Dzień 8. Sobota 11.06.2016 cz. 4Ostatni etap drogi to…powtórka z rozrywki.
Ta niby przyjemna ścieżka się kończy a pozostają skały.
Pokonujemy je i już jesteśmy przy wodzie.
Ludzi mało – w drodze do jeziorka minęło nas kilka wracających osób, a na dole spotykamy parę Niemców, którzy zeszli prawie przed nami. Robią tylko kilka zdjęć, wymieniają z nami dwa zdania po niemiecku i zaczynają się wspinać z powrotem.
Zostajemy sami. Kilka osób jeszcze się pojawiło na szlaku ale zanim tu dojdą my już będziemy się zbierać.
Aaa… takie tam… Morskie Oko.
Wracamy i jedziemy dalej, wiadomo gdzie. Do Czerwonego Jeziora
Podziwiać je można tylko z drogi. A swoją nazwę zawdzięcza otaczającym go skałom.
Tu spędzamy tylko chwilkę i zbieramy się do samochodu. Ale nie zawracamy, jedziemy dalej bo mamy w planach jeszcze jedno jeziorko.
Droga wiedzie przepięknymi okolicami. Po prostu bajka! Niestety nie mam zdjęć bo łatwiej było nacieszyć oczy niż ująć to piękno w obiektywie.
Dojeżdżamy do miejscowości Ricice i zostawiamy auto przy drodze. Na dół schodzimy pieszo bo znak informuje nas o 13% nachyleniu terenu a nie chcemy męczyć samochodu. Czy rzeczywiście takie nachylenie było nie wiem, Sebastian uparcie twierdził, że na pewno nie.
Dochodzimy do Jeziora Zielonego. Może nie jesteśmy w najlepszym jego punkcie, z innych miejsc z tego co widziałam na gogle s.v. są o wiele lepsze widoki no ale dobre i to.
Aparat ma problem z ujęciem koloru a jest niesamowity.
Po chwili wracamy na górę i… namawiam męża żebyśmy podjechali dalej do jakiegoś lepszego punktu. Zgadza się ale z niechęcią, a kiedy widzi kolejne znaki o nachyleniu to tylko zaciska zęby.
Miejscami droga jest wąska a zawrócić nie ma gdzie. Kiedy trafia się w końcu takie miejsce już mamy zjeżdżać ale nagle zauważam, że coś tam się przebija zielonkawego. Wysiadam z samochodu i lecę, mąż ma dość, zawraca i czeka.
To też nie ten „idealny” punkt, ale jakieś tam widoki są.
Jeśli ktoś z Was by się wybierał to radzę podjechać jeszcze dalej, od Jeziora Czerwonego cały czas prosto za drogą.
Gdzieś w
to miejsce
Zawracamy i jedziemy już do Podgory.
Po drodze oczywiście z przygodami.
Nawigacja swoje, ja swoje. Kiedy nam każe skręcić w którąś stronę ryczę, że nie tu bo tu pojedziemy przez płatny tunel. Jedziemy dalej, każe nam jechać prosto a my mamy znak na Makarską, więc mówię mężowi żeby skręcał. Skręca, pojawia się jakaś nowa ładna droga i.. bramki. Kurka! To pewnie autostrada!
Więc zawracamy szybko przed samymi bramkami.
Po czasie dochodzi do mnie, że to był pewnie ten tunel.
Gdzieś tam dalej nawigacja każe nam zawracać, Sebek już chce to robić bo
„teraz już jadę tak jak pokazuje nawigacja a nie jak Ty uważasz”
a ja znów ryczę, że jak chce to proszę bardzo
„tylko ciekawe jak my przez te góry przejedziemy!”
„góry? To tam trzeba jechać przez góry?”
„tak!” – mówię, chociaż nie wiem.
Tyle tych zjazdów było, że już się pogubiłam.
Wydawało mi się, że jest tylko jeden możliwy przez Zagvozd i to jest ten płatny tunel, więc nie wiem gdzie nas tyle razy ta nawigacja wyprowadzała (chyba, że każda z tych dróg miała doprowadzić właśnie do tunelu).
Ostatecznie pojechaliśmy prosto i przez Zadvarje, co mieliśmy już sprawdzone.
Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w sanktuarium Vepric, przed Makarską.
Byłam tu już kiedyś i z ciekawości muszę odkopać stare zdjęcia bo teraz wydaje mi się, że jest tu jakoś łyso.
Mamy nieodpowiednie stroje a prawie jakiś pan kosi trawę i dziwnie na nas zagląda, więc przechodzimy tylko szybciutko i wracamy.
A po powrocie do apartamentu na schodach wita nas właścicielka, zatrzymuje na chwilkę i.. daje nam tytkę, właściwie to Sebastianowi.
Pyta czy dobrze to napisała, ściska go, on dziękuje a ja nie wiem o co chodzi, więc też ją ściskam i dziękuję i oczywiście powtarzam, że nie trzeba było. Na górze patrzę co to dostaliśmy i…
To nie my dostaliśmy, tylko Sebastian…
dziś są jego urodziny
- zdjęcie zrobiłam po kilku dniach, już po wszystkim ;p
Milutko, ale zaczęłam się zastanawiać co powinniśmy zrobić.
Czy iść do właścicieli z tym winem, czy dać im coś od nas (ale nic nie mieliśmy „naszego”, a bez sensu kupować rzeczy chorwackie dostępne na każdym kroku bo mają je na co dzień). No nie wiedziałam jak powinniśmy się w takiej sytuacji zachować.
Może jestem dziwna ale naprawdę nie lubię niczego od nikogo dostawać. Choćby się wszyscy zarzekali, że to bezinteresownie – nie. Ja wtedy czuję, że muszę dać coś w zamian, że komuś coś wiszę itd.
W końcu nie zrobiliśmy nic ale wtedy przeżywałam to długo i mnie sumienie gryzło. :p