Ładują we mnie kroplówkę po kroplówce – antybiotyk, nawodnienie, uspokajające.
Wcześniej przebrałem się w białą koszulkę operacyjną – na tyle krótką, że widać kino,
ale z przedłużanym tyłem, który nieuważny pacjent może łatwo umoczyć w klozecie.
Podobny problem mają dyplomaci i dyrygenci, którzy noszą fraki lub tzw jaskółki .
Łykam „głupiego jasia” i po pewnym czasie ładują mnie na wózek. Pędzimy korytarzami.
W ręce ściskam RMUA i kiedy mijamy dział Statystyki Szpitala, zręcznym ruchem przybijam druk na czole mijanej urzędniczki.
„Głupi jaś” zaczyna działać. Widzę nadwyraźnie, a tekst piosenki pasuje jak ulał -
Linie proste falują
Zamiast kwadratów – romby.
W każdym głosie słychać w całym bezwstydzie
Ostatecznego dnia trąby.
Przetaczam się na stół operacyjny. Lewa ręka z wenflonem leży gdzieś tam, hen, w ciemnościach.
(Bębny, bębny w ciemnościach)
Prawą krępują mi do tułowia. Widzę, oczami wyobraźni, tabliczkę na ścianie :
„Pacjent przypięty, jest mniej awanturujący się!”
Nie widzę nikogo, tylko głos anestezjologa mówi :
- Proszę spokojnie oddychać – podtyka mi przed twarz buchającą narkozą maskę.
(
tu przypomina mi się dowcip o nietrzeźwym anestezjologu:
Pacjent, już na stole, protestuje - Pan jest pijany!-
Ja pijany?- bełkotliwie mówi A.- Szkoda, że Pan chirurga nie widział !- )
Rozweselony, uśmiechając się błogo, wciągam do płuc usypiacza.
-...cztery, pięć...i...- CIEMNOŚĆ.