longtom napisał(a):Rab wieczorem musi być fantastyczny, nam w dzień b. się podobał.
Aż mi smutno, że nie wiedziałem, że jest taka możliwość.
Szkoda, że Ci powiedziałam, bo teraz jest Ci smutno...
Darku, witam w mojej relacji, chociaż do mnie się nie zwracasz
Każdy wypoczywa tak, jak lubi, pamiętaj czasem o tym
Ponieważ dzisiejsza część relacji była, powiedzmy, nietypowa, bonus - dodatkowy odcinek Tym bardziej, że na jutro szykuje się przerwa w nadawaniu...
12 lipca (wtorek) - Kolejna przygoda, superaśne zatoczki i krab-mściciel
Tak jak pisałam, na Pagu nie będzie długiego spania. Budzę się już o 7:30 i marudzę, że duszno w namiocie Wytrzymuję może do 8:00, a potem ściągam męża z łóżka (a raczej z materaca) i idziemy od razu do wody. Nie ma to jak snurkowanie na śniadanie
Pusto zupełnie, ludzi na plaży jeszcze nie ma. Pod wodą pięknie, ale akurat nie mamy aparatu
Potem śniadanko i szykujemy kajaczek
Trzeba go znieść na dół, niestety również po schodach. Jakoś dajemy radę we dwoje go przetransportować. Potem ja zostaję na plaży z Challengerem, a mąż zbiera się na ponowny spacer pod górkę, żeby przynieść wiosła oraz wielką torbę, w której mamy zapakowane (uwaga, będę wymieniać! ): ręczniki, książki, butlę wody mineralnej, winogrona, aparat podwodny oraz trochę kasy, kluczyki do auta, wyłączoną komórkę i pompkę do kajaka. Z takim właśnie ekwipunkiem zawsze pływamy. Z czasem woda mineralna ewoluowała w 2 Karlovačka w puszce , a winogrona w brzoskwinie. Poza tym bagaż bez zmian!
Pisałam, że mąż się zbierał, bo nie zdążył odejść daleko, gdyż, ponieważ, zatrzymał go... mój przeraźliwy krzyk Znowu!
Nie wiem, co mój małżonek sobie pomyślał. Może, że znowu mnie zaatakowała osa albo, że najchętniej zakleiłby mi usta taśmą klejącą... Wolę nie wiedzieć, bo znowu trochę się hmmm... wydarłam
I znów wynikało to bardziej z mojego przerażenia niż z faktycznego bólu.
Już piszę, co się właściwie stało...
Kiedy tak schodziłam z kajakiem do wody po pochyłości, którą widać na zdjęciu:
(zjazd do wody dla wszelkiej maści łódek), nagle jednocześnie obie nogi podjechały mi do przodu i wywinęłam w wodzie orła, bardzo głupio upadając przy tym na lewą rękę całym swoim (nie tak dużym, ale jednak ) ciężarem. Wyrżnęłam tak porządnie, że najpierw odruchowo krzyknęłam (co zrobić, że mam takie odruchy ), a potem dopiero poczułam, jak mnie cholernie ta ręka boli. Konkretnie, strasznie bolała mnie okolica łokcia.
Zdążyło mi jeszcze przejść przez głowę (jakie to głupie myśli ma się w takich chwilach!), że w ogóle nie piję mleka i jem za mało nabiału, za co mogę w tej chwili zapłacić kruchością kości Na szczęście tak źle nie było! Szybko zorientowałam się, że ręką mogę ruszać, chociaż boli i na pewno nie złamałam "głównych kości", może ewentualnie te małe w łokciu
Chyba musiałam bardzo głośno krzyknąć, bo z plaży zerwała się para plażowiczów, przybiegli do mnie zapytać, co się stało. Zdążyłam się już uspokoić i powiedziałam, że wszystko ok, siląc się na uśmiech.
W tym momencie dobiegł mój mąż i... wyrżnął w wodzie tuż obok mnie Wtedy się nie śmiałam, chociaż w sumie to dosyć śmieszne było Małżonkowi na szczęście nic się nie stało, bo kto by wiosłował
Plusem całej sytuacji było to, że przez najbliższe kilka dni byłam zwolniona z wiosłowania
Co do ręki to na szczęście skończyło się na strachu. Na pewno niczego nie złamałam, nawet mi ona nie spuchła. Musiałam ją tylko porządnie obić i przez parę dni odczuwałam jej ograniczoną sprawność, np. miałam problemy z wkładaniem sukienek ani nie mogłam do końca wyprostować ręki.
Pewnie już uważacie mnie za niezłą panikarę
Ale w takich sytuacjach jestem jak dziecko - pokrzyczę, popanikuję, a potem szybko zapominam. Kolejna przygoda na tym wyjeździe nie miała wpływu na nasze dzisiejsze plany. A plusem sytuacji był fakt, że byłam zwolniona z wiosłowania
No więc płyniemy! Mąż wiosłuje, ja robię zdjęcia
A jest czemu, bo wybrzeże od campingu Dražica w stronę Lun jest wprost usiane zatoczkami i małymi plażami.
Są nawet i większe, ale ta była już zajęta:
Przepływamy obok campingu Škovrdara. Jest bardzo tani, ale ma poważny minus - brak na nim prądu:
Za tym campem znajdujemy wreszcie coś w sam raz dla nas - uroczą, małą plażę, w sam raz na dwie osoby :
I kajak oczywiście :
Nad wodą pięknie, pod wodą też ciekawie :
Te rybki wyglądają jakby się miały pocałować
Siedząc na plaży, zauważamy małego kraba:
(Niestety słabe zdjęcie, ale biedronkowy Kodak nie chciał złapać focusa )
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nagle ten krab zaczął polować na osę
Bo niestety plaża miała jeden poważny minus - zlatywały tam osy, co w kontekście wczorajszych wydarzeń było dla mnie dość stresujące.
Ooo, i tu macie dowód, że jednak aż taką panikarą nie jestem, bo zachowałam zimną krew, spędzając na tej plaży całą godzinę Co prawda większość tego czasu przebywałam, na wszelki wypadek, w wodzie, a raczej pod wodą, ale kto by tam się czepiał szczegółów
Jak chcę, to twarda jestem, a co
(Jeszcze testowałam czytanie książki, siedząc w wodzie, bo tam osy nie dolatywały )
Wracając jednak do kraba (dzisiaj mam wyjątkową skłonność do dygresji ), muszę powiedzieć, że zaimponował mi! A mianowicie ten mały skorupiak w końcu złapał osę! Dzielnie mu kibicowaliśmy i udało mu się! Chwycił ją szczypcami i wciągał ją powoli do swojego otworu gębowego. Osa długo się szamotała, walcząc o życie, aż w końcu zamarła w objęciach dzielnego kraba.
Bardzo się cieszyłam, bo od wczoraj nie cierpię os! Za to do krabów od dzisiaj mam wielki szacunek Ten mały krabik mnie pomścił! Zyskał więc przydomek krab-mściciel
To tyle odnośnie obserwowania przyrody! Jak widać, może to być bardzo zabawne i dostarczyć mnóstwo radości
(Zdjęcia, na których utrwaliłam kraba w osą "w ustach" mam tak słabe, że wstyd je zamieszczać.)
Płyniemy dalej! Mijamy kolejne małe plaże i przyczepy stojące nad brzegiem morza:
Niebawem dopływamy do dużej zatoki. Potem okazało się, że to Jakišnica:
Wychodzimy na plażę i zostawiamy tu Challengera:
Pora na dłuższy odpoczynek. Wypatrzyliśmy konobę w domu widocznym na poprzednim zdjęciu. Idziemy na piwko i coś na ząb
Okazuje się, że konoba nazywa się "Ivo" i jest w niej bardzo przyjemnie:
Mamy z niej taki widok na zatoczkę Jakišnica:
Po krótkiej chwili na naszym stole lądują pyszne palačinki z czekoladą bitą śmietaną:
Bardzo tu miło i można by tak siedzieć i siedzieć, ale w wodzie jest jeszcze fajniej. Kąpiemy się w zatoczce:
Po jakimś czasie zbieramy się do powrotu. Ale to jeszcze nie koniec zatoczkowania! Po drodze namierzamy jeszcze jedną z cudnie przejrzystą wodą (niby w Cro woda taka jest wszędzie, ale nie wszędzie tak wyraźnie to widać):
(Niestety na obiektywie znalazła się kropla słonej wody, musicie mi wybaczyć )
Challenger odpoczywa:
a my snurkujemy. Już wiem (dzięki Longtomowi ), że ta rybka nazywa się knieź (czy jakoś tak ):
Wkrótce odpływamy, bo jest dosyć późno...
"Nasza" plaża (ta po lewej) widziana z kajaka:
Po drodze na camping spotykamy takiego ptaka:
Może ktoś wie, co to za jeden
Dobijamy do brzegu przy campie Dražica:
Szykujemy pyszny obiadek (dzisiaj spaghetti z sosem pomidorowym) i zbieramy się na kolejną wycieczkę, tym razem Fabiakiem. Wieczór spędzimy w mieście Pag. Ale o tym następnym razem