Już biegnę, pędzę, lecę..
Więc tak. Nasze wczasy były leeeeniiiiweeee... ale sam wyjazd zaczął się ciekawie. O ile droga przez Niemcy i Austrię przebiegała bez problemu, to na 'kochanej' Słowenii zaczęła się interesująco.
A więc zjazd w Austrii na Spielfeld, potem kierunek Maribor, Ptuj, i heja w stronę granicy z ukochaną HR. Ale.. jakieś 10 kilometrów za Ptujem, droga którą mieliśmy jechać okazała się zamknięta, kolejna alternatywna również, i jedyna wolna kierowała prosto na ... autostradę. No więc mapa poszła w ruch, i wyznaczyliśmy drogę boczkami, o której już pisałem. Co prawda, jechaliśmy te 60 kilometrów ze średnią prędkością około 30 km/h, ale było warto. Jechaliśmy z otwartymi japami, i nawet nie zrobiłem za dużo zdjęć były takie widoczki, na przykład:
Zameczek, którego nazwy niestety nie znam:
Górki i pagórki
Winniczki -> pijani Słoweńcy -> jednak kochamy Słoweńców
Po zrobieniu tego ostatniego zdjęcia, zapakowaliśmy się z powrotem do auta, i ujechaliśmy całe 200 m - bo naszym oczom, ukazał się najpiękniejszy napis:
Po wszystkich 'ach' i 'och', jak również moim 'jeeee!!!' po 11 godzinach za kółkiem, przyszło nam tylko dojechać na autostradę. Tam (już po 12 godzinach jazdy) przesiadłem się i dalej pojechała koleżanka. Obudziłem się przed tunelem św. Rok'a. Trochę się już obawialiśmy, bo przed tunelem było pochmurno, a temperatura nie przekraczała 15 stopni. Ale za tunelem (jak już pisałem) - słoneczko, piękna pogoda i 25 stopni (z tendencją wzrostową). Jechaliśmy dalej, a takie widoki można podziwiać zaraz za tunelem:
Pierwszy widok na zatoczki Adriatku
Dalej było już z górki (a właściwie tak nam się wydawało
). Pobudzeni, z otwartymi oczami i paszczami jechaliśmy dalej, odliczając pozostałe kilometry do Podgory.
I tutaj się zaczęła historyja
Otóż, nawigacja (z nomen-omen nieaktualnymi mapami) pokazywała nam koniec autostrady i nakazywała zjechać na Makarską. My jednak, postanowiliśmy zaufać logice, i ... to był błąd. Idea była taka, żeby pojechać jeszcze jeden zjazd. Skoro wg mapy zostało nam 50 kilometrów, to lepiej jeszcze 35-40 zrobić autostradą, a resztę boczkami. Niestety, okazało się, że następny zjazd jest o wiele dalej niż Podgora. I tu ważna rada: trzymajcie się autostrady, nie jedźcie w Chorwacji na skróty. Niestety, my postanowiliśmy zjechać z drogi, i pojechać za znakami.
O zgrozo... przepakowaliśmy się przez całe Biokovo! Przez sam środek! Nic dodać, nic ująć. Oprócz kluczenia po dróżkach, mijania się 'na styk' z innymi autami, i słuchaniu pisków dziewczyn (bo ja wróciłem za kółko) nagle zobaczyliśmy... owcę. A kawałek dalej to:
Owieczki i kózki + owczarek niemiecki
No może z tym owczarkiem przesadziliśmy.
Ale zanim zdążyliśmy ochłonąć, zobaczyliśmy to:
Byczki na dordze
Wtedy przestało nas już cokolwiek dziwić. Podziwialiśmy więc widoczki:
Tak, jechaliśmy przez środek tych gór. Ja, jako kierowca lubiący takie wypady - byłem w siódmym niebie. Dziewczyny - trochę mniej. Po wychyleniu głowy za okno widziały tylko przepaść, więc nie było im do śmiechu.
Ale droga szła do góry i góry, a później zaczęła po woli opadać. W końcu zobaczyliśmy morze, drogę na skarpie (ale już szeroką i ogrodzoną barierą) i powoli, powoli, zakrętami zjechaliśmy do Podgory.
To tyle na dzisiaj - idę spać. Jak znowu wena mnie najdzie, napiszę coś więcej.
Pozdrawiam, z chęcią odpowiem na pytania.