18 lipca 2019
Wodospady Polylimnio I odtąd deszczu już nie będzie. - powiedziały prognozy pogody, a my uwierzyliśmy i pojechaliśmy na długo planowaną wycieczkę do
wodospadów Polylimnio.
Dojechaliśmy do parkingu
tutaj - ostatni odcinek za wsią Charavgi / Haravgi szutrowy, ale nawierzchnia we w miarę dobrym stanie. Nawet sporo aut już jest...
Ubieramy obuwie sportowe, bierzemy odpowiednie zapasy, aparat fotograficzny zostawiam w aucie, bo nie chce mi się go nosić (co właściwie było błędem, bo została mi tylko komórka
) - i ruszamy dróżką całkiem lajtową, mijając otwartą kawiarnię z tarasem widokowym, której nie uwieczniłam.
Po chwili wchodzimy w cień lasu w wąwozie Polylimnio i pojawia się szumiąca rzeczka...
Są i drewniane mostki...
Polylimnio oznacza "wiele jezior" - i rzeczywiście, płynąca rzeka tworzy turkusowe jeziorka przelewające się kaskadowo...
Drogowskaz mówi, że do popularnego jeziora Kadi zostało jakieś 220m...
Ścieżka, jak widać, wygląda już bardziej "górsko", czasami musimy przeskakiwać przez głazy, ale droga dnem wąwozu przy i nad rzeką jest całkiem przyjemna...
Wreszcie wyłania się najwyższy z wodospadów - Kadi...
Jest najbardziej popularny, więc sporo ludzi się tu zatrzymało na kąpiel.
Widzimy nawet całą wycieczkę niemieckojęzycznych nimf górskich ze swoim Reiseführerem dumnie dowodzącym ze skały nad jeziorem...
No chyba się tu jednak nie zatrzymamy na kąpiel, lepiej zobaczymy jak jest dalej.
A dalej jest nieco trudniej - zamiast prostej ścieżki miejscami trzeba się trochę powspinać po skałach...
...za to przy kolejnych jeziorkach jest już pusto i bardzo urokliwie...
Zastanawiamy się, czy zostać tu chwilę na kąpiel, ale tak dobrze nam się wspina, że wszyscy chcą iść dalej w górę rzeki i zobaczyć, co nas jeszcze czeka.
A właśnie czeka nas najtrudniejsza dziś przeprawa przez wodospad...
Przejście przez mostki nie jest łatwe - zalane są wodą i śliskie, a trasa właściwie nagle niknie w wodospadzie i w pewnym momencie muszę do niego wprost wejść, że dostać się dalej. Prawie wczołgujemy się po wielkich głazach - ja mam obydwa buty zalane wodą, a mój syn tylko jeden - ot, młodość i sprawność.
Na szczęści po chwili lądujemy bezpiecznie na metalowych schodkach i patrzymy w dół - ktoś przyszedł za nami...
Jeszcze nie wiem jak wrócimy i staram się o tym nie myśleć...
Dalsza trasa biegnie lasem wzdłuż rzeki i robi się trochę nudnawo...
...aż nagle ścieżka się kończy i widać szutrową drogę, za którą jest jeszcze jedno jeziorko z wodospadem...
Przy tutejszym rozstaju dróg robimy sobie
lunch break pod dachem...
...a przy okazji wyjaśnia się kwestia powrotu na parking - nie będziemy zjeżdżać na tyłkach wodospadem, tylko powędrujemy wygodną szutrową drogą prosto do auta...
Po drodze patrzymy z góry na wąwóz...
...i niedługo jesteśmy gdzie trzeba - aut chyba nawet przybyło...
Cała nasza trasa na mapie:
Coś za szybko poszło - nieco ponad półtorej godziny razem z posiłkiem - więc odczuwamy spory niedosyt wędrówki...
Cóż, jutro sobie to troszkę odbijemy.
Tymczasem wpadamy jeszcze po drodze na moment do Petalidi, zatrzymując się przy jego "przelotowym" jeszcze ryneczku (może wkrótce wybudują im tę obwodnicę
)...
Wybrzeże nie rzuca nas na kolana...
...więc wracamy do Kostasa spędzić popołudnie w morzu - niewiele takich chwil tutaj nam już zostało...