Dzień 3
3/05/2008 sobota
odległość: 70 km
trasa: Berlin obrzeża - Berlin zachodni centrum - Berlin wschodni centrum - Berlin obrzeża
Wbrew naszym obawom o pogodę, kolejny dzień wita nas bezchmurnym niebem i pięknym słońcem. Już oswojeni z ciasnotą pokoju sprawnie zbieramy się do wymarszu. Trochę po 10:00 wyruszamy z parkingu, tym razem wybierając bardziej autostradowy dojazd do centrum. Początkowo kierujemy się obwodnicą na zachód, aby następnie odbić na północ, celem dotarcia do zachodniej części miasta. Dokładnie tą samą trasą, tyle że w odwrotnym kierunku, jechaliśmy wczoraj wieczorem, a dziś chcemy dokładniej przyjrzeć się pozostałościom dawnego przejścia granicznego pomiędzy Berlinem Zachodnim a NRD, zwanego potocznie
Checkpoint Bravo. Z rozległych instalacji granicznych po stronie nrdowskiej nic praktycznie nie zostało, a sam teren wykorzystano pod zbudowanie równie rozległego business parku. Po stronie Berlina Zachodniego ostał się kompleks zabudowań w
Dreilinden, ale wygląda raczej na mało intensywnie użytkowany. Objeżdżamy całość, uwieczniając co się da, zakładając, że kiedyś i to zostanie rozebrane
. Inna rzecz, że już po powrocie, przeglądając zasoby internetu natrafiam na ciekawe opisy wcześniejszego Checkpoint Bravo, znajdującego się kilometr czy dwa na zachód, na starej drodze prowadzącej do Berlina Zachodniego. Szkoda, że nie wiedziałem o tym miejscu wcześniej, bo można by je odwiedzić. A tak trzeba będzie przyjechać kiedyś ponownie
...
Checkpoint Bravo
Zjeżdżamy z głównej drogi i bocznymi przecinamy podmiejskie lasy i dzielnice willowe, aby dotrzeć do zachodniego krańca
Kurfurstendamm, będącej główną ulicą zachodniej części miasta. Obsadzonym drzewami bulwarem docieramy do
Gedachtniskirche, stanowiącego pozostałości zniszczonego w czasie wojny kościoła, dziś służącego za symbol - przestrogę. Mijamy słynny dom handlowy
KaDeWe, który wraz z sąsiadującymi sklepami, w czasach Berlina Zachodniego stanowił handlowe serce kapitalistycznej enklawy. Po chwili naszym oczom ukazuje się zabudowa powstała w ciągu ostatnich kilkunastu lat na
Potsdamer Platz. Im głębiej wdzieramy się w jej tkankę, starając przedostać się do
Bramy Brandenburskiej, tym większego nabieramy wrażenia, że wbrew licznym opisom, ukazującym to miejsce jako skupisko wybitnej i kosztownej architektury współczesnej, tak naprawdę w wielu płaszczyznach przypomina to najnowsze osiągnięcia budowlane Warszawy
. Mamy tu to samo poczucie braku istnienia spójnej całości architektonicznej, gdzie jeden budynek nijak harmonizuje z drugim czy trzecim, tak jakby wszystkie powstawały bez uwzględniania tego co obok, gdzie nic nie urzeka swym wyglądem, a ogólny brak charakteru tego miejsca powoduje, że żaden wyrazisty obraz nie pozostaje w naszych głowach jako wizytówka całości
... Na szczęście w mgnieniu oka docieramy w okolice Bramy, przy której odbijamy w
Strasse des 17 Juni, na której zgodnie z wczorajszymi ustaleniami, postanawiamy zostawić dziś nasz samochód. Budząca się do życia bujna zieleń parku
Tiergarten, zalewająca szeroką ulicę z obydwu stron, skutecznie koi nasze jeszcze świeże zniesmaczenie, dzięki czemu nawet konieczność zaparkowania, z braku innych wolnych miejsc, w sporej odległości od Bramy, spotyka się z naszym pozytywnym przyjęciem ...
Kurfurstendamm
Gedachtniskirche
Strasse des 17 Juni
Dochodzi 12:30, a my planujemy wrócić do samochodu dopiero po zmroku, stąd też pakujemy do Jasiowego wózka wszystko, co uważamy, że będzie nam potrzebne. Uzbrojeni w napoje, pochrupanki dla młodzieży, oraz cieplejszą odzież ruszamy przed siebie. Mijamy
pomnik poległych żołnierzy radzieckich. Nie doczytałem genezy jego lokalizacji, ale faktem jest, że po powstaniu muru berlińskiego znalazł on po jego zachodniej stronie, co często prowadziło do mniejszych lub większych napięć związanych z jego odwiedzaniem przez radzieckie delegacje. Tuż za pomnikiem odbijamy parkową ścieżką w lewo, a zza gałęzi powoli wyłania się coraz bardziej gmach
Reichstagu. W planie mamy odwiedzenie tarasu widokowego znajdującego się w nowo dobudowanej szklanej kopule, ale widok dłuuuugiej kolejki oczekujących na wejście skutecznie gasi nasz zapał i nadzieje. Kontentujemy się obejściem terenu znajdującego się przed budynkiem, po czym swe kroki kierujemy w kierunku Bramy. Za czasów dwóch państw niemieckich nie byłoby to możliwe, gdyż wzdłuż ulicy łączącej obydwa budynki biegł
mur. Dziś jedynym śladem wyznaczającym jego położenie jest wybrukowany pas ciągnący się po całej jego długości. Od 'zakrystii' Brama wygląda ciekawie, ale 'właściwa' perspektywa do jej kontemplowania to ta od strony
Pariser Platz. Porównując stan obecny z moimi wspomnieniami z dzieciństwa oraz umieszczonymi w gablotce informacyjnej zdjęciami Bramy z różnych wcześniejszych okresów, bez dwóch zdań trzeba powiedzieć, że Brama i jej okolica wypiękniała, a to głównie za sprawą harmonijnie i sensownie dobudowanych nowych budynków, mieszczących między innymi ambasadę Francji czy najdroższy hotel w mieście. Dziś jest tu tłoczno i gwarno, a uwagę turystów skupiają, konkurując ze sobą nawzajem, pozujący do zdjęć osobnicy przebrani w mundury wojsk alianckich dawniej sprawujących pieczę nad powojennym miastem, mini orkiestra symfoniczna, oraz zagłuszana przez nią lub, jak kto woli, zagłuszająca ją, grupa grających Indian. Może to złudzenie a może zbieg okoliczności, ale w warstwie wizualnej i muzycznej przypominają osobników, których widzieliśmy we wrześniu 2007 na nabrzeżu w Trogirze
... Jaś delektując się ciastkami, z uwagą obserwuje wszelkie zaprzęgi konne pojawiające się w jego polu widzenia.
Pierwszy widok na Reichstag
Brama Brandenburska od 'zakrystii' dziś ...
... i kilka lat po zbudowaniu muru berlińskiego (zdjęcie z gabloty informacyjnej)
Brama od frontu
Odbijamy w
Wilhelmstrasse i wędrujemy nią na południe. Po prawej stronie mijamy olbrzymi gmach ambasady Wielkiej Brytanii, stanowiący również owoc po zjednoczeniowej budowlanki, ale po przekroczeniu pierwszej przecznicy, jak za dotknięciem magicznej różdżki, wkraczamy w architekturę ewidentnie rodem z NRD. I nie jest to bynajmniej jakaś tam zabudowa, a osiedle powstałe w 1987 roku, podobnie jak odwiedzany wczoraj Nikolaiviertel, jako jedno z ostatnich osiągnięć socjalistycznego państwa. Szczególność tego miejsca wyraża się zasadniczo w dwóch kwestiach. Po pierwsze, powstało ono przy samym murze, stąd w pierwszych latach jego istnienia okna wielu mieszkań wychodziły wprost na jego umocnienia. Po drugie, to właśnie tutaj znajdował się słynny
bunkier Hitlera, w którym wódz III Rzeszy opuścił świat żywych na kilka chwil przed kapitulacją Berlina. Po wojnie, bunkier pozostawał w swej podziemnej części w stanie nienaruszonym, acz dostęp do niego był rzecz jasna pilnie strzeżony. Dopiero prace budowlane związane z budową osiedla spowodowały zniszczenie jego górnych partii oraz zasypanie dolnych. Obecnie to, co po nim zostało znajduje się pod sporym parkingiem osiedlowym. Początkowo nie chciano nadawać temu miejscu zbytniego rozgłosu, ale za sprawą filmu powstałego w 2004 roku, dokumentującego ostatnie dni III Rzeszy, miejsce to zyskało na popularności. Kiedy tam docieramy, przed tablicą informacyjną stoi grupka hiszpańskich turystów, a mnie chodzi po głowie myśl, jakie to musi być uczucie mieszkać w takim miejscu ... Mą zadumę przerywa bardziej prozaiczna kwestia. Wiekowy wózek Jasia, kupiony już jako używany, który przetrwał Lenkę i dzielnie dalej znosi kilometry pokonywane w rozmaitych okolicznościach terenu i pogody, od czasu do czasu lubi gubić koła za sprawą drucianych klamerek, które z wiekiem przecierają się. Przeważnie dzieje się to w najmniej odpowiednich momentach
. Tak też jest i dziś. Jedna z klamerek wykazuje oczywiste oznaki 'agonii', ale chwila improwizowanego majsterkowania pozwala uniknąć na jakiś czas ostatecznego 'zgonu'
...
Jedno z ostatnich dokonań NRD
Oryginalny fragment muru
Tablica informacyjna przy dawnym bunkrze Hitlera
Skwer, pod którym znajdują się resztki bunkra
Widok z dawnej wewnętrznej strefy muru ...
... i jego pełna panorama
... a tak wyglądało to kiedy jeszcze był mur (zdjęcie z ekspozycji przy Checkpoint Charlie)
Przechodzimy przez pasmo nowej zabudowy powstałej na terenach 'sanitarnych' znajdujących się pomiędzy zewnętrznym i wewnętrznym murem. Docieramy do
Potsdamer Platz, ale z perspektywy chodnika wygląda on tak samo 'względnie' jak z okien samochodu, skutkiem czego szybko go mijamy i kierujemy się w stronę
Checkpoint Charlie. Idąc cały czas śladem nieistniejącego już muru, skręcamy w lewo w
Niederkirchnerstrasse, wzdłuż której biegła linia podziału, kuriozalnie dzieląc tkankę miejską na dwie nie przenikające się części. Kawałek dalej znajduje się bodajże
najdłuższy zachowany fragment muru. Miejsce to jest szczególne również dlatego, że po południowej stronie ulicy znajdowały się do 1945 roku siedziby SS i Gestapo. Dziś, w pozostałościach piwnic owych budynków, w oczekiwaniu na wzniesienie docelowego gmachu muzeum, zlokalizowana jest ekspozycja 'pod chmurką'
Topographie des Terrors dokumentująca zbrodnie nazizmu. Część wystawy, podobnie jak panele ze zdjęciami wystawione przy pobliskim Checkpoint Charlie, czy też muzeum tego słynnego przejścia pomiędzy obydwoma Berlinami, poświęcona jest historii muru berlińskiego, jego budowie, próbom ucieczek, życiu podzielonego miasta, czy wreszcie upadkowi. Jako miłośnik - amator historii współczesnej i najnowszej mógłbym spędzić tam resztę dnia, szczegółowo analizując każde zdjęcie i opis, ale widok średnio podnieconych tematem moich dwóch niewiast skutecznie skłania mnie, acz z bolącym sercem, do bardzo powierzchownego zapoznawania się z ekspozycjami
. Jaśko zachowuje dyplomatyczną neutralność w temacie tnąc sobie przez cały czas drzemkę. Po ilości turystów oraz handlowców próbujących na nich zarobić widać gołym okiem, że to jedna z najpopularniejszych okolic miasta. Oprócz standartowych souvenirów w stylu radzieckich mundurów czy czapek, nam w oczy rzuca się atrakcja turystyczna pod nazwą
Trabi Safari, sprowadzająca się do możliwości bycia przewiezionym po mieście na pokładzie tego kartonowego pojazdu. Mimo upływu lat, pojazdy wchodzące w skład floty transportowej prezentują się okazale i wytwarzają kłęby charakterystycznie waniającego dymu
...
Przereklamowany Potsdamer Platz
Mapa podzielonego miasta
Niederkirchnerstrasse w czasach istnienia muru ...
... i dziś
Tędy biegł mur ...
... a tyle z niego zostało do dziś
Widok na okolicę, wkrótce po rozebraniu muru ... 1) bunkier Hitlera 2) 'międzymurze' 3) obecny Potsdamer Platz 4) ekspozycja Topographie des Terrors oraz zachowany fragment muru
Imitacja dawnego Checkpoint Charlie
Wędrując wzdłuż
Friedrichstrasse ku Unter den Linden przystajemy na małą przerwę w niewielkiej cukierni. Dając chwilę odpoczynku nogom, delektując się słodkimi wypiekami, obserwujemy życie ulicy. Głównym motywem są oczywiście przesuwające się wolnym tempem samochody. Oprócz tego, że są różne i różniste, bardzo drogie i takie tylko zwyczajnie drogie, to widać również, że sporo z nich przybyło tu z Polski. Po osiągnięciu
Unter den Linden skręcamy w prawo, obierając za punkt docelowy dobrze nam znaną z wczorajszego dnia wieżę telewizyjną. Po prawej i lewej stronie mijamy okazałe, szacownie wyglądające gmachy, w tym między innymi
Uniwersytet Humbolta czy
Operę. Na
wyspie muzeów, z braku czasu i determinacji pośród członków naszej ekspedycji, decydujemy się odwiedzić jedynie
Muzeum Pergamońskie, do którego wstęp kosztuje nas dwa dorosłe bilety po 10 EUR. Poniekąd ze zdziwieniem, ale na pewno z dużą ulgą, przyjmuję odpowiedź panów ochroniarzy, że na teren muzeum można wjechać wózkiem
. Wędrujemy od sali do sali, tyle że tu role są zdecydowania odwrócone. Podczas gdy Małżonka z Lenką zdają się czerpać z tego większą przyjemność, my dwaj z Jaśkiem wykazujmy oznaki czegoś, co można by nazwać znużeniem
.
Berliner Dom i wieża telewizyjna
Altes Museum
Pergamonmuseum
Pergamon
Greckie 'starocia'
...
Brama Isztar
Droga procesyjna z Babilonu
Znużony Jasiek ...
Po strawie duchowej przychodzi czas na strawę cielesną, udajemy się więc do tego samego co wczoraj lokalu gastronomicznego z literką M, tyle że dziś, z racji późniejszej pory i mniejszego ruchu, jesteśmy w stanie zająć miejsce z widokiem na ...
wieżę telewizyjną. Co do wjechania na jej platformę widokową zdania są podzielone, ale w tym wypadku głównym motorem jest Lenka, która od wczoraj zdążyła zadać pytanie
'kiedy pojedziemy na wieżę?' z kilka tuzinów razy
. Stąd, po zakończonej konsumpcji, udajemy się na poszukiwania wejścia do w/w. Obchodzimy prawie całą nim od strony dworca kolejowego lokalizujemy kolejkę chętnych do wjechania. Na pierwszy rzut oka ogonek stojący na zewnątrz nie wygląda odstraszająco, ale po wejściu do środka okazuje się być dłuższy niż by można było się spodziewać
. Stoimy jednak wytrwale, przy czym nasze stanie nacechowane jest dużą ilością ruchu, a szaleństwa i śmiechy Jasia i Lenki skutecznie ściągają na nas uwagę prawie całej kolejki. Zgodnie z przewidywaniami okazuje się, że z wózkiem na górę wjechać nie można. Nie zgodnie z przewidywaniami okazuje się, że formalnie wózka nie ma gdzie na dole zostawić. Podejmuję więc rozmowę z osobnikiem płci męskiej prowadzącym w hallu rodzaj punktu fotograficznego, skutkiem której za 5 EUR zgadza się on spojrzeć na nasz wózek pozostawiony obok jego stanowiska. Odczekawszy swoje docieramy do kasy, w której kupujemy dwa dorosłe bilety po 9,50 EUR oraz jeden dziecięcy po 4,50 EUR. Jazda na górę trwa parędziesiąt sekund, a po kolejnych kilkunastu możemy już podziwiać miasto z lotu ptaka. Jest już dobrze po godzinie 20:00, czyli później niż zakładałem, że tu dotrzemy, ale nawet pomimo braku statywu udaje się jeszcze to i owo uwiecznić na zdjęciach ...
Czerwony Ratusz i Nikolaiviertel
Widok na południowy-wschód
Mali zdobywcy wieży ...
Alexanderplatz
Widok na ... zachód
...
Widok na Unter den Linden
Kiedy powracamy na powierzchnię ziemi, robi się już ciemnawo. Małżonka, rekonwalescentka przeziębieniowa, wykazuje ewidentne oznaki zmęczenia fizycznego, a przed nami jeszcze spory kawałek do przejścia. Ruszamy powolnym krokiem, kierując się wzdłuż Unter den Linden ku Bramie Brandenburskiej. Mijamy ponownie widziane wcześniej gmachy, teraz jednak prezentujące się zgoła inaczej za sprawą zastosowanych iluminacji. Po prawo, w odchodzącej w bok ulicy widać silnie strzeżony budynek ambasady USA, po chwili po lewo, ambasadę Rosji. Przed Bramą, w porównaniu do sytuacji zastanej w ciągu dnia, jest prawie pusto i spokojnie. Kolejny raz tego wieczoru wychodzi brak statywu i konieczność ratowania się robieniem zdjęć z murków. Ale zgodnie z przysłowiem, jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma
...
Lenka i jej zdobycz
Salon Ferrari
Brama Brandenburska
Mijamy Bramę i skrajem ciemnego parku pokonujemy ostatnią prostą do naszego samochodu. Mimo, że jest jednym z nielicznych jeszcze pozostałych, jego stan ogólny wskazuje, że żadne nieprzyjemności go nie spotykały. Odpalamy i ruszamy w stronę hotelu, tym razem przez wschodnią część miasta. Ledwo mijamy rozświetloną jasno wieżę telewizyjną, w samochodzie powoli robi się błoga cisza, w miarę jak wszyscy nie kierujący
, odczuwając trudy dzisiejszej marszruty, zapadają w sen ...
C.D.N.