5 sierpnia 2018
Gefira... To ostatnia niedziela... w Lakonii, ostatni moment na beztroski relaks między
trudami tegorocznego zwiedzania Grecji.
Przed relaksem jednak musimy poszukać jakiejś świątyni z okazji niedzieli właśnie. Kościołów w okolicy bez liku, wprawdzie prawosławnych, ale też mogą być w ostateczności. Gorzej z ustaleniem godziny, o jakiej rozpoczynają się nabożeństwa...
Kogokolwiek pytamy - począwszy od Stefci i jej Babci oraz babcinych koleżanek, a na lokalnym piekarzu skończywszy
- wszyscy są w stanie co najwyżej powiedzieć nam, kiedy msza w Gefirze się kończy, czyli około 10.00, ale kiedy się rozpoczyna już nie mają pojęcia.
To chyba typowe dla prawosławnych, ponieważ ich niedzielne nabożeństwo trwa tak długo, że gdyby chcieli brać udział w całym, spędziliby w świątyni pół dnia - a tak wiedzą, ile przed końcem muszą przybyć, by spełnić swój obowiązek uczestniczenia we mszy świętej, pop zaś od samego rana śpiewa swoje jutrznie etc, przy stopniowo zapełniającym się kościele.
Ostatecznie już po zmroku w sobotę docieramy do
kościoła w Gefyrze i sprawdzamy ogłoszenia w świetle latarki - a ponieważ niewyraźny tekst wskazuje raczej na rozpoczęcie o nieludzkiej siódmej rano, postanawiamy
poudawać Greka i też nie zjawiać się aż tak wcześnie.
I w tym miejscu muszę powiedzieć, że muzycznie cała msza okazała się majstersztykiem i poezją - zarówno ksiądz jak i dwaj kantorzy przepięknie śpiewali
a cappella, więc choć nie rozumiałam słów ni w ząb, było to niesamowite przeżycie. Stefania mówiła, że jeszcze piękniej jest w kościele Chrystusa w Okowach (Elkómenos Christós) w Monemvasii, szczególnie podczas prawosławnej liturgii wielkanocnej, na którą co roku tam się udają.
Po mszy dostojne Greczynki rozdawały wszystkim greckie słodycze - tę straszliwie słodką mieszankę bakalii z galaretkami w cukrze pudrze - wszystkim wychodzącym z kościoła, nie mam pojęcia z jakiej okazji...
My zaś udaliśmy się jeszcze na lody i spacer po porcie - z którego wklejam kilka słonecznych fotek w tę pochmurną listopadową niedzielę...
Stoliki restauracyjne w porcie...
...i na plaży też...
Łodzie, łódki, łódeczki...
...i
Czarna Perła...
Właściwie mogłabym sobie płynąć przez morza leżąc na takiej kanapie...
...a małżonek wyżywałbym się za sterami...
A to motto na kadłubie brzmi prawie jak plan:
żadnych planów, tylko opcje...
Ostatnie spojrzenia na wyniosłą skałę Monemvasii...
...i udajemy się ibizą do Xifias, by zastanowić się, co zrobić z tak dobrze rozpoczętym dniem...