Zagrzeb miał być zrobiony latem 2016. Jakoś tak wyszło, ze o Zagrzebiu czytałem w jednej z książek Jo Nesbo... ale pogoda w drodze powrotnej (bura, która prawie nas zamknęła na Krku) pokrzyżowała plany - tym bardziej, że brzydka pogoda "szła za nami". Zagrzeb odłożony ad acta. W listopadzie, leżąc w domu i nic nie robiąc, słyszę jak Karolina mówi, że napiłaby się Karlovačko limun... no cóż. Szybka kontrola budżetu, szpakens w Booking.com i jedziemy. I tak oto do Zagrzebia wybieramy się zaraz po świętach Bożego Narodzenia
Słowenia, jeszcze "parę" kilometrów. Šentilj - +10°C i zimy nie ma. Tankujemy gaz, trzeci raz. I byle do Zagrzebia.
W końcu dojeżdżamy... Przybieżeli do Betlejem Fja-tee-łeeem, to jest - do Zagrzebia. Znalazłem nocleg rzut beretem od Katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny - B&B Kaptolski Dvori.
Telefony i aparaty w garść, idźmy rozejrzeć się za czymś lokalnym do jedzenia. Z pewna radością przyjąłem info, że w Zagrzebiu (podobnie jak i w Budapeszcie), świąteczny jarmark trwa do końca roku
Pogoda całkiem niezimowa - przyjeżdżamy a tu ciepło i słonecznie.
c.d.n.