Czarnogórskie (i nie tylko) opowieści czyli i w górach i nad morzem...
Lata tego roku stało u mnie pod dużym znakiem zapytania. Oprócz zwykłego dylematu, gdzie jechać doszedł niestety nowy a dotyczący zdrowia. Niestety na swoje zdrowie mogę ostatnio dużo narzekać. Ba, nawet przed samym wyjazdem wylądowałem na kilka dni w szpitalu. Okazało się, że wszystko jest oki (przynajmniej z gastrologicznego punktu widzenia). Na koniec pobytu w szpitalu pytając się pani doktor, czy to aby nie hipochondria, ta z uśmiechem odpowiedziała, że pewnie tak...i wyraziła zgodę na wyjazd. Co do planu na wakacje, to były one różne, był plan z Armenią (jeszcze tam pojadę), marzyła się też Szwajcaria, ale koniec końców, padło na zachwalaną przez wszystkich (albo prawie...) Czarnogórę. Na kraj, w którym jeszcze wcale nie byłem.
Najpierw rozpoczęło się wyszukiwanie informacji typu jak dojechać, co zobaczyć...oczywiście forum stanowiło cenne źródło informacji. Od razu dziękuję Kulkom, typowi i Kamilowi za ich cenne informacje a Kamilowi dodatkowo za mapę. W tym roku w przeciwieństwie do poprzednich lat, postanowiłem pojechać z ekipą. Dałem ogłoszenie na gazecie i zgłosiła się jedna osoba, ona miała kontakt do innych chętnych do wyjazdu samochodowego. Tym razem mój wyjazd był zdecydowanie mniej spontaniczny i zdecydowanie łatwiejszy z punktu logistycznego. Co by nie mówić był tego duży plus...Ostatecznie na wyjazd zdecydowało się 8 osób:
1. Maciek z Wrocławia (zwany przez nas Prezesem) - najstarszy uczestnik wyprawy - kierowca
2. Paweł z Bochni (drugi kierowca)
3. Wioletta z Tychów (szefowa tego zamieszania)
4. Gabriela z Łęcznej
5. Emila z Gdańska (zwana Milką, Malutką) - najmłodsza w rodzinie)
6. Justyna z Kędzierzyna Koźla
7. Krzysztof z Kędzierzyna Koźla
8. Robert z Nowogardu (tu na forum znany jako Lutalica).
hhehe, każdy z nas był z innej parafii, w sumie zabrakło tylko kogoś z centralnej Polski a tak każdy region był reprezentowany. I co ciekawe, przed wyjazdem znały się tylko 2 x 2 osoby z tej ekipy i taki wyjazd to naprawdę było ryzyko konfliktów. Te były, ale to nieuniknione, ale raczej nie rzutowały one na całość pobytu. Ponadto, odbyło się spotkanie organizacyjne (beze mnie) w Katowicach. Tam część osób mogła się poznać...
Wyjazd został zaplanowany na 4.08.2008. Miał być wcześniej, ale jednej osobie nie pasowało. Na miejscu planowaliśmy zostać 10 dni tzn 10 noclegów...Miejsce zbiórki dla wszystkich uczestników były Tychy. Ja 4.08.2008 wcześnie rano ruszyłem do Wrocka, skąd zabrał mnie Maciek. Po drodze z Kędzierzyna zabraliśmy Krzyśka i Justynę - ten wóz już miał komplet. Z Tychów wszyscy ruszyliśmy po południu. Trasa biegła przez Cieszyn - Żilinę - Rajkę - Horgos - Belgrad. Ten odcinek przebiegał w zasadzie bezproblemowo. Jedynie nad Węgrami była niesamowita ulewa. Oberwanie chmury, ja pocieszałem Maćka, że dalej widzę ładniejszą pogodę. I tak w zasadzie było, bo Serbia przywitała nas bez opadów...
Na tym odcinku padł też pierwszy nieśmiertelny tekst - przed nami jechał gość z rejestrację "JPN". Nazwaliśmy go Japończykiem i po jakimś czasie, Krzysiek pyta "A ten Japończyk to kim jest? Węgrem?". Nabijaliśmy się z tego dobre parę minut...
Jednak prawdziwe "schody" rozpoczęły się od Belgradu, wjechaliśmy do niego w nocy, w zasadzie nad ranem. Tam szukaliśmy drogi na Čačak. Oznakowanie dróg w Serbii i w samym Belgradzie pozostawia wiele do życzenia. Raz jedziemy i nagle...kończy się droga. Innym razem wjeżdżamy do jakiegoś tunelu, gdzie droga brukowa krzywa jak wieża w Pisie. Obok drogi błąkające się bezpańskie psy. Tak się w tym Belgradzie pogubiliśmy, że zamiast pojechać na Čačak, jedziemy na Obrenovac, skąd będziemy jechać w dół na Valjevo. Na Belgrad straciliśmy sporo czasu. Drugi samochód pojechał dobrą drogę, ale Paweł prowadził zdecydowanie wolniej i dogoniliśmy ich nad ranem, gdzieś w ok. Užic. Potem już trzymaliśmy się razem. Do końca również nie byliśmy pewni, którędy wjechać do Czarnogóry. Ostatecznie padło na drogę do Plevlji. Tylko, że w serbskim Prijepolje ktoś przestawił znaki, że znalezienie drogi do Plevlji zajęło nam trochę czasu.
Samo przekroczenie granicy było bez problemowe. Jednak dziwi duża odległość między punktami odprawy serbskiej i czarnogórskiej. Jedzie się i jedzie...Nie było żadnego sprawdzania bagażników. Tylko miła pani podchodzi do wozu, kasuje 10 euro i już się ma nalepkę opłaty ekologicznej. Czarnogóra przywitała nas słońcem, pierwszy przystanek robimy przed Plevlją...
(grupa ustala, co dalej robić i czy aby na pewno, Czarnogóra to dobry pomysł...
)
Oczywiście, wszyscy są zgodni, odwrotu nie ma, jedziemy dalej...punktem docelowym tego dnia jest Žabljak w Durmitorze. Po drodze oczywiście nie może zabraknąć przystanku przy słynnym moście na Tarze. Z racji tego, że ten most był już fotografowany przez niemal każdego i tutaj pokazywany z różnych ujęć, to ja dam tylko to:
Po południu dotarliśmy do celu - Žabljaka. Tam też trochę zamieszania, jak znaleźć kwaterę (tzn mieliśmy rezerwację telefoniczną). Oczywiście najlepszy źródłem informacji jest...policja. Policjant objaśnia nam drogę kierując nas na szpital. Ale tam zonk, tam nikt taki nie mieszka...Dopiero potem dochodzimy do tego, że w Žabljaku są ulice Žugicia oraz Božidara Žugicia. Nasze lokum jest przy tej drugiej ulicy. Też nam niełatwo to miejsce zlokalizować, ale w końcu się udaje...Kwaterę dostajemy blisko dworca autobusowego, stacji benzynowej. Może nie jest to samo centrum, ale bardzo blisko...Žabljak w końcu to żadna metropolia. Cena kwatery to 8 euro/ noc/ osoba. Za to mamy do dyspozycji 4 pokoje. Rozsądna cena, warunki dobre, no może oprócz tego, że osoby z dołu miały problemy z ciepła wodą a na górze czasami nie było światła w łazience. Ot, drobne niedoróbki...Tego dnia nie planowaliśmy już zbyt wiele. Większość była zmęczona po podroży, więc zdecydowaliśmy się jedynie na krótki spacer nad słynne Czarne Jezioro leżące w samym sercu Parku Durmitor
Tam zrobiliśmy sobie mały piknik...
z butelką dobrego, czarnogórskiego winka...
Wszystkich nas urzekła uroda tego miejsca, a Paweł i ja zdecydowaliśmy się na spacer wokół jeziorka. Głównie, aby rozprostować kości po długiej podroży. trasa jest bardzo malownicza, choć zajmuje trochę czasu, my sadziliśmy stracimy go mniej, zwłaszcza to "drugie" jeziorko wydaje się być znacznie mniejsze...
A...za wstęp do parku płaci się 2 euro. Choć można to obejść, są różne dróżki, ja jednak tego nie próbowałem, tzn próbowałem innego dnia, ale...
Wieczorem zaś pierwsze impreza okolicznościowa. Była rakija, piwko, winko, kto co lubi...były też śpiewy. Niestety przerwane przez sąsiadów, którzy mieszkali niżej i ich dzieci przez nas spać nie mogły. Grzecznie przeprosiliśmy za zamieszanie i obiecaliśmy być ciszej...tzn pójść spać. A następnego dnia już góry i...ale o tym będzie już w kolejnym odcinku.