Kowno czyli ostatni przystanek na Litwie...
Na trzeci dzień pobytu zaplanowaliśmy sobie wizytę w drugim co do wielkości mieście na Litwie -
Kownie. Początkowo w naszych planach była też Mierzeja Kurońska (lista Światowego Dziedzictwa UNESCO). Ale, musieliśmy z niej zrezygnować, bo Paweł i Zosia nie dostali dłuższego urlopu
. Zostanie to na kolejny raz, podobnie jak Wzgórze Krzyży w okolicy Szawli. A tak, rano pobudka, śniadanie i w drogę. Jeszcze tylko rzut okiem na zamek - szczelnie przykryty przez mgłę, co widać na zdjęciu:
...i kierujemy się na Vievis, później niby autostradą na Kowno. Tu serca biły nam nieco mocniej, bo nie byliśmy pewni, czy aby nie powinniśmy mieć winiety. Mi zdawało się, że na granicy było coś jak "Road charge" i były podane numery płatnych dróg. Tylko nie zwróciłem uwagi, czy informacja dotyczy wszystkich samochodów. Stąd, oglądaliśmy niemal każdy wyprzedzający nas samochód, czy aby na szybie nie ma jakiejś winiety. Dziś już wiem, że opłaty drogowe na Litwie dotyczą tylko ciężarówek, busów i autobusów
. Dojazd do Kowna nie zabrał nam za dużo czasu. Jechaliśmy ok. 2 godzin. W mieście bez problemu znaleźliśmy parking (bodajże 2 LTL/ 1h) w dogodnym miejscu. Spacer po Kownie chcieliśmy rozpocząć od Muzeum Diabła. Tyle im naopowiadałem o tym muzeum a tu niestety zonk
. W poniedziałek muzeum jest zamknięte - wg przewodnika powinno być otwarte (wniosek prosty - nigdy nie wierzyć w to, co piszą w przewodnikach!). Widziałem, że byli niepocieszeni, zwłaszcza Wiola. Wtedy też pomyślałem sobie, że te Kowno to będzie chyba zupełny niewypał. Na szczęście, wcale tak nie było
. A już na Alei Wolności na twarzach moich współpodróżników zagościł uśmiech. Spacerując ta aleją dotarliśmy do kościoła św. Michała Archanioła (dawnej cerkwi). Zwana tradycyjnie przez mieszkańców Soborem" (Soboras), powstała w latach 1891-1893 wedle projektu K. Limarenki i D. Grimma. W 1919 r. została przejęta przez katolików, a w latach 1960-1990 władze sowieckie urządziły tu galerię witraży. Od początku lat 90. kościół znów pełni funkcje sakralne, a młode pary najchętniej wybierają go na ślub. I co ciekawe, flaga NATO nadal w nim powiewa...
Aleja Wolności
Kościół Michała Archanioła
...później, przeszliśmy ulicą Wileńską:
doszliśmy pod Ratusz, Zamek (a raczej to, co z tego zamku pozostało):
takie widoki mnie "rozwalają"...zamkowa toaleta. Normalnie nóż i mordować wszystkich...
i trochę odpoczywaliśmy nad...Niemnem
:
Zobaczyliśmy też Dom Perkuna:
...podobnie jak wileński kościółek św. Anny jest jednym z ciekawszych przykładów architektury późnogotyckiej na Litwie. Wzniesiony w końcu XV w. przy uliczce wiodącej z targowiska do przystani rzecznej na Niemnie, służył pierwotnie jako spichlerz i magazyn zbożowy. Wraz z upadkiem koniunktury rolnej w początkach XVIII w. obiekt opustoszał, 100 lat później urządzono tu pierwszy w mieście teatr dramatyczny oraz szkołę. Po 1863 r. ceglany budyneczek popadł w prawie całkowitą ruinę, odnowiony został pod koniec wieku, w dobie neogotyku. Wówczas to nazwano go imieniem najważniejszego boga pogańskich Litwinów, Perkuna. Przed samym odjazdem z Kowna zrobiliśmy zakupy (głównie alkohol) i najedliśmy się (znów cepeliny, bliny). Miasto ogólnie bardzo spodobało się współtowarzyszom wycieczki. Słyszałem nawet głosy, że jest ładniejsze/ ciekawsze od Wilna. Ja pozwolę sobie jednak mieć odmienne zdanie
. A może to też sygnał dla mnie, że nie pokazałem im stolicy Litwy tak jak trzeba
. W dalszą drogę - powrót do Polski udaliśmy się Via Balticą (wciąż remontowaną - choć jak pamiętam z podróży do Estonii, to najgorszy jest odcinek przez Łotwę). Przed nami było wciąż dużo kilometrów do pokonania. Granicę przekroczyliśmy tym razem w Budzisku a zaraz za granicą odbiliśmy w kierunku Gołdapi. Pierwszym punktem przy którym zatrzymaliśmy się na chwilę były Bolcie - czyli trójstyk granic polsko-litewsko-rosyjskiej. Stoi tam pamiątkowa tablica...a samo miejsce łatwo przegapić.
Tuż przed Gołdapią jeden z punktów obowiązkowych na trasie - Stańczyki, gdzie znajdują się potężne wiadukty nieczynnej linii kolejowej Gołdap - Żytkiejmy (31km). Mosty w Stańczykach są najwyższymi na linii i jednymi z najwyższych w Polsce. Długość - 200m i wysokość 36m. Konstrukcja żelbetowa, pięcioprzęsłowa o równych 15m łukach. Architektura charakteryzuje się doskonałymi proporcjami a filary ozdobione są elementami wzorowanymi na rzymskich akweduktach w Pont du Gard. Stąd nazwa - "Akwedukty Puszczy Rominckiej". Więcej o wiaduktach w Stańczykach znajdziecie
tutaj. Polecam to miejsce, choć wstęp na wiadukty jest płatny (2 lub 3 zł).
Dalej jechaliśmy na Węgorzewo, gdzie wymyśliłem sobie skrót. Skrót wyszedł taki, że nic nie nadrobiliśmy, jechaliśmy brukiem w tempie ok. 30km/h, który pamiętał najlepsze czasy pruskie. Paweł mnie przeklinał, a i Wiola była zła na mnie, że powinienem lepiej uważać. Na moje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że było już ciemno a tamtejszymi drogami jechałem w sumie po raz pierwszy. Całe szczęście, że ten skrót to było tylko kilka kilometrów i zaraz znaleźliśmy się w Kętrzynie. Tam krótki postój, żeby zobaczyć...zamek z drugiej połowy XIVw., wielokrotnie przebudowywany, który jest świetnie zachowany, posiada bramę wjazdową i dziedziniec wewnętrzny. Tylko tyle, że dziś mam poważne wątpliwości, czy aby na pewno widzieliśmy zamek a nie przypadkiem Bazylikę Mniejszą p.w. św. Jerzego. Coś mi mówi, że jednak była to Bazylika...a miał być zamek
.
Ehh...znów wpadka organizacyjno - logistyczna
. Z kolejną atrakcją już nie było takiego problemu -
Św. Lipka - tego miejsca nie da się pomylić z czymś innym. Jest to sławne sanktuarium maryjne już od średniowiecza przyciągające pielgrzymów nie tylko z Prus i Warmii, ale nawet z dalekich stron Polski. Święta Lipka - to także obiekt zabytkowy niezwykłej wartości, zaliczany do najwspanialszych okazów późnego baroku w Polsce. Zespół architektoniczny złożony z kościoła, krużganku i klasztoru, posiada zachowaną w stanie prawie nie zmienionym bogatą i różnorodną dekorację. Niestety, z powodu późnej pory do środka nie mogliśmy się dostać, choć dziewczyny a zwłaszcza Zosia planowała jakiś "skok" przez bramę. Ale, nic z tego nie wyszło...mimo wszystko, sam obiekt z zewnątrz też prezentuje się okazale.
Ze Św. Lipki blisko było do kolejnej atrakcji na trasie - Reszla. Tu bez problemu trafiliśmy pod
zamek. Hehhe, nie mam wątpliwości, że tym razem to był zamek a nie np. bazylika, jak to miało miejsce w Kętrzynie
. Na dokładne obejście nie mieliśmy czasu, zrobiliśmy jedynie kilka fotek, zobaczyliśmy Rynek i dalej w drogę.
Trochę szkoda, gdyż Reszel prezentował się ciekawie i z pewnością warto tam zatrzymać się na dłuższą chwilę. Może innym razem...Reszel był ostatnim miejscem postojowym na trasie. Jadąc objazdami na ok. 23 dotarliśmy do Malborka, gdzie mieliśmy zaklepany nocleg w schronisku młodzieżowym. Schronisko udało się odnaleźć bez większych problemów. Przed snem po trudzie długiej podróży trochę sobie posiedzieliśmy. A na następny dzień planowaliśmy zdobycie zamku
.
PS Lidio...zdjęcia super, ja z samych Trok mam tysiące zdjęć. Może trochę przesadzam, ale mam ich sporo, zamek sfotografowany niemal z każdej strony, no może oprócz widoki z Zatrocza. Ładne widoki Wilna...miło spojrzeć na miasto oczami innej osoby. Jedynie widok żyrandola z kościoła Piotra i Pawła podobny do mojego z pierwszej strony
.
PS Kulko, drewniany most...spacer po nim dostarcza trochę emocji. A gdy wieje, to odczuwa się to jeszcze bardziej...co do Łotwy, jakoś nie mam przekonania. Litwa, Estonia zdecydowanie na tak, ale Łotwa, no nie wiem. Reklamują, że ładna jest Kuldiga. Ja na Łotwie byłem trochę w Rydze i widziałem zamek w Siguldzie. Żałuję, że spojrzałem na tor saneczkowy...tak, tak z kłódkami, dowiedziałem się, że na innych mostach też są takie kłódki. Fajny zwyczaj...
PS Tymona i JacYamaha...
tutaj macie coś więcej o Zarzeczu. Jak rozumiem, napisali Mona Liza kocha Cię...i bądź tu mądry, co to znaczy? Postaram się ustalić lepiej, dlaczego akurat Mona Liza. A tu
coś więcej, ale po Litewsku o Zarzeczu. Tekst został mi przetłumaczony jako - bo tam żyje duch romantyzmu, kwitnie tolerancja, iskrzy energia twórcza, bije źródło natchnienia, "robiona" jest sztuka, i wszystko to spokojnie z wysokości obserwuje Anioł...Roberta, Aciu...za tłumaczenie!
Ponadto, jak widzicie, Litwini również ograniczają u siebie prędkość. Z dozwolonych 40km/h, zrobiło się tylko 20 km/h. Tak lepiej, bo Zarzecze trzeba...smakować! A co do "buźki", to akurat jest proste...trzeba się uśmiechać.
I ja życzę moim czytelnikom dużo uśmiechu...pozdrawiam serdecznie.
Aaaa i dla wszystkich
Świt dobry po litewsku...