Austria cz. IV
Witam ponownie po dłuższej przerwie...coś mi się zdaje, że tej mojej relacji z Austrii niedługo broda urośnie. Tempo mam iście żółwie
. Co nieco jednak mam na swoje usprawiedliwienie (= kolejne wycieczki). O tych wycieczkach, będzie w kolejnych odcinkach...
Nasz czwarty dzień pobytu w Austrii, był zarazem ostatnim
. Niestety, wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Na szczęście, powrót zaplanowaliśmy sobie na noc, więc dzień można było wykorzystać efektywnie. Plan był wstępnie ustalony już przed wyjazdem miało być ponownie "górsko", ale gdzieś blisko miejsca zakwaterowania. Długo nie szukałem i w miarę szybko zorientowałem się, że od nas blisko będzie na Grosser Speikkogel (2140 m.n.p.m.) - najwyższy szczyt w Koralpach (Koralpen). Czy ktoś podejmie się przetłumaczenia nazwy? Dla zainteresowanych
stronka z summitpostu. Gdyby kiedyś, ktoś chciał się pofatygować...a tu
stronka z tym, co można generalnie zobaczyć w Koralpen.
Ta górka wydawała się być dla nas idealna, jak już wspomniałem, blisko kwatery i niezbyt czasochłonna. Dodatkowo, nasz gospodarz Johann dał nam mapę Koralpen i udało się mi się znaleźć nawet lepsze podejście z innego punktu startowego niż wcześniej planowałem. Wszystko było już dobrze zaplanowane i pozostało nam jedynie liczyć na dobrą pogodę. Niestety, z tym nie bardzo nam wyszło. Od samego rana pogoda była marna. Choć mieliśmy jakąś nikłą nadzieję, że później się poprawi...ale początek był beznadziejny. Gdy przybyliśmy do Weinebene (1660 m.n.p.m.) była taka mgła, że widać było jedynie na ok. 100 metrów. I jeszcze obawy, że może spaść deszcz...to drugie na szczęście się nie potwierdziło. Ale...gdy tam dojechaliśmy, Paweł i ja szybko przygotowaliśmy się do startu. Wiola zaś miała taką minę, która wyrażała niemal wszystko, tylko nie to, że ma najmniejszą ochotę na górską wycieczkę. Krótkie negocjacje okazały się nadzwyczaj skuteczne i szybko Wiola była gotowa do marszu
.
Weinebene było naszym punktem startowym na Grosser Speikkogel (miejsce na drodze z Wolfsbergu do Deutschlandberg).
Weinebene we mgle
Z tego punktu wg znaków na szczyt idzie się ok. 3 godzin. Tam tez mieści się schronisko Gősler Hűtte. My wcale się nie spieszyliśmy i spacerowaliśmy sobie całkiem spokojnym tempem. Trudno mówić też o podziwianiu widoków, bo ze względu na mgłę te były marne a w zasadzie żadne. Można było jedynie cieszyć się powietrzem i byciem na wolnej przestrzeni. Sam szlak na Grosser Speikkogel to przyjemna ścieżka - początkowo szlak jest szeroki, więc dobry na wycieczkę rowerową, Rowerem można spokojnie dojechać do kolejnego schroniska - Grillitschhütte. Tu drobna uwaga - szlak wiedzie przez "kopel" wśród krówek...trzeba przejść przez ogrodzenie.
Przed tym schroniskiem szlak odbija w górę i tego odcinek już na rowerze pokonać się nie da. Ten fragment trasy jest tez najbardziej stromy i zajmuje tak ok. pół godziny, potem ponownie wchodzi się na wypłaszczenie.
Generalnie, krajobraz Koralpen mógłbym porównać do Bieszczad, w których...nigdy nie byłem
, które jednak znam z wielu fotografii. I dlatego widoki w drodze na Grosser Speikkogel były dla mnie nieco znajome.
Z czasem też te widoki stawały się coraz lepsze, bo poprawiała się pogoda. A im bliżej szczytu, tym większą naszą uwagę przykuwało to, co jest na nim. Powiem szczerze, że gdybym porządnie odrobił zadanie domowe, wiedziałbym od razu, co znajduje się na górze. A tak, cała nasza trójka miała zabawę ze "strzelaniem", co tam może być...najpierw, że coś a'la Łuk Triumfalny, później jeszcze coś innego...w końcu zaczęła się pojawiać "kulka"
.
A z czasem było widać i drugą...Takie widoki nas bardzo zaskoczyły. A wejście na szczyt zajęło nam zdecydowanie mniej niż 3 godziny a i tempo nasze nie było nazbyt szybkie. Przed szczytem znów było nieco bardziej stromo. Przed samym szczytem spotkaliśmy tez sporą wycieczkę austriackich emerytów - jedna "babcia" słysząc obcy język, zapytała się nas, czy jesteśmy Słoweńcami. Gdy usłyszała, że z Polski była naprawdę mocno zdziwiona. A ja przy okazji błysnąłem swoim niemieckim i dobrym wychowaniem. Gdy kobieta się mnie pytała, ja zapytałem się "was?"
. Grzecznie inaczej
A co do tych "kulek", to nadal nie mamy pewności, co się w nich mieści. W jednej z nich pracuje Johann i ta "kulka" ma przeznaczenie militarne. Jest do obiekt wojskowy - z tego, co się dowiedzieliśmy jest to jakaś stacja lokacyjna czy coś w tym stylu. Druga ma bardziej "pokojowe" znaczenie i prawdopodobnie jest to coś jak obserwatorium astronomiczne. Te wiadomości nie są do końca pewne i sprawdzone. Ponadto, na szczyt prowadzi zwykła asfaltowa droga - tak pewnie nasz Johann dojeżdża do pracy. Nie mam pewności, czy turyści mogliby również tam wjechać. Ale chyba nie...Na samym szczycie nie zostaliśmy długo - wiało i było bardzo mglisto. Wiola chciała się ogrzać, więc szukaliśmy odpowiedniego do tego miejsca. Trafiliśmy na jakiś obiekt telewizyjny stacji ORF - początkowo sądziliśmy, że to może być jakieś schronisko, ale nie było. Schowaliśmy się przed wiatrem i mogliśmy coś zjeść i napić się ciepłej herbaty. To wtedy było nam bardzo potrzebne. Odpoczęliśmy tam kilka minut i schodząc w dół, dostrzegłem schronisko - wiedziałem z opisu, że coś takiego musi być blisko ale w tej mgle nie sposób było tego dostrzec. A tu na chwilę wiatr przegonił mgłę/ chmury i naszym oczom ukazał się widok na miejsce, gdzie mogliśmy trochę odpocząć - schronisko Koralpenhaus na wysokości (1966 m.n.p.m.).
Miejsce całkiem przyjemne i my tam zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę - nawet na chwilę pogoda zrobiła się zdecydowanie lepsza. Zamówiliśmy sobie litrowy dzbanek grzanego wina (Glűhwein). Winko rozgrzało nas tak, że wcale nie mieliśmy ochoty na powrót
. Tym bardziej, że znów czekała nas wycieczka w mgłę i chmury. Ale do domu przecież jakoś wrócić trzeba...z powrotem w górę na Grosser Speikkogel. Znów mieliśmy trochę bardziej stromy odcinek łączący Koralpenhaus z Grosser Speikkogel. Na szczycie zostaliśmy kilka minut robiąc fotki i czekając na...wiatr, co rozgoni ciemne skłębione zasłony, by stanąć wtedy na raz ze słońcem twarz w twarz
. Właśnie przypomniał mi się Maanam...Kilkusekundowe przerwy były przez nas efektywnie wykorzystane na porobienie fotek na tle góry. Jak tez przystało na szczyt, znajduje się na nim krzyż. Zapamiętałem napis na krzyżu: "Bleib Deiner Heimat treu" - "Pozostań wierny swojej ojczyźnie". Podoba mi się taki patriotyzm
.
zdobywcy Grosser Speikkogel - Wiola, Paweł, Robert
Po kilkunastu minutach zaczęliśmy schodzić w dół tą samą drogę (można wybrać inny szlak...)
Zaczęła się też nam poprawiać pogoda. A im bliżej Weinebene tym była ona coraz lepsza. Mogliśmy też podziwiać widoki na szerszą okolicę Koralpen.
A już przy samym końcu trasy zrobiliśmy sesję zdjęciową...austriackim krówkom. Co prawda, te nie tyrolskie, ale swoją urodę mają
.
Na kwaterę dotarliśmy późnym popołudniem...cała wyprawa zajęła nam gdzieś ok. 6 godzin. Po powrocie nie zostało nam nic innego, jak zacząć się pakować, pożegnać się ze Zbyszkiem, Johannem. Wyjazd zaplanowaliśmy sobie na wieczór. Przed wyjazdem postanowiliśmy zrobić króciutki postój w samym Wolfsbergu. Niby tam byliśmy zakwaterowani, ale ciągle brakowało nam czasu ma jego zwiedzenie. Na koniec trafiła się taka okazja. I bardzo się nam tam spodobało - ładnie oświetlony zamek, choć nie z każdej strony dobrze widoczny.
Jest też most - na nim niesamowite wrażenie robi podświetlona rzeźba ukrzyżowanego Jezusa. W ciemności widok naprawdę niezwykły...
choć na moim zdjęciu Jezusa słabo widać...
A potem już prosta droga do domu. Nieco inaczej niż w drodze do Austrii, gdyż zdecydowaliśmy się jechać przez obwodnicę Wiednia. To był dobry wybór, szybko i fajne widoki na oświetlona rafinerię Schwechat. Mi ten widok bardzo się podobał. Taki industrialny klimat...szkoda tylko, że nie było jak porobić fotek
. Przejazd przez Słowację też był spokojny, choć mieliśmy kłopot z zatankowaniem gazu. Udało się nam to w Austrii (stacja Loipersdorf), ale tam Austriak, który jako jedyny był na stacji obsłużył nas a później postawił słupek...na Słowacji, już nie mieliśmy tyle szczęścia i tam, gdzie była pojedyncza obsługa, nikt nie chciał wyjść do nas...tak było choćby przy stacji blisko Trencina. Ja oczywiście wykorzystałem przerwę na sfotografowanie trencinskiego zamku. Mimo, że trochę daleko, to zamek robi wrażenie...muszę go kiedyś odwiedzić za dnia (już znajduje się on na mojej liście celów
).
Do Polski zajechaliśmy z samego rana...najpierw zostawiliśmy Wiolę w Tychach. Potem Paweł odwiózł mnie na pociąg do Katowic. On jako jedyny tego dnia poszedł do pracy. Mocarz
. Mnie tego dnia czekała podróż do domu...zajechałem do siebie na wieczór. Kolejna wyprawa dobiegła końca. Kolejna jakże udana, z wejściem na Ankogel, z zobaczeniem Grossglocknera, z zamkami (w tym Hochostwerwitz). Tak, nabrałem smaku na Austrię...będę chciał tam powrócić.
PS z Austrii dokleję trochę fotek, ale to już kiedy indziej...
PS 2 Plavac, będzie okazja do spotkania za miesiąc w Krakowie
PS 3 Kulki, czekamy na Waszą relację...a co do tego szczytu w górach Ałtaju. To ma on nazwę nieco dziwną - C*h*u*j*ten. A tu info z wikipedii o szczycie
Ałtaj. Ale, ten Ałtaj to raczej melodia dalekiej przyszłości...