18 lipca (poniedziałek) - Wzdłuż Braču, aż do Bo(ó)lu
A może powinnam napisać przez "u"?
Ciii, na forum nie ma przecież tematów politycznych
Wstawanie bladym świtem na wakacjach (czyli koło 7:00) jest nieludzkie, szczególnie wtedy, gdy się ma pięknie zacienioną miejscówkę na campingu i można pospać przynajmniej do 9:00.
Ale cóż, czasami trzeba się poświęcić. Ale żeby aż tak
Zwłaszcza, że w nocy kiepsko spałam, bo jakaś włoska ekipa dawała koncert na plaży. Ja rozumiem, że Włosi mają dobre głosy (faktycznie, ładnie śpiewali), ale o 2:00 w nocy to lekka przesada
I to akurat w tę noc, kiedy chcieliśmy się wyspać. Jak na złość wszystkie inne noce były spokojne i nikt nie ważył się zakłócać nam snu.
Wstajemy więc lekko nieprzytomni, zjadamy śniadanie i zwijamy ekwipunek, który na szczęście przygotowaliśmy wczoraj wieczorem.
Musimy jeszcze dojechać do Makarskiej, a to przynajmniej pół godziny jazdy z Živogošće. Jak się okazuje dużo więcej. Najpierw wleczemy się za jakimś Słowakiem (ja rozumiem, że można jechać wolno, ale żeby aż tak!), potem stajemy w korku w Makarskiej. Wleczemy się w ogonku, który jedzie na prom. Co chwilę nerwowo patrzę na zegarek. Jest już prawie 8:15 (o tej porze mieliśmy już być na miejscu, odpłynąć mamy o 8:30). Chyba nie popłyną bez nas... Dobrze, że im jeszcze nie zapłaciliśmy
Mają powód, żeby na nas zaczekać.
W końcu wyskakuję z samochodu i biegnę sama na nabrzeże, żeby uspokoić wycieczkę, że jesteśmy, tylko mój mąż musi jeszcze zaparkować. Dobiegam chyba 2 minuty spóźniona na zbiórkę. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu turyści już siedzą na łajbie, a kapitan na ławce dopala papierosa. Dziewczyna, która sprzedała nam rejs, oddycha z ulgą - "No, jesteście!" Taaak, z tym, że na razie tylko ja. Mój mąż będzie dosłownie za moment, bo musi gdzieś zaparkować. Niestety nie mam przy sobie pieniędzy (:?), wyskoczyłam z samochodu, tak jak siedziałam, żeby poprosić o cierpliwość...
Dziewczyna uspokaja mnie, że do odpłynięcia mamy jeszcze 10 minut i żebym się nie stresowała, bo przecież są wakacje
Tak, ale czy to wystarczy? Moje zdziwienie jest duże, bo spodziewałam się, że Chorwaci nie będą tak punktualni. Gdy 3 lata temu płynęliśmy na fishpicnic, statek spóźnił się jakieś pół godziny. No tak, ale ten jest "podstawiany"
Mimo wszystko spodziewałam się luźnego podejścia Chorwatów do pojęcia czasu, jak to mają często w zwyczaju
Zaskoczenie można by nazwać miłym, gdyby nie fakt, że czułam się strasznie winna, że wszyscy czekają tylko na nas i być może będziemy powodem opóźnienia wycieczki. Na szczęście, kiedy zegar na wieży kościelnej wybijał godzinę 8:30, zobaczyłam, jak mój mąż pędzi w naszą stronę.
Jeszcze tylko musimy zapłacić za wycieczkę
Wskakujemy na pokład. Zostały nam miejsca na dziobie, z czego jestem akurat bardzo zadowolona. Siedzimy tam sobie sami i mamy najlepsze widoki. A jak fajnie buja!
(Na szczęście nie mam choroby morskiej.)
Odbijamy od brzegu (opóźnienie wyniosło chyba zaledwie 3 minuty
):
Sympatyczna dziewczyna - naganiaczka (chociaż to w jej przypadku krzywdzące określenie) macha nam serdecznie na pożegnanie i krzyczy, żebyśmy się dobrze bawili. Przez te kilkanaście minut zdążyłam się już z nią zaprzyjaźnić
Myślę, że będziemy się bardzo dobrze bawić! Wycieczka już mi się podoba! Statek nie dość, że mały, jest tak naprawdę zapełniony tylko w połowie. Ponoć na naszej łajbie mieści się do 30 osób, a razem z nami było ich tylko 14 (plus dwóch kapitanów czy też kapitan i jego pomocnik, sądząc po wieku obu panów
) Moglibyśmy więc siedzieć ze wszystkimi, ale póki co, tu nam dobrze. (W drodze powrotnej, przy winku, będziemy się integrować z resztą
)
Co dziwne, wszyscy turyści (poza nami
) to Chorwaci
Pani wspominała, że to rodzinna łódź, ale żeby aż tak
Do tego wszystkiego pogoda idealna - słonecznie, ale z niewielką ilością chmurek - ot, tyle, żeby nam ładniej zdjęcia wyszły
Żyć, nie umierać
Mijamy świętego Piotra:
i wypływamy na bardziej otwarte morze. Przyjemnie wieje i buja. Cieszę się jak dziecko z miejscówki na dziobie statku
:
Makarska zostaje za nami:
(Zdjęcia z Biokovem widzianym z morza oczywiście jeszcze będą, w drodze powrotnej, w dużej ilości
)
Dopływamy do wybrzeża Braču i płyniemy już do końca wzdłuż linii brzegowej, aż do bólu, znaczy się do Bolu
Mijamy Sumartin i Selcę:
To chyba była Selca, tam u góry, w głębi lądu. Jeśli się mylę, niech miłośnicy Braču mnie poprawią
Dalszy rejs odbywa się wzdłuż odludnych, pięknych zatoczek. Niektóre są dostępne od strony lądu, prowadzą do nich wąskie drogi. Ale generalnie południowa część wyspy (poza Bolem) jest niezagospodarowana i dzika.
Pięknie jest! Bračkie zatoczki i wspomniane obłoczki
:
W takim miejscu można odpocząć:
Na zboczach widać też winnice (obok konoba):
Relaksik na dziobie:
Rejs jest piękny, ale trwa aż 2 godziny (w jedną stronę oczywiście). Na szczęście widoki są boskie i czas mija niepostrzeżenie. Nie nudzi nam się
W przerwach między "ochaniem" i "achaniem" oraz robieniem zdjęć, czytamy mini przewodnik o Bolu, który dostałam od miłej pani na nabrzeżu.
Okazuje się, że Bol (oprócz słynnej plaży) ma do zaoferowania całkiem sporo interesujących zabytków. Już niedługo się o tym przekonamy
Cel jest już blisko! Mijamy klasztor franciszkanów na skraju miasteczka (zaraz tu przyjdziemy
):
i powoli dobijamy do brzegu:
Jest 10:30, zbiórka o 15:30, czyli mamy całe 4 godziny na zwiedzanie i plażowanie
Postaramy się nie spóźnić
Nasza łajba nazywa się Vogica i wygląda tak:
Pora do odkrywanie Bolu
Co ciekawe, wszyscy współtowarzysze podróży udają się w lewo, czyli na Zlatni Rat, a my (przekorni jak zawsze
) - w prawo, czyli na zwiedzanie miasteczka
Ale o tym w następnym odcinku