W podróży do miejsca, gdzie chciałoby się zostać jak najdłużej...
Po kilkudniowej nieobecności na forum (wyjazd w górki), pora nieco nadgonić relację (choć jak czytam, to mają być jakieś "kartki" na relację czy cuś...zastanawiam się więc, czy mój talent pisarski nie pójdzie na marne...
).
Kolejnym dniem pobytu w Czarnogórze była niedziela, dzień, który miał zadecydować o naszych dalszych losach. W południe mieliśmy wizytę u mechanika w sprawie naszego samochodu. Do południa był czas wolny. Każdy spędzał go w dowolny sposób. Ja się zastanawiałem nad planem alternatywnym, ale w sumie nie warto było planować, skoro nic nie było wiadomo. Równo przed 12 ruszyliśmy do mechanika - Paweł, Prezes i ja. Ku naszej dużej radości samochód był do odebrania
. Facet skasował "tylko" 150 euro. Pewnie wiedział, że trafiła mu się fartowna okazja, żeby dobrze zarobić. Nasza desperacja oznaczała dla niego zysk. Dobry zysk...jednak dla nas ważne było, że samochód znów był na chodzie....Mogliśmy zatem planować odwrót z Żabljaka. Do tyłu byliśmy jeden dzień. Planów jednak do końca nie chcieliśmy zmieniać...a naszym następnym celem były góry Komovi.
I tu bardzo specjalne podziękowanie dla Kulek, to dzięki Wam, Waszej relacji, dowiedziałem, że takie miejsce istnieje. A już widok domków w Ekokatun Štavna mnie dosłownie "rozwalił". Już wtedy wiedziałem, że tam chcę kiedyś dotrzeć. Teraz ten plan miał się urzeczywistnić. Przekonanie reszty grupy do Komów też nie było trudne...
Przed opuszczeniem Żabljaka wykonałem telefon do Ekokatun Štavna. Miejsca były. Mogliśmy ruszać...Prezes jedynie sprawdził auto - wszystko było ok. Jednak do czasu...po drodze pojawił się jakiś hałas w kole. Jakiś stukot. Z czasem się nasilał. Robiliśmy często przerwy, żeby się dowiedzieć, co jest. Maciek na pewno stał się wyczulony na punkcie samochodu. Dopiero, gdy zatrzymaliśmy się na posiłek gdzieś przed Mojkovacem, Maciek stwierdził, że...jedno koło jest niedokręcone. Nieźle...na warsztacie i zrobić coś takiego? Ponadto, Prezes narzekał, że wszystko mu rozkręcili, dosłownie wszystko, co się dało. Też na to pomstował...na szczęście śruby zostały przykręcone i można było po posiłku jechać dalej. Drogą na Kolašin i też tam trochę zbłądziliśmy, wypytywałem tubylców o drogę. Z Kolašina prowadzi dobra droga. Mają rację Kulki, że w kilku miejscach droga jest zapadnięta. Trzeba uważać, ale dopiero prawdziwy hard-core był przed nami. Nagle na drodze wielki nasyp i co? Koniec drogi? Nie, jest objazd...wygląda tragicznie
. Maciek wyskakuje z auta i krzyczy "Ku........, pie....ja nie jadę". Droga wygląda tak jak ta, na której uszkodziliśmy samochód w Żabljaku. Jednak Paweł namawia Prezesa na kontynuowanie jazdy, przekonuje go, że jadą ta drogą samochody osobowe. pomaga nam też czarnogórski taksówkarz, który mówi, że ten objazd to tylko ok. 300m. To przekonuje Maćka, żeby jechać...
Dodatkowym utrudnieniem było mijanie się z innymi użytkownikami drogi...
Później jednak wraca się na drogę i zaczyna się podziwianie widoków:
Wszystkim podobają się te Komy...a z każdym zakrętem są coraz ładniejsze i lepiej widoczne.
Sprawnie docieramy na przełęcz Trešnjevik. Tu mamy mały problem z orientacją, gdzie dalej jechać. Jednak szybko sobie z tym radzimy i znów zaczyna się leśna droga. Mamy jednak Kulkową relację i wiemy, że można ja pokonać "osobówką". Wiemy też, że jeden z zakrętów trzeba pokonać w lewo...
Ale niemal przed samą Štavną znów rozjazd...niby jest znak, ale nie wiadomo, co wskazuje. Na szczęście ekipa Pawła dociera na miejsce, to to miejsce...Ekokatun Štavna. Podoba się nam to miejsce od razu...magiczno-bajkowe.
Wieczorem posiłek w miejscowym barze...potem jakaś mała imprezka i planowanie dnia kolejnego. Wiemy jedno, że idziemy w Komy...