Komy...
Ehh, Lidka już chyba napisała, dlaczego w Komach warto wstać z samego rana, a miała to być taka niespodzianka...
Wieczór w Komach upłynął na imprezce i rozważaniu, gdzie iść...postanowiono, że część idzie na Kučkiego (Wiola, Paweł oraz autor) a druga grupa na Vasojevickiego (Gabi, Milka oraz Krzysiek). Jednak rzeczywistość bywa przewrotna...
Sen jak wiecie w Komach bywa przyjemny, ale niestety chłód nas zaskoczył...więc ja szybko postanowiłem się ubrać i wyjść na spacer, dodatkowo goniła mnie potrzeba
. I to była dobra decyzja, bo to, co ujrzałem, to mnie zamurowało...Tak, poranek w Komach, to cudo natury...
Kto rano wstaje, temu Pan Bóg widoki ładne daje...warto wstać rano...szkoda, że reszta spała, a ja nie chciałem ich budzić. A ja tam czułem, że przyroda jest ze mną, jest we mnie...że taki poranek mógłby trwać i trwać. Ale taka chwila nie trwa długo, bo wschodzi słońce i kończą się takie cudowne widoki, choć wcale nie oznacza to, że później jest gorzej...o nie...
Po śniadaniu ruszamy w góry, za oknem piękne słońce, wiemy, gdzie chcemy iść...początkowo szlak prowadzi przez Štavną. Widzimy gospodarstwa rolne, ubogie, widzimy też boisko do piłki nożnej...
Ale zamiast piłkarzy pasie się na nim konik. Kulka, pamiętam z Twojej relacji, jak pisałeś o czarnogórskich talentach piłkarskich. Ale chyba muszę Cie trochę rozczarować. Jedna z bramek jest już...bez poprzeczki. Widać jakieś łobuzy musiały ją zniszczyć.
Ale może poprzeczka nie jest potrzebna...
Początkowo szlak łagodnie wznosi się ku górze i jest mizernie oznaczony. My poruszamy się bez mapy. Widzę też drogę prowadzącą w dół, ale tam iść na Kučkiego??? Coś mi nie pasuje...więc idziemy wszyscy w górę i szukamy "rozjazdu". tak, to jest, gdy się nie ma żadnej mapy.
Błąd strategiczny...dodatkową "atrakcją" są owieczki, które idą przed nami.
Są owieczki, ale na szczęście nie ma żadnego pieska. Nie boję się zresztą teraz tak bardzo, bo idziemy grupą. Owieczki towarzyszą nam do stosunkowo dużej wysokości. Czasami miałem wrażenie, że one uciekały przed nami. Nawet gdy pasterz stanął, one szły dalej a co gorsze, cały czas trzymały się szlaku i nijak je wyprzedzić...ale i to w końcu się udaje. Niedługo też przed nami otwierają się przepiękne widoki, to na Koma Kučkiego, to na Prokletije.
Teraz już wiem, skąd ta magia gór Przeklętych...tak, ja też tam kiedyś pojadę!! Widok Prokletiji mnie zachwyca. Jest cudownie tam widząc te górki i tak sobie myślę, gdzie jest ta Maja, gdzie ta Majka, gdzie były bielskie dziewczyny, gdzie był Kamil i inni...teraz wiem, że ja też chcę być wśród jej zdobywców. Powoli też odsłania się widok na Vasjovickiego:
Poważnie zastanawiam się, czy aby na
taką da się wejść, wszak to niemal pionowa ściana. Ale, nie jest tak źle, powiedziałbym, że jest całkiem przyjemnie. Szlak jest stosunkowo łagodny:
I po miłej wędrówce wszyscy meldujemy się na Vasojevickim.
Cała grupa na Komie
z widokiem na niezdobytego Kučkiego
Polska flaga na Komie...
Lutalica spogląda na Kučkiego...i wie, że wróci w Komy, co by i na niego wejść.
Na Komie spotykamy parę Serbów - tego dnia, to byli jedyni turyści spotkani na szlaku...ponadto, piszemy sms do Prezesa, czy jest szansa, aby przejść z Koma na Koma. Podobno można, ale szlak jest diabelnie trudny. Wiola, Paweł i ja rezygnujemy. Trochę z powodu braku czasu, braku sił no i tych trudności...cóż, wszyscy będziemy chcieli tam wrócić.
Droga w dół stosunkowo mija szybko, podziwiamy widoki i..widzimy
jedną chmurkę. Bierzemy ją za totalne załamanie pogody. Hheh, pisałem o Durmitorze, że tam nie było dnia bez deszczu, chmur, tu w Komach, chyba modlą się o deszcz, chmurki (z mizernym skutkiem)...na koniec drogi, dziewczyny zupełnie wysiadły:
A inni poszli na jagody...tych w Komach pod dostatkiem, duże, apetyczne...
prawda, że wyglądają bardzo apetycznie?
Po powrocie do Štavny bierzemy się za arbuza, którego przywieźliśmy aż z Żabljaka. Dla mnie przygoda z arbuzem kończy się niezbyt miło. Arbuz leżał sobie na balkonie, ja schylam się po niego i nagle...cały świat mi wiruje. W oczach mam gwiazdy a na wieczór, to jednak zdecydowanie za wcześnie...Nieźle głową przywaliłem w sufit
Na moje szczęście, głowa jest rozcięta, ale krew nie leci niemal wcale...ale ból głowy trochę się mnie trzymał. A arbuz i tak mi smakował...
Na wieczór zaplanowaliśmy sobie ognisko...
udało się nam znaleźć dobre miejsce, blisko naszych domków. Wieczór był całkiem miły, choć te czarnogórskie wędliny, to raczej na ognisko się nie nadają, ale i tak każdy z nas je zjadł...a ponadto, w Štavnej kupiliśmy świeży chleb ich wypieku, smakował nam jak żaden inny. Przy ognisku "poszedł" nam najszybciej...Wieczorem wróciliśmy na nocleg, rano niestety już musieliśmy odjeżdżać, a że tyle naopowiadałem o tym wschodzie słońca, to każdy chciał to zobaczyć, więc pobudkę wyznaczyliśmy na bardzo rano...