Przed opuszczeniem Chinamady postanowiliśmy przysiąść na mały tapasik w znajdującej się niedaleko parkingu restauracji „ La Cueva”.
Była to bardzo dobra decyzja
!
Nie byliśmy bardzo głodni, raczej spragnieni
, zamówiliśmy więc przede wszystkim napoje.
Panowie wybrali po piwku (kierowca 0 %), panie karafkę domowego wina
. Jedno z lepszych, jakie piłam na Teneryfie
Przeglądając kartę dań, trafiłam jednak na kilka pozycji typowych dla kanaryjskiej kuchni, więc jak nie spróbować
? Właśnie, zobaczyć co to jest, ale się nie przejeść! Zamówiliśmy więc jedno danie na czwórkę
. A że przyniesiono nam też pieczywko z
mojo rojo i
mojo verde, to i tak był nadmiar
. Ale zjedliśmy prawie do wylizania talerzyków, bo wszystko pyszne było.
Niech was nie zmylą
frytki przykrywające danie główne, bo one tu się nie liczą. Są raczej dodatkiem dla głodomorów
, dla nas ewidentnie zbędnym. Nie wiem dlaczego, ale w wielu restauracjach uważa się, że
turyście bez frytek żyć nie mogą, w greckiej Olimpii podano nam kiedyś frytki do
musaki. Jak dla mnie, to mimo wszystko lepiej pasowały ze starymi ciuchami
. Tak bowiem „na nasze” brzmi tłumaczenie tego lokalnego dania, które było od spodem w Chinamadzie.
Ropa vieja to gulasz mięsno-warzywny, z dość sporą ilością warzyw różniastych. Mięsko bywa rozmaite, często jest kombinacja wieprzowo-wołowo-drobiowa, gotowana tak długo, aby było naprawdę mięciutkie. W pewnym sensie, to taka kanaryjska odmiana bigosu, tyle że bez kapusty
. Do przygotowania tego dania zużywa się bowiem mięsa, jakie zostały z przygotowania innych dań (stąd być może „stara odzież”, chociaż spotkałam się również z innym pochodzeniem tej nazwy), tyle że uzupełnia się to świeżo duszonymi jarzynkami i doprawia ziołami i przyprawami. Prawdopodobnie w każdej restauracji (a nawet w tej samej innego dnia)
ropa vieja jest całkiem inna. Jedno jest pewne, ta była wyśmienita
!
Za całość zapłaciliśmy 16,30 EUR
Na odchodne jako gratisik był likier aloesowy
( bezalkoholowy).