Panuje niezły upał; na szczęście, jest tu sporo cienia, więc jakoś daje się przeżyć.
Ponownie spotykamy koryto Rio Arazas. Aż trudno uwierzyć, że rzeka z takimi wspaniałymi wodospadami powyżej, tu jest zaledwie mizernymi kałużami pomiędzy kamieniami.
Mijamy wylot Barranco Cotatuero, skrajem którego schodziliśmy po jeżu z Kwietnej Półki. Tak niedawno, a tyle nowych wspomnień zdążyło w międzyczasie przybyć...
Za nami zostaje Sierra de las Cutas.
Docieramy na parking i wsiadamy do autobusu. Wkrótce rusza i wywozi nas z Ordesy. Podsumowujemy pobyt. Jednym słowem? Zachwyt...
W kilku słowach? Zachwyt, podziw, oczarowanie...
- Wielki szacun, Ordesa! - zakrzyknąłby ktoś z pokolenia moich dzieci.
Chyba rok później Andrzej odnalazł mnie przypadkowo na austriackim forum i przysłał zdjęcie. Zrobił je nam po pierwszym spotkaniu. My szliśmy w stronę Faja de las Flores, on jeszcze skoczył na bok, złapać ciekawe ujęcia.
W taki sposób nas ujął.
W Torli przesiadamy się do naszego pojazdu, czekającego cierpliwie. Z żalem opuszczam ten rejon, ale cóż - nic nie trwa wiecznie. Żegnajcie Pireneje Aragońskie. Mam nadzieję, że jeszcze będę mógł kiedyś tu wrócić...
Zjeżdżamy do Broto i kierujemy sie na zachód. Tylko na moment zatrzymujemy się w Linas de Broto. Nie ma już czasu, by się przyjrzeć z bliska, ale bryła kościoła św. Michała podoba nam się na tyle, że postanawiam go uwiecznić.
A teraz już bez przystanków - kierunek: Jaca.
O zmroku znajdujemy leżący na obrzeżu miasta kemping, gdzie spędzimy noc. Jest późno, czujemy zmęczenie, więc zamiast przygotować kolację we własnym zakresie, korzystamy z lokalnej knajpki. Też się daje zjeść.
A teraz - do śpiwora! Jutro już dzień bez górskich ekscesów, co wcale nie znaczy, że nie będzie intensywny...