Wyjazd od samego początku zapowiadał się ciekawie, chociaż ciekawie w tamtym momencie nie oznaczało niczego pozytywnego.

Dzień przed wyjazdem, otrzymaliśmy informację z booking.com, że jest problem z naszym apartamentem i muszą nam na szybko znaleźć coś nowego.

Znalezienie nowego lokum dla trzech lub czterech osób w majówkę nie byłoby może zbyt dużym problemem, ale nas była szczęśliwa 7. Po kilkunastu mailach i kilku telefonach udało się znaleźć dla nas calutki dom w centrum Egeru, do minaretu mieliśmy przysłowiowy rzut beretem.

Miejscówka fajna, 3 sypialnie, kuchnia i ogród z tarasem.
Przygoda z zakwaterowaniem załatwiona, ale przed nami jeszcze bunt Szaranika.

Pakujemy się elegancko do samochodu, wszystko ładnie poukładane, pasażerowie prawie już w środku... Arturo odpala samochód, żeby go trochę zagrzać, a on odpala na "trzy gary". Mocy brak, wszystko klekocze!

Myślę sobie, że no trudno zapakujemy dziewczyny do samochodu mojego brata i oni pojadą, a my pokulamy się do domu... Na szczęście mój mechaniczny Artur otworzył maskę, zdjął pokrywę silnika i wszystko to co trzeba, żeby dobrać się do pompowtryskiwaczy (piszę z pamięci, proszę mnie nie winić za techniczne pomyłki


Szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce.
Pierwszego dnia zrobiliśmy sobie spacer do Doliny Pięknej Pani, mijając nasz domek z poprzedniego wyjazdu trochę pogroziliśmy pięściami obecnym lokatorom.

Jako, że relacja ma być tylko uzupełnieniem tego co było rok temu, to zdjęć z DPP nie bydzie, ale w kolejnych odcinkach będzie ich trochę
