16 lipca 2019
Starożytna Messene
Poranek obudził się jeszcze pogodny, więc można było skorzystać z uroków mieszkania przy plaży i oddać się wakacyjnemu relaksowi w morzu...
Jednak na popołudnie zapowiadano znów chmury i ewentualne burze z deszczem. Jak wiadomo prognozy mają to do siebie, że czasem się sprawdzają, a czasem nie, a pochmurna pogoda zazwyczaj sprzyja zwiedzaniu, ruszyliśmy więc do starożytnej Messene, potężnej stolicy chroniącej niegdyś Meseńczyków przed Spartanami.
Parkowaliśmy przy muzeum i dalej szliśmy pieszo, jednak równie dobrze można zatrzymać się na parkingu przy stanowisku archeologicznym tutaj. Stąd już blisko do bramy wejściowej i kasy biletowej. Bilet obejmuje wstęp także do muzeum archeologicznego.
Po drodze przejechaliśmy obok świetnego punktu widokowego we wsi Mavromati postanawiając, że zatrzymamy się przy nim w drodze powrotnej. Jak się później okazało, właściwie już nie było po co, bo change of weather znowu zrobiła swoje...
Zakupiwszy bilety za całe 12 euro na dorosłą głowę, zaczynamy ambitne zwiedzanie od przyjemnej mozaiki podłogowej...
...lecz zanim dotarliśmy do teatru...
...zostaliśmy zmuszeni do wycofania się na z góry upatrzoną pozycję pod dachem przy kasach. Nawet nasze kurtki przeciwdeszczowe nie byłyby w stanie nas ocalić. Lało jak z peloponeskiego cebra.
Oglądaliśmy spływających wodą przedstawicieli różnych nacji wracających w popłochu z ruin. Na szczęście po dłuższej chwili deszcz uprzejmie zrobił dla nas przerwę na zwiedzanie.
Starczyło nam czasu akurat na obejrzenie całego, bardzo rozległego terenu wykopalisk, które zrobiły na mnie duuuże wrażenie: raz, przestrzeń była naprawdę wielka i bogata w rozmaite pamiątki przeszłości, a dwa, było tu najwięcej kolumn ze wszystkich stanowisk archeologicznych jakie do tej pory odwiedziliśmy na Peloponezie. Postarali się tym razem.
Na początek teatr...
i tutejsza agora - wielka!
Przyspieszamy kroku, bo nad Kalamatą leje.
Tu chwilowo tylko strumyk ciurka...
więc oglądamy asklepiejon...
z małym teatrem tuż obok...
i mozaiki w pozostałościach willi z czasów rzymskich...
Ale największe wrażenie robi na mnie ogromny stadion z gimnazjonem i heroonem.
Wędrujemy wśród kolumn...
Jeszcze jakieś sławne mozaiki...
...i możemy przejść do muzeum bardzo skromnego, moim zdaniem , ale na szczęście pod dachem - bo znów zaczęło padać. Chyba dotarły do nas chmury znad Kalamaty, bo robi się coraz bardziej mokro. A przecież muszę jeszcze zobaczyć bramę arkadyjską!
Wsiadamy do samochodu i przejeżdżamy jeszcze ponad kilometr, by obejrzeć imponujące niegdyś warowne mury i podwójną bramę, która nawet dziś poraża ogromem bloków skalnych łączonych podobno bez zaprawy:
W drodze powrotnej deszcze spływa po szybie i drodze wartką rzeką - nawet nie wstępujemy do Lidla, ani tym bardziej do Kalamaty. Oberwanie chmury po prostu.
Jedziemy prosto do Agios Andreas. Dzisiejszego wieczoru miał być wreszcie zapowiadany koncert syna Kostasa na buzuki i wokal. Impreza plenerowa, ale niestety tam też wciąż padało. Zasmucony Kostas chodził więc wkoło i przepraszał zgromadzonych, że koncertu jednak nie będzie because of the change of weather. Mało kto się jednak specjalnie przejął, bo wszyscy i tak zajęci byli bardziej obserwacją wielkiej tęczy nad Zatoką Meseńską, od Koroni po zasnute deszczem Exo Mani.