No to nadrabiam zaległości
Dzień 12.
5. września (sobota).
Kolejny dzień, kolejny leniwy poranek i kolejne przedpołudnie spędzone na plaży. Nasze wakacyjne dni zaczynają mieć podobny scenariusz. Żeby wilk był syty i owca cała większość chorwackich dni dzielimy na pół: najpierw plaża, potem zwiedzanie. Czasami nie jest to możliwe i wtedy nasze dwa baranki muszą podporządkować się rodzicom-wilkom
Dzisiejszy dzień jest ostatnim dniem na Istrii a na ostatni dzień zostawiliśmy sobie perełkę czyli Rovinj
Popołudniu pakujemy się więc do samochodu i ruszamy. Parkujemy niedaleko portu i ruszamy. Niestety zapomniałam przewodnika, nie mamy więc mapki miasteczka. Wprawdzie wcześniej dużo czytałam o Rovinj, oglądałam zdjęcia, ale z mapką byłoby chyba łatwiej...? A może nie, może lepiej właśnie tak: bez mapy, bez przewodnika, po prostu iść przed siebie i dać się porwać wąskim, stromym uliczkom...?
Idziemy, więc przed siebie, kierując się w górę. Chcemy dojść do położonego w najwyższym punkcie miasta kościoła św. Eufemii. Idziemy uroczymi, wąskimi uliczkami, wybrukowanymi niezwykle śliskimi kamieniami i bez problemów docieramy do kościoła.
Ale dzisiaj jest sobota, a w sobotę są śluby. Z kościoła wychodzi akurat młoda para, przed drzwiami stoi sporo ludzi, również dookoła zebrał się tłum, częściowo gości, częściowo turystów.
Chcemy wejść do wnętrza świątyni, ale okazuje się, że odbywa się właśnie kolejny ślub... Wycofujemy się więc, nie udaje nam się również wejść na kościelną wieżę... Okrążamy jedynie kościół i ruszamy w dół.
Główna uliczka odchodząca spod kościółka – uliczka Grisia, którą miejscowi artyści wykorzystują jako pasaż wystawniczy, jest mocno zatłoczona, ale wystarczy odejść w jedną z bocznych uliczek, żeby znaleźć ciszę i spokój. Bardzo, bardzo mi się tu podoba, zdecydowanie jedno z piękniejszych miasteczek jakie odwiedzamy podczas tych wakacji.
Kościół św. Eufemii zostaje za nami:
A my schodzimy...
...i schodzimy:
Ciekawe co zamówił?
Schodzimy na dół, na plac Marszałka Tito. Możemy tutaj podziwiać Bramę św. Krzyża oraz Łuk Balbi. Plac jest położony tuż obok portu:
Stąd kierujemy się na targ, gdzie kupujemy suszone figi i winogrona, oczywiście mocno za nie przepłacając... Tuż obok targu jest plac zabaw, gdzie chłopcy mogą chwilę poszaleć. Następnie podziwiamy widok na wyrastające wprost z morza kamieniczki:
I przyszedł czas skierować się w stronę ulicy, przy której stoi nasz samochód. Oczywiście nie idziemy tam najkrótszą drogą, tylko znowu pozwalamy prowadzić się wąskim uliczkom
Którą wybrać?
Jestem zachwycona Rovinj, dwugodzinny spacer to zdecydowanie za mało, aby nacieszyć się atmosferą tego miejsca, mam nadzieję, że kiedyś tu jeszcze wrócimy na dłużej.
Znajdujemy nasz samochód, wsiadamy i ruszamy w drogę powrotną na camping. Udaje mi się jednak namówić Łukasza na krótki postój w Vodnjanie, małym miasteczku położonym na wzgórzu niedaleko Fazany. Wjeżdżamy do centrum, zostawiamy samochód tuż obok głównego placu i idziemy na spacer.
Na rynku uwagę zwraca późnogotycki budynek biblioteki, cudo:
Idziemy w stronę kościoła św. Błażeja, który jest największym kościołem na Istrii.
Niestety dość mocno tutaj wieje, miasteczko położone jest na wzgórzu. Dodatkowo słońce, które zaszło chwile wcześniej, już nie ogrzewa i robi nam się zimno. Wracamy więc do samochodu i jedziemy na camping. Choć nasz pobyt w Vodnjan był tak krótki, to warto było tu przyjechać. Żałuję natomiast, że nie udało nam się dotrzeć do położonego między Fazaną a Rovinj Bale, może następnym razem...
I tak dobiega końca nasz pobyt na Istrii, zdecydowanie warto było tu przyjechać. Mam wrażenie, że Istria jest niedoceniana, a szkoda. Nie ma tu może takiego malowniczego wybrzeża jak w Dalmacji, są za to cudowne miasteczka. Polecam gorąco, szczególnie miłośnikom wąskich uliczek