24 lipca 2018
czyli przez dym i ogień - przystanek Ateny... W Atenach rozdzwoniły się nasze komórki...
Przy Bibliotece Hadriana odebraliśmy ze trzy rozpaczliwe telefony od obydwu teściowych...
Przy Forum Rzymskim kolejne dwa...
Przy Wieży Wiatrów dzwonił pierworodny syn, który został w domu...
A gdy usiedliśmy w knajpce jeszcze szwagierka...
A potem jeszcze ze dwa razy mamusie...
Spanikowane mamy, które oglądały wiadomości i słuchały radia w kraju, zasypały nas informacjami i radami.
W skrócie:
- Uciekajcie stamtąd natychmiast, całe Ateny otoczone są przez płomienie, a w mieście wszędzie jest duszący dym, nie możecie tam zostać...
- Najlepiej wracajcie do domu, nawet lotnisko w Atenach jest zamknięte, autostrady też, wszędzie korki...
- Cały Peloponez w ogniu, ludzie giną w płomieniach, nikt nie panuje nad pożarem...Sfrustrowany syn przesyłał informacje nieco innej treści:
- Zróbcie coś, powiedzcie coś uspokajającego babciom, one mnie tu zamęczą telefonami...Szwagierka:
- No i jak tam, wszystko ok? No to super, pewnie w mediach jak zwykle trochę przesadzają, co?Rozejrzeliśmy się po okolicy, czy aby na pewno jesteśmy w miejscu, o którym mówią teściowe?...
Akropol jak stał tak stoi...
Nad miastem owszem, widać jakieś chmury - jak nad prawie całą Europą - ale bardziej nam wyglądają na takie zwykłe, z których za chwilę lunie deszcz, niż na chmury dymu...
Pociągnęliśmy nosami, ale swądu nie było czuć wcale...
Na lotnisku w Atenach właśnie przed dłuższą chwilą wylądowaliśmy...
Więc o co chodzi?!
Czekając na souvlaki musieliśmy wykonać najtrudniejsze zadanie, jakim było uspokojenie spanikowanych rodziców... Udało nam się tylko częściowo, bo nie wyłączyli wiadomości w tv i radio... Tak ze trzy dni przynajmniej to trwało, zanim uwierzyli, że jeszcze nie płoniemy...
Przy obiedzie, wciąż niepewni co robić dalej, pociągnęliśmy za język kelnera - okazało się, że autostrada jest już otwarta i przejezdna, jeszcze się pali, ale powoli ogarniają sytuację i właściwie da się jechać, a płonie kilkukilometrowy odcinek między Atenami a Koryntem, bardziej na północnej stronie.
Dla pewności nieco później skontaktowałam się jeszcze z naszą gospodynią w Drepano - potwierdziła, że autostradą już można jechać...
Sprawdziłam na b. czy da się ewentualnie znaleźć na szybko nocleg w Atenach w sensownej cenie - ale nie bardzo się dało...
Poczytaliśmy druzgocące wieści w necie - to był naprawdę masakryczny pożar...
Co było robić?
Pospacerowaliśmy jeszcze trochę wieczorną uroczą Anafiotiką...
Poszwendaliśmy się po okolicy...
I wróciliśmy do Koropi wciąż mimo wszystko niepewni, czy nasze nowe auto przypadkiem już tam nie płonie...
Nim dotarliśmy do samochodu, lunął ulewny deszcz. Błogosławiony deszcz...
P.S. Aga, raz jeszcze dziękuję za troskę i wiadomość od Ciebie w tamtych dniach.