Dzień 5.
29.sierpnia, sobota.
No i mamy kolejny dzień. Rezydent vacansoleil zawsze koło namiotu-recepcji wywieszał prognozę pogody na następne dni. I ja przechodząc tamtędy poprzedniego dnia wieczorem zobaczyłam, że dzisiaj ma być deszcz... Wiadomo, że prognoza wcale sprwadzić się nie musi. Jeśli jednak tak by się stało, warto zaplanować ten dzień tak, żeby ewentualny deszcz zbytnio nam nie przeszkadzał... Postanawiamy więc wybrać się do słoweńskiej ukochanej czyli Lublany
Mamy cichą nadzieję, że może tam nie będzie padać a ewnetulane chmury zatrzymają się nad górami...
Muszę przyznać, że jadąc ulicami Lublany byłam bardzo rozczarowana
jakieś takie smutne, szaro-bure miasto... fakt, że pogoda nie sprzyjała (ciemne chmury wisiały nad miastem) ale wydawało mi się, że stolica tego pięknego kraju będzie się lepiej prezentować... Wiem, wiem mały kraj, mała stolica ale to nie tylko o jej wielkość chodzi. Ponure blokowiska, stare, rozklektane autobusy... Jakbyśmy przenieli się do innego kraju...
Może wjechaliśmy do Lublany od tej gorszej strony
Ponieważ pogoda nie była najlepsza postanowiliśmy podjechać jak najbliżej zamku i od niego rozpocząć pozanwanie miasta. Niestety kiedy zaparkowaliśmy samochód lunęło i przez ponad pół godziny podziewialiśmy jedną ulicę zza zaparowanych szyb...
Na szczęście w końcu ulewa przeszła i zosatał jedynie mały kapuśniaczek, mogliśmy ruszyć, oczywiście odpowiednio ubrani
Wspieliśmy się na zamkowe wzgórze, w sumie to można było tu wjechać samochodem ale po nudnym siedzeniu w samochodzie spacer dobrze nam zrobił.
Okazało się, że sobota to nie najlepszy dzień na zwiedzanie Lublańskiego Zamku ponieważ chyba wszystkie pary, które biorą ślub przyjeżdżają na zamek... i oczywiście wjeżdżając głośno trąbią. W okolicach zakowego wzgórza byliśmy ponad godzinę i widzieliśmy przynajmniej 5 młodych par
Zamek Lubliański nie zrobił na nas zbytniego wrażenia, mogę nawet powiedzieć, że nam się nie spodobał. Wygląda jakby ktoś poskładał go z różnych zamków, do tego z kilku epok, dodatkowo szpetny pawilon zosatał dobudowany w XX wieku... i chyba najbardziej się postarzał
Napewno warto się tu wdrapać (dla leniwych jest kolejka
) aby podziwiać panoramę miasta i okolic. Najlepiej z zamkowej wieży, przynajmniej tak mi się wydaje, bo my przez kiepską pogodę zrezygnowaliśmy.
Wracamy do samochodu i jedziemy na drugą stronę rzeki, chcemy zaparkować jak najbliżej starego miasta. Okazuje się jednak, że parkownie w centrum nie jest łatwe, sporo jednokierunkowych ulic, mało miejsc do parkowania... dość długo krążymy zanim znajdujemy wolne miejsce, jest tego jednak jednen plus: właśnie od tej godziny (13:00 lub 14:00, nie pamiętam...
) nie trzeba już płacić za parkowanie
Idziemy więc w stronę Lubljanicy, przechodzimy przez Trg Francoske Revolucije, na którym stoi jedyny poza Francją pomnik Napoleona i docieramy do rzeki. Idziemy dalej Hribarjevo Nabrezje w stronę Potrójnego Mostu. Na szczęście już nie pada
I tu muszę przyznać, że jak do tej pory byłam nieco rozczarowana Lublaną, tak teraz straówka mnie zachwyciła. Kamienice stojące po obu stronach rzeki i nadbrzeżne deptaki z letnimi kawiarenkami, do tego piekne mosty. Sama rzeka stanowi ciekawą galerię, nad wodą wiszą obrazy przedstawiające lustrzane odbicie, tak więc obraz można oglądać w rzece...
Docieramy do Presernov Trg oraz Potrójnego Mostu i po raz drugi przekonujemy się, że sobota nie jest najlepszym dniem na zwiedzanie słoweńskiej stolicy. Na głównym placu odbywa się właśnie jakaś impreza, ustawione jest boisko, na którym rogrywany jest właśnie mecz koszykówki. Nie muszę dodawać, że wszędzie jest mnóstwo ludzi i niezłe zamieszanie... Nawet zdjęcia nie da się zrobić
Potrójny most:
Przechodzimy przez Potrójny Most, dwa razy
i idzemy dalej cały czas tym samym nabrzeżem
Docieramy do Mostu Smoczego. Mikołaj trzma w rączce kawałek ciasteczka, którym ma przekupić smoki, żeby nas przepuściły. I nie wiem czy bardziej czuje ulgę czy rozczarowanie kiedy okazuje się, że smoki są z kamienia...
Przechodzimy przez Smoczy Most i docieramy do targu. Tam w jednej z budek kupujemy hot dogi i burki. Burki okazują się strzałem w dziesiątke i choć w Chorwacji zjemy jeszcze niejednego burka
te są najlepsze podczas tych wakacji
Jest przepysznie!
Idziemy wzdłuż rzeki najpierw Adramic Lundrovo Nabrezje a następnie Cankarjevo Nabrezje.
Niestety zaczyna znowu padać... Nie idziemy więc już na Mestni Trg a można byłoby tam przejść choćby tędy:
Ruszamy w stronę samochodu. Przechodzimy prze Most Szewców i przez Novi Trg kierujemy się na Trg Francoske Revolucije, tuż obok jest nasz samochód.
I tak kończy się nasza wizyta w Lublanie, niestety ukochana Słoweńców była dzisiaj zapłakana...
Przyznam, że czuje duży niedosyt, niestety pogoda nie pozwoliła na spokojny i nieco dłuższy spcer po mieście, do tego odbywająca się imperza i spore zamieszanie trochę psuły, nie było takiej atmosfery... Jednak mimio to Stare Miasto baardzo mi się podobało i mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli dłużej powłóczyć się wzdłuż rzeki oraz wąskimi uliczkami Starego Miasta, wypić kawę w w jednym z ogórdków przy brzegu i koniecznie iśc na targ na burka
Żałuje też, że nie mogliśmy pospacerować po pięknym parku Tivoli, liczyłam, że po Satrym Mieście tam właśnie pojedziemy, jednak w deszczu to nie miało sensu...
Ruszamy w drogę powrotną ale oczywiście nie planujemy jechać prosto do Lesce. Chcemy zobaczyć po drodze dwa miasteczka. Pierwsze to Skofja Loka, która posiada najlepiej zachowane średniowieczne Stare Miasto w Słowenii. Niestety deszcz mocno pada, do tego Kajtul śpi więc jedynie rzucamy okiem przez szyby samochodu i jedziemy dalej, do Radovljicy.
Ponieważ deszcz jest dużo słabszy a Kajtul się obudził, parkujemy i idziemy w stronę głównego punktu Starego Miasta - Linhartov Trg. Plac nazwano od imienia najsłynniejszego człowieka pochodzącego z Radovljicy - XVIII-wiecznego słoweńskiego dramatopisarza Antona Tomaza Linharta.
Kościół św.Piotra.
Główny plac jest uroczy i na pewno warto tu przyjechać, my niestety nie możemy spcerować, ponieważ po raz kolejny wygrywa deszcz. Idziemy do kawiarni na pyszne espresso i lody, mamy nadzieję, że przeczekamy deszcz. Nic z tego, niebo zaciągnięte szarymi churami i pada, pada, pada... Trudno, kierujemy się do samochodu. Na pożegnanie Radovljicy robię chłopaką zdjęcie z placem Linhartov w tle. Widząc to przechodzący obok Słoweniec proponuje, że zrobi zdjęcie nam wszystkim
I zrobił
Ale to nie koniec tego zapłakanego dnia...
Po powrocie do namiotu, zjedzeniu późnego obiadu (a może wczesnej kolacji...) stwierdzamy, że dłużej nie wytrzymamy z dzieciorami w namiocie
Zakładamy im kalosze, peleryny i idziemy na spacer po campingu. Camping duży, więc jest gdzie spacerować
Idziemy nad rzekę, przechodzimy przez mostek i postanawiamy pobawić się w misie-patysie
Dla nieznających Kubusia Puchatka i jego zabaw wyjaśniam
zabawa w misie-patysie polega na wrzucaniu do rzeki patyków z jednej strony mostku i patrzeniu, który wypłynie pierwszy po drugiej stronie
Każdy ma swój patyk, ustalamy, że Kajtul rzuci pierwszy jako sygnał staru... Rzucamy i już mamy biec na drugą stronę mostku, kiedy widzimy, że Kajtul wrzuca również pluszowego pieska, którego trzymał w drugiej rączce... Ukochanego pieska Lola, którego wszędzie zabierał, z którym usypiał itp. Lolo popłynłą rzeką Savą, nie było szans go wyłowić, niestety
Kajtul jak tylko zorientował się co zrobił strasznie się popłakał, rzem z Kajtulem płakał Misiek, potem ja również się popłakałam... nawet mąż miał mocno niewyraźną minę... I tak smutno skończył się ten deszczowy dzień.
Miejmy nadzieję, że jutro zaświeci znowu słońce...