napisał(a) Franz » 12.01.2011 15:59
Ruszamy ścieżką w prawo. Prowadzi wprost do kilkusetmetrowego, prawie pionowego obrywu. Jeszcze na najlbiższym filarze widzę drobne wcięcie, którym prowadzi nasz trasa. Co za tym filarem? Czuję radość i podniecenie - jak ja lubię takie miejsca...
Jak zwykle - idę przodem, zostawiając Beacie tę samą możliwość obcowania niemalże sam na sam z górami. Kontroluję jednak stale dystans pomiędzy nami, wyszukując ewentualnych oznak zmęczenia. Oboje mamy prawo je odczuwać po dotychczasowym podejściu. Ale teraz akurat trasa sama stwarza możliwości odpoczynku w trakcie marszu - nie dość że poziomy trawers, to jeszcze ścieżka bardzo wygodna.
Ścieżka prowadzi dalej niż przypuszczałem. Wykorzystana do samego końca została naturalna formacja skalna w postaci wąskiego, poziomego stopnia. Tuż przed lekko tylko zawilgoconym, nadzwyczaj stromym żlebem kończy się jednak wygodny odcinek i ponownie przychodzi nam zmierzyć się ze stawającym dęba stokiem.
Słyszę głosy nad sobą. Zadzieram głowę w górę i widzę kilku wędrowców, którzy też akurat spoglądają w naszą stronę. Oni schodzą i pewnie mają teraz ciekawy widok - wiem, że świetnie wyglądają sylwetki ludzkie na tle wielkich przestrzeni i głębokich otchłani.
Wkrótce i my docieramy na ich wysokość. Okazuje się, że mamy znów łatwiejszy odcinek przed sobą. To znaczy, łatwiejszy w sensie stromizny, gdyż nie ma tu już wygodnej ścieżki. Szlak prowadzi teraz w poprzek zbocza zwykłymi, kamiennymi występami.
Twarze mamy ponownie zwrócone w kierunku zachodnim. Dobrze widać ścieżkę pod nami, natomiast... dostrzegam jakiś ruch ponad ścieżką, na tle pionowego muru niebieskawych skał. Wyciągam aparat i pstrykam fotkę. Widać tych śmiałków?