Plitvicka Jezera - Orasac 12 km od Dubrownika od 06.08 - 19.08.2006
1. Wyjazd.
Swoją drogę zaczęliśmy o godzinie 21.30. Wyjechaliśmy z Kielc kierując się na Kraków, Bielsko-Białą i przejście graniczne ze Słowacją w Zwardoniu. Tuż za granicą spotkała nas nieprzyjemna niespodzianka ponieważ zdarzył się wypadek i policja kierowała na objazd przez miejscowości, których nazw już nie pamiętam, ale prowadził takimi ścieżkami, że zastanawiałem się czy nie zawrócić i nie poczekać dopóki nie usuną zatoru. Z tym objazdem zeszło nam ok. 1,5 godziny mimo że był to ok. 12 km odcinek (koszmarne oznakowanie Słowacji ). Wreszcie wpadliśmy na autostradę i do godziny 4 jechało się bardzo ładnie aż wreszcie stwierdziłem, że nie dam rady i zatrzymaliśmy się w połowie drogi przez Słowację na krótkie spanie. O 6 rano ruszyliśmy dalej w drogę przez Bratysławę, Wiedeń, Gratz. Kilometry uciekały już tylko aż do samej Słowenii, gdzie za Mariborem trzeba było zjechać z autostrady. Tam jest tylko kilkadziesiąt km przejazdu, ale za to dość uciążliwego jeśli ktoś jedzie w sobotę. Droga wąska i kręta prowadzi przez dużą ilość wsi. W południe byliśmy już wreszcie w Chorwacji. Tuż za granicą wpadliśmy na autostradę i pognaliśmy przez Zagrzeb do Karlovaca. Stwierdziliśmy że dalej pojedziemy drogą nr 1 do miejscowości Pitvicka Jezera. Dobrze jest pokonywać tę drogę w dzień. Nie tylko ze względu na wąską drogę lecz również na widoki zapierające dech w piersi. Bałkany są po prostu piękne. Długie wspinaczki samochodem na przełęcze gdzie trzeba czasem redukować biegi żeby podjechać na wzniesienie, potem długie zjazdy w doliny oczywiście przez cały czas hamując silnikiem, bo w przeciwnym przypadku klocki hamulcowe spalone na pył. Niestety nie było czasu na robienie zdjęć. Ręce miałem pełne roboty (zakręty, zmiany biegów), a parkingi były w takich miejscach, z których nie ma tak wspaniałych widoków. W związku z tym nie zatrzymywałem się. Do Plitvicka Jezera dotarliśmy ok. godziny 14 następnego dnia od wyruszenia. Trasę ok. 1100 km pokonaliśmy w 16,5 godziny z dwugodzinnym spaniem na Słowacji. Cały czas podkreślam, że warto dać z siebie wszystko, żeby zobaczyć Chorwację.
2. Plitvicka Jezera i dalsza podróż na południe.
Wodospady i przejrzystość wody powalają miłośników przyrody na kolana
Tam pierwszy postój na kwaterze niewiele droższej niż camping. Następnego dnia ruszyliśmy na oglądanie jezior. Plitvickie Jezera objęte ochroną UNESCO są ósmym cudem świata. Warto zapłacić 100 kun ~ 65 zł od osoby żeby je zobaczyć. Nie wolno się w nich kąpać. Trzeba tu powiedzieć, że w tej cenie znajduje się parking strzeżony, przejazd kolejką drogową na samą górę jezior, przemarsz przez poszczególne wodospady po kładkach nad krystalicznie czystą wodą i wreszcie przepłynięcie barką przez największe jezioro. Jedyną wadą jaką odnotowałem jest zdecydowanie zbyt mała ilość WC na terenie parku (widziałem raptem 2 co na całodzienny pobyt w parku to stanowczo za mało). Nie mieliśmy zbyt pięknej pogody bo padał deszcz momentami dość rzęsisty ale widoki były cudne. Jeszcze tego samego dnia ok. godziny 16 z Plitvickich ruszyliśmy w dalszą drogę na południe. Jeden odcinek chciałem przejechać autostradą żeby zobaczyć największy chorwacki tunel wykuty w litej skale. Niestety jest jeszcze niedokończony i w związku z tym cały ruch w obie strony odbywa się tam tylko jednym rękawem, ale za to wyjeżdża się po 6 km tunelu z drugiej strony gór co robi wrażenie. Zjeżdżając z autostrady przed Zadarem zapędziliśmy się w jakieś opuszczone i zbombardowane miasteczko Islam Grcki chcieliśmy sobie skrócić drogę ale trafiliśmy na teren zaminowany. Jak zobaczyłem tabliczkę z napisem "NE PRELAZITE..." i z symbolem trupiej czaszki to nogi mi zmiękły i zawróciłem. Ostatecznie w samochodzie miałem żonę i 5,5 rocznego syna. Miasteczko było całkowicie opuszczone i w 100% zniszczone. Nie wiem tego na pewno, ale mam wrażenie jakby walki odbywały tam się jeszcze w tym roku tuż przed naszym przyjazdem świadczyła o tym dopiero co spalona trawa wokół domów. Aczkolwiek mogły to być zwykłe podpalenia traw, które i u nas w Polsce bardzo często się spotyka.
Groza w czystej postaci jak zobaczy się takie miasteczko z tabliczkami ostrzegającymi o minach i to niecałe 2 km od autostrady.
Tak więc dojechaliśmy do Zadaru i potem już wzdłuż wybrzeża jechaliśmy do samego Sibenika. W Sibeniku stwierdziliśmy że dobrze się jedzie, a że w przyszłości mieliśmy zamiar dojechać do samego Dubrownika, stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać. Odcinek między Sibenikiem a Splitem dokąd sięga autostrada pokonaliśmy bardzo szybko. Potem zaczęły się serpentyny nad brzegiem morza w nocy.
Widok z parkingu o 1 w nocy przy tablicy Makarska Riviera (jak ktoś był to wie gdzie to jest)
tablica ma może 2,5 x 7 m wielkości trudno nie zauważyć.
Owszem widoki piękne, ale koszmar dla kierowcy. Uwaga cały czas napięta do granic możliwości żeby nie zlecieć w przepaść lub nie wjechać w skały. Trzeba również uważać na samochody jadące z przeciwka, bo Chorwaci uwielbiają ścinać zakręty, więc momentami robi się bardzo ciasno na i tak ciasnej drodze. Przejechaliśmy kolejne dwie granice: Chorwacja - Bośnia Hercegowina i Bośnia Hercegowina - Chorwacja i znaleźliśmy się na ostatnim odcinku Dalmacji prowadzącym wprost do Dubrownika. Na tym odcinku znowu spanie w samochodzie do rana. Warto było. Nie szukaliśmy w nocy campingu, no i rano zobaczyliśmy stare miasto Dubrownika. Poza tym doganialiśmy jakąś straszną nawałnicę, która najprawdopodobniej walczyła nad murami Dubrownika z zalegającymi nad nim ciemnościami rozświetlając powietrze co kilkanaście sekund błyskawicami. W takich okolicznościach woleliśmy pozostać na jakimś przytulnym parkingu, których jest dość dużo na tej drodze.
3. Orasac - camping jako baza wypadowa.
Następnego dnia znaleźliśmy bardzo przyjemny camping w Orasacu "Pod Masliną" 12 km na północ od Dubrownika gdzie za samochód, dwie osoby, namiot i dziecko płaciliśmy 94 kuny co wychodzi ok. 61,10 zł ale przy pobycie powyżej 5 dni dają 5% rabatu. Ostatecznie płaciliśmy w euro bo wyszło najtaniej ~ 52 zł za dobę (nawiasem mówiąc niesamowity przelicznik korzystny dla tych którzy posiadają więcej euro niż kun). Na tym campingu 1/2 praktycznie stanowili Polacy.
Widok na oliwki na campingu z naszego namiotu przymocowanego do podłoża gwoździami budowlanymi (warto ze sobą zabrać młotek )
Jedyną niedogodnością (jak dla leniwych turystów) było strome zejście na plażę (16% nachylenia), co prawda była to asfaltowa ścieżka, którą mogły jeździć samochody ale trening dla nóg był przedni. Po dwóch czy trzech takich zejściach i podejściach zmęczeni słońcem i głodni chodziliśmy tamtędy tylko raz dziennie z góry i pod górę, stwierdziliśmy, że będziemy jeździć tam samochodem. Ścieżka była zakończona niewielkim parkingiem pod pizzerią na nabrzeżu, ale jedzenia pizzy w niej nie ryzykowałbym. Widzieliśmy jak ta pizza jest przygotowywana. Urągało to wszelkim zasadom panującym w "cywilizowanych" krajach. Nasz Sanepid na pewno zamknąłby tę pizzerię w ciągu kilku minut. Pracownik tejże pizzerii siedział na skałach i łowiąc ryby na wędkę, zawijał sztućce w serwetki rękami, którymi przygotowywał zanętę dla rybek, które (tak podejrzewam) były łowione do pizzy "Frutti di mare". Wracając jednak do zejścia na plażę było ono zakończone stromymi schodami, jakby mało było zejścia po 16% nachylonej ścieżce, która wiła się serpentynami przez ok. 350 m do samego campingu na którym mieszkaliśmy.
Strome schody do zejścia na plażę.
Plaża dość wąska, ale za to przyjemna ze względu na dość kameralny charakter (jej gośćmi byli w większości ludzie mieszkający na campingu), troszkę kamienista ale.... przecież po to pojechaliśmy do Chorwacji. Na jej skałach można było znaleźć kraby, rozgwiazdy, a niedaleko od brzegu w wodzie do dna przytwierdzone były jeżowce, z którymi osobiście wolałbym się nie spotykać. Woda jak zwykle 20 - 25 m przejrzystości (niektórzy twierdzą, że nawet więcej), a tak ciepła, że aż żal było z niej wychodzić. Czasem jednak trzeba było, bo przecież przyjechaliśmy tu też po opaleniznę, no i po powrocie okazało się, że w porównaniu z innymi wyglądamy jak czekoladki .
Plaża może i wąska ale za to jaka czysta woda - marzenie.
4. Ogród botaniczny w Trsteno.
2 km na północ od Orasaca w Trsteno jest ogród botaniczny na 2 ha. Wart odwiedzenia. Wejście tam kosztuje 10 kun, ale nam się udało wejść na pół godziny przed zamknięciem i nie płaciliśmy w ogóle (nikogo nie było kto chciałby od nas jakąkolwiek opłatę). Byliśmy tam dość krótko, bo baliśmy się że zostaniemy zamknięci wewnątrz. Chorwaci pilnują godzin otwarcia. Mimo to jednak zobaczyliśmy rośliny, których normalnie w Polsce się nie spotyka nawet w ogrodach botanicznych. Oprócz samych roślin jest też tam bardzo stara wytłaczarnia oleju z oliwek, systemy oczek wodnych połączonych mini wodospadami, w których pływają niezliczone ilości różnokolorowych ryb. Nie sprawdzaliśmy tylko czy te ryby pływały w słodkiej czy w słonej wodzie. Na pewno wrócimy tam jeszcze żeby przyjrzeć się tym cudom dokładniej i dłużej.
5. Dubrownik.
Oczywiście mając 12 km do Dubrownika trudno było go nie zwiedzić. Byliśmy i w nowoczesnym Dubrowniku w poszukiwaniu gumowego obuwia do chodzenia po kamienistych plażach i w OLD TOWN gdzie wejście na mury kosztuje 50 kun 32,50 zł od osoby ale wydaje mi się że warto zapłacić i te pieniądze żeby zobaczyć gęsto zabudowane stare miasto z wysoka. Czerwona dachówka jest bardzo charakterystyczna dla wszystkich zabudowań starego Dubrownika więc może komuś się wydać wszystko jednolite i mało ciekawe, ale na tym zdjęciu chciałem przedstawić rozmiary starego miasta a i tak nie udało mi się go objąć całego mimo obiektywu o ogniskowej 28 mm, ale mogę zapewnić, że cały wygląda w ten sposób. Natomiast w samym sercu na głównej ulicy znajduje się tablica upamiętniająca pobyt naszego Papieża Jana Pawła II Wielkiego w tym mieście w 2003 roku.
Przejście murami zajęło sporo czasu mimo że sam OLD TOWN nie jest duży ze względu na widoki które się przed nami roztaczały. Wprost nie mogliśmy oderwać od nich oczu a ja sam zrobiłem ponad 100 zdjęć z samych tylko murów.
Zabudowa starego Dubrownika przypomina gęstą pajęczynę wąziutkich uliczek. Widok z murów.
W uliczkach na mało odpornych turystów czyhają pułapki w postaci kafejek, restauracji, sklepików z pamiątkami gdzie można wydać majątek nie oglądając się na nic. Dubrownik odwiedzaliśmy 3 razy i za każdym razem trafiało się do obejrzenia coś nowego. Sądzę że jeszcze tam wrócimy bo wydaje mi się że wiele rzeczy nam umknęło. Dla mocnych psychicznie jest jeszcze jedna atrakcja - skoki na bungee z mostu przed wjazdem do Dubrownika. Nie pytałem jaka jest cena jednego skoku, bo osobiście nie czułem się zainteresowany, ale widziałem że zbyt wielu chętnych nie było.
Lina do skoków bungee umocowana na moście po lewej stronie tuż przy krawędzi zdjęcia
Równie piękny jest Dubrownik wieczorem. Nie mogłem się oprzeć żeby nie zrobić kilku zdjęć z użyciem statywu.
Stary Dubrownik tętniący życiem (ok. godz. 21)
Widok na Dubrownik z wyjazdu na Cavtat w stronę południa (około godziny 21.30)
6. Zaton Veliki.
Jedyna pizzeria jaką poznałem w regionie w której można zjeść smaczną pizzę mieści się w miejscowości Zaton w osiedlu Zaton Veliki, 3 km od Orasaca w stronę Dubrownika. Przesympatyczna knajpka na nabrzeżu w zatoce gdzie widok rozpościera się na wspaniałe szczyty górskie po drugiej stronie tejże zatoki.
Widoki z knajpki w Zatonie gdzie można zjeść smaczną pizzę.
7. Korcula.
Pewnego dnia zachciało nam się pojechać trochę dalej (względne zachmurzenie nie pozwalające w pełni wykorzystać uroków kąpieli słonecznych) i wylądowaliśmy ok. 120 km na północ od Orasaca na wyspie Korculi. Prom na nią kosztuje 12 kun od osoby dorosłej (dzieci do lat 7 nie są objęte opłatą) i 65 kun od samochodu w jedną stronę. Woleliśmy zostawić samochód na parkingu przed promem i popłynęliśmy sami. Korcula jest równie starym (przynajmniej takie wrażenie robi) jak Dubrownik miasteczkiem tylko znacznie mniejszym. Aczkolwiek jako fan pizzy nie omieszkałem i tam jej spróbować (moja opinia na jej temat - ujdzie) ceny są mniej więcej zbliżone ok. 30 - 40 kun zależy za jaką pizzę.
Ta kosztowała 35 kun
Dowiedzieliśmy się również że na Korculi w miejscowości Korcula (niektórzy Chorwaci tak twierdzą) urodził się Marco Polo - słynny wenecki podróżnik i odkrywca.
W drodze powrotnej na camping spotkała nas tak gwałtowna burza jakiej w Polsce nie przeżyłem. 120 km jechaliśmy 3,5 godziny w ulewnym deszczu zaprawionym gradem. Temperatura powietrza spadła do 16 st. (termometr w samochodzie tyle pokazywał). Wycieraczki na najwyższym biegu nie nadążały wycierać wody z szyb. Chlustało jakby ktoś na nas wylewał wiadra wody z grudkami lodu wielkości przepiórczych jajek. Miałem wrażenie że nie mamy po co na camping wracać. Przed oczami stawały mi wizje namiotu w strzępach. Tej nocy spaliśmy na kwaterze. Przygarnęli nas Polacy z Lublina (wielkie podziękowania dla nich za wielkie serce), których poznaliśmy na plaży. Oczywiście musieliśmy za tę kwaterę zapłacić właścicielce domku. Namiot stał nienaruszony kiedy następnego dnia wróciliśmy na camping. Jakim cudem ????? Nie mam pojęcia do dzisiaj. Nie powinno go tam być.
Na pół godziny przed rozpętaniem się piekła niebo wyglądało jakby zaraz miało pęknąć... i pękło.
Po nocnej ulewie zostały jedynie ślady w postaci kilku kałuż na placu. A że pogoda zapowiadała się cudna wywlekliśmy z namiotu wszystko co było zamoknięte, wyłożyliśmy do suszenia i poszliśmy na plażę.
8. Półwysep Prevlaka - strefa zdemilitaryzowana.
Następnego dnia znów niebo było zachmurzone więc ruszyliśmy na południe, tym razem za Dubrownik. I tak jechaliśmy i jechaliśmy niby w poszukiwaniu plaży, aż okazało się, że zaparkowaliśmy na ostatnim półwyspie chorwackim na najdalszym południu południa Chorwacji. Tam gdzie dociera naprawdę niewielu ludzi w celach turystycznych. Półwysep nazywa się Prevlaka i jest to strefa zdemilitaryzowana od 2002 roku dopiero pod rządami Chorwacji. Pierwsze fortyfikacje zostały zbudowane przez Austro - Węgrów ok. 1850 roku. Potem znalazł się kolejno pod rządami Jugosławii, Chorwacji, Serbii i Czarnogóry po rozpadzie Jugosławii, i 1999 roku weszły tam wojska ONZ które doprowadziły do uspokojenia walk na tym terenie i zwróciły Półwysep Prevlaka Chorwacji. Po obecnie zrobionym tam parku chodziliśmy praktycznie sami. Kawałek cywilizacji było widać tylko przy wjeździe na parking przed parkiem gdzie uprzejmy Chorwat zebrał od naszej czwórki (dziecka znów nie policzył) po 15 kun za zwiedzanie owego parku, który praktycznie jest tylko opuszczoną bazą wojskową, ale za to na jej terenie można spotkać (UWAGA) modliszki.
Bez komentarza
Twierdza zbudowana ok. 1850 roku przez wojska Austro-Węgierskie. Od 2002 roku jako chorwacka
9. Powrót.
Był to nasz ostatni wypad "w teren" przed wyjazdem do domu, który odwlekaliśmy z dnia na dzień. Mieliśmy wyjechać w czwartek na noc, żeby zakotwiczyć się jeszcze raz na Plitwickich Jezerach, potem bez kotwiczenia mieliśmy wyjechać w piątek, aż w końcu wyjechaliśmy w sobotę o 8 rano, bo szkoda było tych kilku promieni słonecznych. Ta decyzja kosztowała nas 5-cio godzinne poruszanie się w żółwim tempie w korku od Dubrownika do Splitu (200 km). W sumie podróż do domu zajęła nam 30 godzin - ok. 1600 km. Przez Zagrzeb, Maribor, Gratz, Wiedeń, Bratysławę, Cieszyn (nie chciałem już jechac przez Zwardoń i Milówkę, które są rozkopane), Bielsko - Białą, Siewierz do domu w Kielcach. W drodze powrotnej jak to bywa nie ominęły nas przygody. Chciałem jak najdłuższą drogę zrobić na jednym zbiorniku (jeszcze w Chorwacji), ale okazało się, że potem jak na złość nie było nigdzie przez ok. 100 km żadnej stacji benzynowej i miałem strasznego pietra że zostanę bez paliwa.
W tamtą stronę jedziemy
Dwa zdjęcia zrobione z jednego parkingu a raczej zatoczki przy drodze numer 1. Jedno to wyżej to tam gdzie mieliśmy jechać, a drugie, to poniżej, to tam skąd jechaliśmy. Po horyzont brak widocznej działalności ludzkiej. Ostatecznie Chorwacja to kraj zamieszkiwany przez 4 miliony ludzi, z których jeden milion przypada na Stolicę - Zagrzeb, drugi milion mieszkańców to Rjieka, Split i Dubrownik, a kolejne dwa miliony ludzi są rozsiane na pozostałym terenie Chorwacji. A przecież wiele nie wymienionych miejscowości znajduje się nad samym brzegiem morza. Także Chorwacja kontynentalna jest dość pustym obszarem. Nie ma tam żadnych upraw, fabryk, czy czegokolwiek co mogłoby stanowić dzieło rąk ludzkich.
Stamtąd przyjechaliśmy - stepowe pustkowia Chorwacji kontynentalnej - dobrze mieć pełny zbiornik paliwa.
Zupełnie inaczej jeździ się po autostradzie i po kontynentalnej części Chorwacji. Także moja rada: jak zaczyna być poniżej 1/4 w zbiorniku należy się rozglądać za stacją benzynową i zatankować tak żeby przynajmniej dojechać do kolejnego miejsca, o którym się wie, że jest w nim stacja benzynowa. Gdy zobaczyłem stację benzynową INA w Kninie jadąc przez 100 km w jej poszukiwaniu na dnie zbiornika miałem zaledwie dwa litry. Zatankowałem więc do pełna nie zważając już na koszty. Jednakże płacąc kartą kredytową koszty te nie okazały się aż tak wysokie, bo wyszło, że za 1 l paliwa zapłaciłem 4,53 zł, a to już w miarę rozsądna cena biorąc pod uwagę, że płacąc kunami zapłaciłbym 5,20 zł za litr. Na tej stacji benzynowej dwójka pracowników podskoczyła do samochodu z myjkami i wyczyściła mi przednią szybę z owadów bez dodatkowej opłaty. Muszę przyznać że byłem pod wrażeniem. W Polsce się z tym nie spotkałem.
Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy przeżyć te wspaniałe chwile na murach w Dubrowniku, na wyspie Korculi, w ogrodzie botanicznym Trsteno, na Półwyspie Prevlaka w strefie zdemilitaryzowanej gdzie zobaczyliśmy kawał historii Chorwacji, gdzie ziemia jeszcze pachnie prochem, potem i krwią żołnierzy walczących o swoją ojczyznę.
Z tego miejsca przede wszystkim pragnę podziękować za udzielenie schronienia na kwaterze w czasie nawałnicy, która nas zaskoczyła w drodze powrotnej z Korculi, przesympatycznemu małżeństwu Piotrkowi i Gosi z Lublina.
Pozdrawiam