25 lipca 2018
czyli oswajamy okolicę... Dlaczego właśnie Drepano?...
Przed wyborem bazy w Argolidzie długo wpatrywałam się w mapę z zaznaczonymi miejscami wartymi odwiedzenia - i jakoś tak okolice Nafplionu wyglądały
logistycznie najkorzystniej.
Nie ukrywam, że kusiło mnie mocno wschodnie wybrzeże ze względu na bardziej fantazyjną linię brzegową i piękniejsze widoki. Dojazdy do części
kamieni byłyby wtedy jednak nieco dłuższe - choć pewnie wymyśliłabym inny nie mniej ciekawy program zwiedzania.
Traf chciał, że gdy jesienią zastanawiałam się nad bazą, przy porcie w Pireusie nastąpiła mała katastrofa ekologiczna, tony ropy czy innego paskudztwa dostały się do morza - oczami rozbuchanej wyobraźni widziałam więc już wielką plamę dryfującą wciąż latem tuż przy moim kocyku plażowym...
Jakieś małe dziury za Drepano skutecznie wybito mi z głowy na innym forum.
Zatłoczone Tolo i miejski Nafplion w ogóle nie wchodziły w grę.
Koniec końców stanęło na kompromisie i padło na Drepano - choć nie do końca uśmiechała mi się plaża przy drodze, nie mówiąc już o leżakach i parasolach na plaży...
Ponieważ jednak z założenia zamierzaliśmy skupić się w Argolidzie na zwiedzaniu, plaża w miarę blisko apartamentu była mi potrzebna tylko na parę godzin dziennie, jako
wentyl bezpieczeństwa dla dzieci.
Zatem kierując się kompromisem wybraliśmy
Chrisoula-Eleni Apartments w Drepano - i byłam z tego wyboru zadowolona.
Plaża okazała się całkiem fajna i w tym miejscu już niezatłoczona...
Parasolki przyhotelowe stały w bezpiecznej odległości...
Nawet droga przy plaży niezbyt mi przeszkadzała...
W morzu wprawdzie tkwiły jakieś skalne płyty, ale między nimi wchodziło się do wody wystarczająco wygodnie, a miejscami (szczególnie przy hotelu) dno zostało nawet gruntownie z płyt oczyszczone.
Eleni, starsza pani, okazała się ogromnie miła, tak jak jej cała rodzina - to taki tradycyjny grecki
family business. Nie mieszkaliśmy w głównych budynkach tuż przy plaży, gdzie były przede wszystkim studia dla nas zbyt małe...
...tylko w dwupokojowym bungalowie w głębi ogrodu, tuż przy pomarańczowym gaju, wśród grania cykad i w niezakłóconym spokoju. Nawet nasze auto miało dach nad...
głową?...
Do morza szliśmy spokojną wewnętrzną alejką jakieś 100-120m...
Miejsce aż nadto spełniło moje oczekiwania co do bazy wypadowej, a koszt też nie był oszałamiający - 55 euro na dobę.
I może mogłabym się trochę przyczepić do malutkiej greckiej łazienki z prysznicem bez zasłonki, albo do babcinej szafy, z której nie korzystałam z powodu mało ciekawego zapachu w niej - ale po co, skoro mieszkało się całkiem przyjemnie wśród tych cykad i pomarańczy?...