22 czerwca cz.1.
Czyli odcinek dla miłośników Vrboski i sierściuchów.
Pierwszy poranek na wyspie słońca. Aby nie było zbyt sielankowo nie obudziły nas promienie słońca delikatnie wpadające przez okiennice tylko szum deszczu i kropli odbijających się od parapetu. Ciekawe, czy będziemy mieli jakiś słoneczny dzień przemknęło mi przez głowę. Drugą galopującą przez moja głowę myślą był na szybko ułożony plan dnia: spacer po Vrbosce tym razem we dwójkę, a po obiadku wycieczka rowerowa do Starego Gradu. Pada, nie pada siedzieć na d... nie będziemy. Trzecią, że jestem głodna i burczy mi w brzuchu... zostawiając smacznie śpiącego PM udałam się do piekarni i sklepu.
We Vrbosce zauważyłam 2 piekarnie przy czym jedna z nich jest czynna tylko w godzinach 6-12. Przy czym do 7 rano nie wiele w niej można kupić a po 8 już nie ma niczego co można by zjeść na śniadanie (znaczy dla mnie, bo PM nie miałby nic przeciwko słodkim bułkom z czekoladą, ale ja mam bo dbam o jego spodnie ślubne
). Ciekawe jak jest w sezonie. Tym razem kupiłam jakieś inne pieczywo wybrane na zasadzie podglądania co inni biorą, a stało przede mną 2 Polaków i brali jakiś taki okrągły ciemniejszy chleb. Chlebek okazał się smaczny i nawet podobny do naszego polskiego tylko pewnie z domieszką jakiś innych zbóż bo kolor miał kawy z mlekiem. W sumie ja lubię te ichnie bułkowe chleby, gdyby nie to, że się masakrycznie źle kroją jak są świeże nawet jak nóż to istna żyleta), a że lubię świeże pieczywo to podczas przygotowywania śniadań ujście z mojego gardła odnajdywała odpowiednia dawka przekleństw a ręka specjalizowała się w rzucaniu nożem, tudzież zmaltretowaną kromką na blat.
Po śniadanku jakby tak się przejaśniło - znaczy nie padało, bo do słońca na niebie to jeszcze daaaaleka droga. Ubrałam się stosownie do pogody i panujących temperatur (20 stopni) - czyli jako zmarzluch wcisnęłam się w jeansy i bluzkę z długim rękawem, PM oczywiście krótkie spodenki i Tshirt
Ale tak to u nas jest ze np. zimą w mieszkaniu mamy ok. 23 stopni i PM siedzi w krótkich spodenkach a ja w dresie, swetrze i jeszcze do tego obwiązana kocem polarowym, bo w stópki zimno
Ale wracając do Chorwacji. Tym razem rundka z aparatem po zachmurzonej Vrbosce i stąd stwierdzenie ze wolę te kamienne domki w połączeniu z zachmurzonym niebem, jakieś to wszystko delikatniejsze i bardziej stonowane jest. Chciałam wejść do kościoła - twierdzy, czyli kościoła św. Marii. No ale znów posłuchałam PM (tak jak to było z trasami widokowymi Sestanowiec-Makarska), że tam wrócimy jak będzie ładniejsza pogoda... Każdy już się pewnie domyśla jak tam 'wróciliśmy'. A ponoć widoki są przednie... przynajmniej jest powód, żeby jeszcze raz odwiedzić to przepiękne miasteczko.
Widoczek sprzed apartamentu.
W lekko innej kolorystyce, w której to zamierzam sobie 3 fotki wywołać w formacje 45x30 i umieścić nad sofą
Muszę napomknąć, że od przyjazdu wszędzie wypatrywałam kotów. No i tym razem się udało, znaczy wypatrzył je PM. No i godzina z głowy, kici kici, koteczeki (sierściuchów było 6
mamuśka z 5 małymi i chyba musiały nieć z 2 ojców przynajmniej
).
Sami widzicie ze potrafię tak do znudzenia
jeśli chodzi o koty
Tak więc ja na czyimś podwórzu uprawiam kici kici (niestety tylko mamuśka była oswojona i dała się wymiziać) a PM znudzony cierpliwie czekał... i czekał.... Co jak co, ale cierpliwość to on ma nieziemską. Kiedyś mnie uczył (na nowo bo już nie pamiętałam, który pedał jest od czego
) jeździć autem i ani razu głosu nie podniósł; nawet jak parę lat temu wracając z Malborka jechałam na czołówkę z mercedesem przy wyprzedzaniu (ale skąd miałam wiedzieć, że jak mówi zredukuj to mam dać 3, a nie 4
) on tylko spokojnie spojrzał na kierowcę mercedesa, który już nerwowo walił długimi a PM tylko podniósł rękę uspakajająco ... no nic, na wspominki mnie wzięło.
W końcu zostawiłam sierściuchy w spokoju (ale gdybym moga to tego niebieskiego bym wzięła ze sobą do Polski, pal licho tą moja alergię na sierść jakoś bym wytrzymała) i poszliśmy na obiadek. Tym razem nie w konobie bo zachciało mi się spaghetti, a że to sama umiem zrobić to sobie zrobiłam z zakupionych świeżych pomidorów z dodatkiem papryki
bo akurat była w lodówce. Po obiadku chwila relaksu przy meczyku a po nim wycieczka do Starego Gradu ale o tym w kolejnym odcinku