napisał(a) Franz » 04.12.2011 21:42
Kolejny dzień wstaje pochmurny. Wokół wozu kałuże wody, ale nie pada. Robimy śniadanie, a przy okazji rozglądamy się ciekawie po okolicy. Wieczorem nawet nie widziałem, co to za miejsce na nocleg wybraliśmy. Okazuje się, że mieliśmy nocleg z własną ruinką. Tuż powyżej placyku, na który zajechaliśmy, stoją pozostałości po jakimś murowanym szałasie.
Nie wiemy jeszcze, co robić z nowym dniem. Mnie bardzo zależało na wejściu na najwyższy szczyt Pierenejów. Ba! Nadal się do końca nie pożegnałem z myślą, że on wciąż jest w naszym zasięgu. Dlatego wolałbym się zanadto nie oddalać od tego rejonu. Ale w najbliższej okolicy nie ma niczego, co by nas bardzo pociągało. Pewnie, jakby pogrzebać szczegółowo, to coś by się znalazło, ale to trzeba dopiero zaplanować trasę. Póki co, wyjeżdżamy na szosę i po chwili przejeżdżamy tuż obok Benabarre, które poprzedniego dnia mijaliśmy w drodze do Roda de Isabena.
Niebo wciąż mocno zachmurzone i ponownie zaczyna padać deszcz. A więc kierujemy się nadal na południe - jak najdalej od gór. Podczas, gdy ja prowadzę, Bea przeszukuje mapę i przewodnik. Akurat brak jakichś informacji o tej okolicy, widocznie nic nadzwyczajnego tu nie ma. W efekcie decydujemy się pojechać do Guissony - na mapie wygląda na to, że tam znajdziemy coś ciekawego. Dalej od gór deszcz ustaje i możemy sobie zrobić spokojnie kawę. To już ponownie Katalonia, ale ja mam wciąż nadzieję, że jeszcze do Aragonii wrócimy. Potem ruszamy w dalszą trasę, zatrzymując się tylko na moment w Agramunt, gdzie skusił nas romański kościół Santa Maria.
Stąd już blisko do Guissony. Parkujemy pod murami starego miasta i jedną z bram wchodzimy do środka.
Guissona nie powala nas swą urodą - robimy krótki spacer, zaglądając do kościoła Santa Maria, ale barokowe wnętrze nas nie zatrzymuje na dłużej.
Decydujemy się zajrzeć do kawiarenki internetowej, by przyjrzeć się prognozom pogody na najbliższe dni. Niestety, informacje z Benasque znajdują pełne powtwierdzenie. Do niedzieli nie ma się co w góry wybierać. A jest dopiero środa. Teraz już wiem na pewno, że Pico de Aneto nie dla nas tym razem...