6 sierpnia 2018
Ateny po raz kolejny - Akropol... Przebiegłam przez Akropol z dziećmi niejako z obowiązku - wszak należy je
ukulturalniać na wszelkie sposoby.
Ania jest jeszcze w wieku, gdy wszystko może zaciekawić, jeśli jest odpowiednio przedstawione. Natomiast mój szesnastolatek to już inna bajka - bardziej
wybredna, powiedziałabym. Przygotowanie merytoryczne z historii przeszedł podobno w szkole, a chociaż orłem z tego przedmiotu nie jest, czasem na Peloponezie zaskakiwał nas rzucanymi tu i ówdzie zdawkowymi uwagami świadczącymi mimo wszystko o pewnej orientacji w tej
czasoprzestrzeni. Wkroczył więc na Akropol świadom wagi tego miejsca w historii Grecji, Europy i świata. Rozejrzał się uważnie tu i tam...
...i lakonicznie (jak przystało po wizycie w Lakonii
) podsumował:
- Więc to jest to, czym oni tak się chwalą ...
- No tak, Piotrze.
- Aha... Było to nieco flegmatyczne, acz bardzo wyraziste
aha, streszczające owo dramatyczne
napięcie, jakie zrodziło się na granicy oczekiwań podsycanych sławą Akropolu ateńskiego i ilością stron jaką Ateny zajmowały w podręczniku z historii, a zastaną na miejscu rzeczywistą,
kamienną sytuacją...
Trzeba jednak przyznać, że mimo różnorakich trudności Grecy jednak się starają i wytrwale, choć powoli, odbudowują swój skarb, a samych kolumn mają tu już całkiem sporo.
Rozejrzeliśmy się jeszcze wokół podziwiając widoki na (nieco kontrowersyjną również
) zabudowę ateńską...
...spojrzeliśmy z góry na okolice więzienia Sokratesa...
...pomachaliśmy ojcu rodziny, który wdrapał się pod pomnik Filopapposa na sąsiednim wzgórzu...
...przepuściliśmy uprzejmie na zatłoczonych schodach żołnierzy i
żołnierkę, uroczyście niosących na górę flagę...
...i zostawiliśmy za sobą Akropol wraz z
kamieniami jego...