Wróciłem!
Jeżeli chodzi o sprzęt, którym fotografuję, to jest to Canon 600D wraz z Tamronem 17-50/2.8 (jak słusznie zauważył kolega wyżej
) oraz klasycznymi obiektywami pod M-42 (kto focił Zenitem lub podobnymi sprzętami, ten wie
) i kompletem wspomagających filtrów. Bez polaryzacyjnego nie ma sensu wybierać się do Chorwacji.
Wczoraj relacja została nieco urwana, ale chciałem zakończyć ją symbolicznie kadrem z chorwacką flagą. Tamtego dnia jednak udaliśmy się oczywiście dalej, aby zobaczyć więcej Podgory. W tej nie sposób się nudzić i szybko stwierdziliśmy, że nie będziemy musieli badać całego kraju, aby szybko tu wrócić. Klimat jest niepowtarzalny i odpowiedni dla tych, którzy nie chcą wylądować w jakiejś małej "pipidówie", a jednocześnie zależy im na względnym spokoju - Podgora to dobry kompromis, naszym zdaniem trafiliśmy w dziesiątkę.
Bardzo klimatyczna i urocza stała się główna marina w Podgorze. Zdecydowanie ładniejsza niż ta, którą kilka dni później zobaczyliśmy w Makarskiej. O tej jednak za kilka wpisów, aby trzymać się chronologii
W Podgorze, czego się spodziewaliśmy zresztą po większości chorwackich miejscowości, najciekawsze często okazywały się boczne uliczki i oczywiście sama zabudowa. Do tej pory była to nasza najdalsza wycieczka w kierunku południowym, dlatego byliśmy zachwyceni charakterystyczną zabudową.
Gdy już zwiedziliśmy większość Podgory, zaczęło się chmurzyć i zza masywu Biokovo wyłoniły się czarne chmury. Te, przenosząc się nad Hvar i Brac, przyniosły całkiem interesującą burzę z cieplutkim deszczem, od którego - nie wiedzieć czemu - wszyscy się szybko schowali.
W tym samym momencie w okolicy zabrakło prądu, więc po kolacji udałem się na polowanie na Karlovacko. Niestety wszystkie sklepy (których w Podgorze, wbrew niektórym relacjom, jest co najmniej 5-6, więc nie aż tak mało) były zamknięte przez awarię. Na szczęście poznałem miłego pana, który sprzedawał warzywa, owoce, rakiję i wino przy białym busie (jest tam codziennie, trzeba skierować się w kierunku charakterystycznej pani na kamieniach, aż do pustostanu na cypelku, rozdzielającym dwie plaże). Zaprawdę powiadam Wam, tak genialnego deserowego, białego wina nie piłem jeszcze nigdy. Butelka kosztuje 50 kun i jest warta każdej z nich. To nie wino, to nektar bogów - polecamy wszystkim! Rozkoszując się tym zacnym trunkiem obserwowaliśmy z balkonu, jak niebo przejaśnia się, przynosząc całkiem interesujący zachód słońca.
Po zmroku udaliśmy się jeszcze na hotelowy taras (o dziwo nie pojawiał się tam nikt, prócz nas), aby uchwycić po raz pierwszy rozświetloną Podgorę.
Następnego dnia rano, nie wiedząc o której godzinie słońce wyłoni się zza gór, udaliśmy się w kierunku serpentyn prowadzących na Sv. Jure.
Naszym celem było sfotografowanie Podgory skąpanej we wschodzącym słońcu. Udaliśmy się tam jednak nieco za wcześnie, dlatego po drodze zbaczaliśmy w boczne, nieutwardzone dróżki. Były ciekawe, głównie ze względu na występujące tam nietypowe rośliny, kwiaty oraz niespotykane w Polsce robactwo. Z bliższej perspektywy można było również obejrzeć pozostałości po pożarze.
Ciekawie wyglądała stamtąd pnąca się w górę droga. Finalnie doszliśmy do widocznych na poniższym zdjęciu drzew w lewym górnym rogu.
Niebo do tej pory nie nastrajało optymistycznie, ale im bliżej do wschodu słońca (w sensie górskim oczywiście
), tym chmury rozrzedzały się bardziej...
...dając wspaniałe, miękkie światło na całą Podgorę.
Na dzisiaj to koniec
Opowieść będzie jeszcze dość długa, wszak to dopiero jej początek. W kolejnym odcinku wybierzemy się do Tucepi, po którym spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego - czy zatem byliśmy rozczarowani? I tak, i nie.
Do następnego!