11 lipca (poniedziałek) - Osa!
Jakoś mi ostatnio jednowyrazowe tytuły odcinków wychodzą. Może niezbyt oryginalnie, ale za to sugestywnie!
Dzisiaj wstajemy trochę wcześniej (z budzikiem i bez drzemek
) Zwijanie całego naszego majdanu trochę potrwa. Najdłużej mycie, spuszczanie powietrza i pakowanie kajaka. Że też nie zrobiliśmy tego wczoraj! Ale nie było czasu, bo my bardzo zajęci jesteśmy na tych wakacjach
Challengera przejmuje mój mąż, ja (jak przykładna pani domu czy raczej pani namiotu
) robię pyszne śniadanko i zwijam sypialnię. Jesteśmy gotowi dopiero przed 12:00, w sam raz, bo do 12:00 trzeba opuścić camping. Teraz będzie wyścig z czasem, bo o 12:40 mamy prom z miejscowości Merag. Trzeba liczyć przynajmniej pół godziny na dojazd, a trafiamy oczywiście na kolejkę aut jadących "na spacer"
Normalnie nie mam nic przeciwko temu, ale akurat teraz nam się śpieszy.
Odcinek drogi od Cresu do Merag jest dużo lepszy niż poprzednie, równa nawierzchnia, no i wszystkie samochody pojechały na Porozinę. Przyjeżdżamy na przystań 5 minut przed czasem odpłynięcia i okazuje się, że prom odbija właśnie od brzegu... ale tego na wyspie Krk
No to teraz mamy duuużo czasu! Możemy odsapnąć, kupić bilety i iść na lody, bo upał dzisiaj z tych okrutnych (zawsze mamy takie szczęście, jak się przemieszczamy).
Wygląda na to, że albo mają jakieś spóźnienie, albo kompletnie nie przejmują się rozkładem. (Prom Brestova - Porozina, którym przypłynęliśmy na Cres był punktualny.) Chyba to jednak spóźnienie, bo jak już przypływa "nasz" prom, za nim dobija do brzegu kolejny. Mieścimy się na ten pierwszy. Wjeżdżamy:
I po chwili wyspa Cres (i Lošinj) staje się dla nas historią. Pora na pierwsze małe podsumowania
Jak już zdradziłam, Cres nie powalił nas na kolana i nie jest to "nasza wyspa". Owszem, podobało nam się tam, zwłaszcza "przestrzenne" widoki na trasie Porozina - Cres oraz przy zjeździe do Valun. Była też przepiękna zatoczka Koromačna i absolutny hit tej części wyjazdu - cichy, kameralny Osor
Śliczny i urokliwy był też Veli Lošinj. No i nasz camping Bijar jest godny polecenia. Ale trochę za mało tych zachwytów, żeby wrócić tu w niedalekiej przyszłości. Jeśli o nas chodzi, są ładniejsze wyspy w Chorwacji
Ale tak jak już powiedziałam, cieszę się, że widzieliśmy Cres i Lošinj, bo spędziliśmy tam wiele wspaniałych chwil i... wiemy jak tam jest
Droga przez wyspę Krk jest krótka i... nudna. Szkoda, bo miałam nadzieję, że zobaczymy cokolwiek. Niestety widoków praktycznie brak, trasa Valbiska - most prowadzi w głębi wyspy. Zatem wyspa Krk nadal pozostanie dla nas tajemnicą...
W końcu jest most! Tu już zaczynają się ładne widoki:
W tę stronę nie płacimy z przejazd. Opłata (30 kun) jest pobierana przy wjeździe na most. Dalsza część trasy (przejazd kvarnerskim wybrzeżem) jest dużo bardziej malownicza:
Dojeżdżamy do Senj:
Nie zatrzymujemy się tu, ale miasteczko wydaje się nam bardzo ładne.
Jedziemy sobie dalej spokojnie, podziwiając widoki i... nagle mój przeraźliwy krzyk rozdziera powietrze!
Powiem Wam, jak ja to czułam. Ni stąd, ni zowąd coś wbija mi się ze sporą siłą w plecy w okolicach kręgosłupa. Odruchowo wkładam rękę pod sukienkę i próbuję to coś odpędzić. Coś gryzie mnie ponownie, dużo mocniej (tak to przynajmniej czuję!) Wpadam w panikę, bo przebiega mi przez myśl, że nie wiem, co za cholera mnie gryzie - czy jakiś szerszeń, czy może (o zgrozo!) do samochodu wlazł skorpion
Drę się już coraz głośniej, mój mąż za kierownicą zaczyna panikować. Akurat nie ma gdzie zjechać w tym miejscu, a widzę, że jego mój krzyk boli chyba bardziej niż mnie te ukąszenia
(O tak, drzeć to ja się potrafię! Może to kwestia wykonywanego zawodu
)
W tym momencie coś gryzie mnie po raz trzeci! Ból staje się już nieznośny, ale najgorsze są moje podejrzenia, co do tego, co mnie zaatakowało...
Na szczęście trafia się jakaś zatoczka i mój małżonek zjeżdża. Wyskakuję z samochodu, szybko zdejmuję sukienkę (jakoś mi się to w nerwach nie udało w samochodzie). Spokojnie, mam pod spodem strój kąpielowy
(To nie jest jakiś erotyk, tylko dramat
) Wylatuje zaplątany gad-owad, co mnie tak pożądlił. Ten potwór okazuje się być zwykłą osą. Trochę mi lepiej, że to "tylko" osa, ale zaraz mi się przypomina, że moja mama jest na osy uczulona, a ja nie wiem, czy jestem. Pewnie się zaraz okaże...
Plecy nadal bolą. Mój mąż okazuje spokój (jak zwykle
) i chwyta za "apteczkę", czyli reklamówkę z lekami. Najpierw spryskuje mi plecy Panthenolem, potem rozrabia w butelce z wodą mineralną chyba z 5 tabletek wapna i daje mi do wypicia. Muszę go pochwalić, bo sprawdził się fantastycznie - szybko i sensownie zrobił to, co było najlepsze w tej sytuacji
Ból łagodnieje, ja się uspokajam, bo widzę, że nie puchnę. Najgorsze to w takich chwilach opanować panikę. Łykam jeszcze allertec i jest dobrze
Wygląda na to, że nie jestem uczulona na jad osy
W sumie dobrze, że się tego dowiedziałam
Obawiałam się trochę, że takie uczulenia to może być kwestia dziedziczna...
Głupia ta osa była! Nie napisałam jeszcze, że straciła życie z rąk mojego małżonka. Należało jej się! Chociaż pewnie i ona nie wiedziała, co się dzieje. Wpadła przez otwartą szybę do samochodu, a potem dostała się pod sukienkę i pewnie myślała, że jest zagrożona...
W każdym razie sytuacja opanowana! Możemy ruszać dalej. Mój mąż co jakiś czas spogląda na mnie badawczo, chyba sprawdza, czy jeszcze żyję
Mam się coraz lepiej i nawet wracam do focenia przez okno:
Dojeżdżamy do Prizny. Prom płynie po nas:
z tej pustyni
Byliśmy już kiedyś na Pagu (tylko 2 dni), więc wiemy, że nie należy przerażać się tym księżycowym krajobrazem. Tam naprawdę jest życie!
Z kolejki do promu, który właśnie dopłynął, można zobaczyć takie ostrzeżenia
:
A to moje plecy
Stan faktyczny po godzinie od użądlenia:
Utrwalone dla potomności
A tak naprawdę to po to, by móc śledzić ewentualne powiększanie się bąbli. Widać przede wszystkim 2 największe (koło kręgosłupa) i ślady walki na prawym ramieniu
(Nie wiem co to jest, podejrzewam, że mnie tam jeszcze podrapała.)
No to płyniemy na tę pustynię
:
Po zjeździe z promu przez jakiś czas towarzyszą nam piękne widoki na Velebit:
Jedziemy na camping Drażica, który znajduje się 10 km za Novalją. Z drogi na Lun trzeba skręcić w taką dróżkę:
I jesteśmy na campie
Wita nas sympatyczny (i przystojny!
) młody Chorwat. To syn właścicielki, kojarzymy go z poprzedniego pobytu. Pokazuje nam 2 wolne miejsca. Bez wahania wybieramy parcelkę pod oliwkami, co najdziwniejsze, tę samą co 3 lata temu
Rozbijamy się i idziemy na plażę, żeby się trochę odstresować po dzisiejszych przygodach. To nie takie przygody miały nas nieść po wyspach...
Nasze miejsce na campie wygląda tak:
A taki mamy widok sprzed namiotu:
Więcej na temat campingu (wiem, że są zainteresowani
) w następnym odcinku