22 czerwca cd.
Po długiej przerwie w pisaniu ruszamy dalej, czyli do punktu trasy Stari Grad.
Już w Polsce wydrukowałam rozmaite mapki z zaznaczonymi trasami rowerowymi, plany miast z zaznaczonymi zabytkami itp. Po smacznym obiadku (w moim przypadku - przypominam spagetti z sosem ze świeżych pomidorów - Konoba CinnamonGirl
i po obrzydliwym obiadku PM (flaczki fuuuj - Konoba Pudliszki, jak to można jeść) oraz krótkiej sjeście podczas meczyku przywdzialiśmy nasze stroje rowerowe i jazda.
Strój rowerowy PM to porfezjonalna koszulka rowerowa, spodenki rowerowe (ale nie te z serii 'druga skóra'
) mój strój składał się z rownie profesjonalnych dżinsów i bluzki z długim rękawem, która ubieram do roboty jak jest zimniej
- w końcu była piździawa - jedyne 20 stopni. Picie zabrane, aparat zabrany, mapy zabrane jazda w trasę.
Z Vrboski można dojechać do S. Gradu albo drogą asfaltową, albo szutrową gdzie z obu stron jest się otoczonym przez winnice oraz gaje oliwne. Uparłam się na tą trasę. Trasa króciutka, bo ok. 6km w jedna stronę. Oczywiście w jej przypadku mapki papierowe niewiele pomogły bo pokazywały jedną drogę szutrową a tak w małych odległościach odchodziły ze 3
tutaj nieocenionym okazał się GPS, który zabrał ze sobą PM.
Nie da się ukryć we wrześniu trasa ta musi być niezmiernie kusząca ze względy na dojrzałe już winogrona
może to i lepiej, że byliśmy tam w czerwcu bo by kusiło spróbować a przecież to by była kradzież i jak tu się z tego wypowiadać na spowiedzi przedślubnej
. Jednym słowem we wrześniu trasa dla tych z samozaparciem i silną wolą, bądź wpojonymi na maksa zasadami moralnymi - taka droga szatana - zjedz mnie, zjedz mnie... to ja owoc patrz jak sie rumienię, gdy padnie na mnie promień słońca, tylko zamiast jabłka - winogrona... niewielka różnica.
Droga upłynęła szybko i bez przygód. Dojechaliśmy.
Na pierwszy cel w Starim Gradzie obraliśmy Informację Turystyczną, gdyż chciałam odpisać godziny kursowania Jadrolinii Stari Grad- Split. Pierwotnie mieliśmy wracać tez przez Drvenik jednak jak sobie obliczyłam, że zabrałoby to dodatkowe 2 godziny za kółkiem to stwierdziłam ze pal licho te 200zł ( w końcu taka kwota w postaci filtra polaryzacyjnego spadła mi z molo W podgorze) wracać będziemy promem ze Starego Gradu tym bardziej, że mieliśmy w Polsce być z piątku/sobotę a w sobotę o 8.30 miałam ostatnie zajęcia na uczelni, na których musiałam być. W informacji odbiliśmy się od drzwi; tylko i wyłącznie w tym dniu informacja czynna od 17.00. No nic drugą rzeczą do załatwienia była wypłata kasy z bankomatu. No i tutaj bankomaty Starego Gradu postanowiły mi podokuczać. Konkretnie jeden bankomat posiał ziarnko niepokoju. Skubaniec jeden odmawiał wypłaty gotówki uparcie twierdząc, że na mojej karcie nie ma środków :> - wczytałam się dokładnie - na karcie brak, nie w bankomacie. Lekko mi mina zrzedła, bo jak sobie policzyłam, ile przelałam na nią kasy przed wyjazdem to starczyłoby na wakacje dla rodziny 4 osobowej
Całe szczęście, że bankomat nr dwa okazał się łaskawy i mogłam wypłacić 500kn przeznaczonych min. na zakup winka, prosku i oliwy z 'piwniczki'.
Swoją drogą nakupiliśmy tego tyle, że można by nas posądzić o szmuglowanie alkoholu do Polski ;> a do tego jeszcze 10 butelek piwa.
No, ale wracając do S. Gradu.
Miasteczko bardzo mi się podobało.
I przed sezonem takie puste
nikt nie właził w kadr, ani pod koła roweru, a w ciasnych uliczkach tylko od czasu do czasu mijało się jakiegoś Polaka.
Pustki
Patriotyzm
Po Vrbosce miasteczko zajęło drugie miejsce w moim rankingu hvarskich miasteczek
Przyznam się że za długo się tam nie szwędaliśmy bo jakieś 2,5h - z tym że rowerem czasami jest szybciej
niż na nogach szczególnie jak nie ma turystów- samobójców.
Zgodnie z zabraną mapką połaziliśmy po uliczkach, odwiedziliśmy kościółki, aczkolwiek tylko jeden był otwarty.
To chyba pójdzie na ścianę do dużego pokoju
oprócz 2 innych
Oczywiście będąc w Polsce zapomniałam sprawdzić, w której to wypożyczalni skuterów można spotkać forumową Kasię, bo chciałam podziękować za drogocenne rady dotyczące Hvaru. Więc nie spotkałam i nie podziękowałam będąc na miejscu więc teraz bardzo dziękuję
Wracać do Vrboski chciałam tą samą trasą, ale chyba PM obił sobie na tych szutrach co nieco (zabroniłam ubierać tzw. pieluchy bo jak to będzie wyglądać jak będziemy zwiedzać) i kategorycznie sprzeciwił się tamtej trasie... a szkoda bo taka fajna. Dlatego też wracaliśmy już asfaltówką.
I tu widać było już przygotowania do sezonu: malowali pasy, rozkładali asfalt. No dobra z tym asfaltem się zagalopowałam. Generalnie przez całe 6 km zamiast wdychać zapachy Hvaru, czyli zapach lawendy i ziół, wdychałam opary farby i jakiegoś rozpuszczalnika... ciekawe co moja astma na to
ale mogłam sobie pod nosem pomarudzić
Generalnie plus był taki, że po drodze były małe skupiska lawendowych krzaków. W tych których jeszcze nie oberwali nielegalnie stada tambylców (w celu sprzedaży w postaci suszonych badylków, poduszeczek lawendowych itp. ot podjeżdżali, kierowca stał na czatach a wyległe tłumnie z tylnego siedzenia baby machały nożycami, po czym wsiadali do auta i tyle ich było widać) zrobiłam sobie zdjęcie, a oprócz tego spędziłam kolejne 20 min poszukując tego jednego jedynego kadru na fioletowa ścianę w sypialni i tapetę w laptopie. Kadr odnalazłam, a następnego dnia odnalazłam dwa pozostałe i tak będzie w sypialni wisiał tryptyk 3x 30x45cm
Wieczór upłynął oczywiście pod hasłem meczyk, Karlowacko (ja) i Bjelo Vino (PM).
Na jutro w planach jest Hvar.