkala. Gorąco polecamy wycieczkę w "gorący" Atlas...widoki naprawdę fantastyczne, choć jak piszecie z pogodą może być różnie...

Sławek, wycieczka w Twoje strony została przełożona o kilkanaście dni, ale zapamiętamy, że mamy uważać :).

Pozdrawiamy serdecznie naszych czytelników :)

Lidko, co masz na myśli pisząc "słoweński" styl???
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:32 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 11.12.2009 19:52

Za "casablancki" prezent dziękuję bardzo :D
I tym razem Wasz Marakesz znowu filmowo się mi pokojarzył - bo na marakeskich ulicach Cate Winslet widziałam, co W stronę Marakeszu życie ją pociągnęło, a marakeski targ, to jak z Hitchcokowiskiego Człowieka, który wiedział za dużo i później już niewiele z niego zostało :wink: :D

A góry, które pokonaliście, to jak z te z filmu Babel, w których pada o jeden strzał za dużo :D (chociaż przyznaję się bez bicia, że nie mam pojęcia, czy to te same :oops: góry, oczywiście)

pozdrawiam
:D
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe

cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 29
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone