PAŁAC DIOKLECJANA
Któregoś dnia... hmmm... tak naprawdę to nie był taki sobie dzień, ale o tym za chwilę...
Tak więc któregoś dnia, po dokładnym przeanalizowaniu tej książeczki instrukcji do auta /nie pamiętam jak to się fachowo nazywa /
....wróć...
o tym też Wam nie mówiłam
Najpierw auto:
Zaraz po przekroczeniu granicy węgiersko chorwackiej zapaliła nam się lampka na tablicy rozdzielczej. Problem w tym, że ni chu, chu nie mogliśmy dojść co ona oznacza. Najpierw ja studiowałam tą książko -indukcję /no wiadomo mąż prowadził/, co jeszcze dało się wytłumaczyć, że dojść co to za lampka nie umiałam.
Jednak po dojechaniu na miejsce, za rozwiązanie zagadki, zabrał się mój mąż i to już dla mnie było trochę dziwne, że nie wie. Co by nie mówić to różne auta już przerabiał.
Między innymi przez tą prześladującą nas lampkę nie wybraliśmy się na Sv Jure.
Niemniej jednak, któregoś dnia mój mąż doszedł do wniosku, że to katalizator i można z tym jeździć. Skąd taki wniosek??? Chyba na zasadzie wykluczania innych możliwości, bo doczytać to się tego nie doczytał...
Ale skoro zapadła decyzja, że jeździć można - to co? na następny dzień o poranku ruszmy w poszukiwaniu Rzymian!
No z tym porankiem, nie czarujmy się, nie do końca nam wyszło, ale w końcu wyjechaliśmy. Później mąż mi się przyznał, że stwierdził, że jak nie wie co to się w tym aucie świeci to lepiej, żeby wyszło w trakcie pobytu a nie jak będziemy wracać z załadowanym do fula autem.
No, ale jedziemy.... daleko nie zajechaliśmy - korek - szybka wymiana spojrzeń:
- Co dzisiaj jest?
- Sobota
- Nie, niedziela
- Sobota
- Niedziela
/kto by tam wiedział na wakacjach jaki akurat dzień tygodnia jest /
I nagle z tyłu auta dobiega głosik:
- Co za różnica weekend to weekend, czyli znowu stoimy w korkach, to w co gramy, żeby się nie nudziło?
No tak chyba wyjątkowe wyczucie czasu mamy, jeżeli chodzi o tą trasę.
Ale co tam! jak mówił Leopold Saff A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!
Żółwim tempem, przerabiając wszystkie możliwe gry, piosenki etc. zmierzaliśmy do obranego celu naszej podróży.
Przy okazji jadąc tak wolniutko mieliśmy okazję oglądnąć zjazd/wjazd z/na autostradę koło Makarskiej /pamiętacie, że namówiłam męża, żeby zjechał w Splicie/... eehyyy.... na szczęście po tygodniu odpoczynku w tej cudownej krainie wyjątkowo oględnie do tematu naszej jazdy do Chorwacji podszedł, tzn. po dobrej chwili ciszy, gdzie nie dało się tego ukryć, że robi co może, żeby się w głos śmiać nie zacząć, padło jedno zdanie:
- Ale wracając do domu to już tutaj na autostradę wyjedziemy, dobrze?
W końcu dotarliśmy do Splitu.
I tu spotkała nas miła niespodzianka, bo okazało się, że parking na tej drodze prowadzącej do starówki, jest płatny w weekendy tylko do godz. 14.00 po 3 kuny za godz. A, że ta jazda nam trochę czasu zabrała to do końca dnia parkowaliśmy za 6 kun.
No, ale dosyć tego gadania zbliżamy się do celu:
czas pospacerować po wąskich uliczkach będących wnętrzem Pałacu:
Pierwsze wrażenie było niezapomniane:
Na początek parę charakterystycznych widoczków:
No i oczywiście kotki:
I rzut oka za siebie a tu taki widoczek:
potem weźmiemy na tapetę tych Rzymian - no bo po to tu przyjechaliśmy
cdn.