(Ciąg dalszy z poprzedniej strony. Jak uczy doświadczenie, zaledwie co trzeci zaglądający do relacji sprawdza wcześniejszy wpis, lojalnie więc informuję, że na poprzedniej stronie dołożyłem jeszcze fotki z Clavijas de Cotatuero.)
Wyławiam wzrokiemm małą kaskadę. Małą - kilkadziesiąt metrów wysokości, reszta gdzieś ginie. Co to jest w porównaniu z tą ścianą...
Tymczasem nam kończą sie wszelkie trudności i teraz już tylko strome zakosy w dół.
Przed nosem mamy dolne fragmenty ściany, którą trawersowaliśmy dziś Kwietną Półką.
Zanurzamy się w las. Czasem pomiędzy gałęziami drzew pokaże sie jeszcze Francata w pozostającej w tyle ścianie Tobacor.
Wyłania się też Punta de Gallinero. Gdzieś tam poniżej wierzchołka wędrowalismy dziś - stąd trudno już dojrzeć wąską półkę w imponującej połaci sciany.
Z kolei po drugiej strony doliny stoki Sierry de las Cutas. Tam w górze również poprowadzono szlak ciekawa półką - Faja de Pelay.
Słońce zniża się do linii wysokiego tutaj horyzontu i ładnie oświetla położone w głębi Ordesy skalne obrywy Sierry Custodia.
Rozważamy plany na najbliższą przyszłość. Okazuje się, że plany Andrzeja pokrywają się w sporej mierze z naszymi. I on, i my - chcemy przejść się półką Pelay oraz wejść na Monte Perdido.
Tyle, że Andrzej ma zamiar zrobić dwie osobne wycieczki, startując za każdym razem z dołu, a dla nas Monte Perdido w taki sposób raczej nie byłoby osiągalne. My zamierzamy zrobić jedną dwudniową wycieczkę. I to będzie już ostatnia na razie górska trasa - potem chcemy pozwiedzać Aragonię samochodem.
Andrzej próbuje nas namówić na nocleg w schronisku, z którego on korzysta. My jednak wolimy nasz hotel na kółkach.
Docieramy na dno doliny i teraz już szeroką drogą zmierzamy w kierunku parkingu. Andrzej wyskakuje szybko do przodu, wołając do nas:
- Muszę jeszcze szybko coś załatwić. W autobusie ustalimy szczegóły jutrzejszego dnia.
OK, niech leci. My idziemy powoli czując w nogach dzisiejszą trasę. Dochodzimy do parkingu, rozglądając się wokół. Nigdzie Andrzeja nie widać. Może jest już w autobusie? Dobra, wchodzimy.
W środku go nie ma. Stoi jeszcze drugi autobus - lustruję okna, ale też nie mogę dostrzec twarzy Andrzeja. Gdzież go wcięło?..
Tymczasem wsiada kierowca i autobus rusza. Odjeżdżamy i w tym momencie widzimy Andrzeja na zewnątrz. No cóż, nie ustalimy szczegółów następnego dnia, ale jestem przekonany, że się gdzieś na trasie spotkamy.
Za nami zostaje Tobacor, a my opuszczmy Ordesę. W Torli przesiadamy się do naszego auta i ruszamy na nocleg. Dokąd? Ależ to oczywiste! Mamy przecież sprawdzone miejsce z kotami. A więc - zjeżdżamy w kierunku Broto i parkujemy na naszym zakręcie powyżej samotnego domu.